Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Po co mnożyć konflikty?

17-02-2016 21:26 | Autor: Andrzej Celiński
Uczestnictwo w NATO i w Unii Europejskiej daje nam więcej bezpieczeństwa, ale tworzy też – jedno i drugie – nowe zobowiązania. Jest sprawą wyboru, czy chcemy tych aliansów z wynikającymi z nich ograniczeniami, czy nie, czy jesteśmy uczestnikami wspólnoty, czy jedynie rozszerzamy żerowisko? Nie jest to pytanie bezpodstawne. Wicepremier polskiego rządu, kiedyś zapowiadał wyciskanie brukselki, jako nasz pomysł na obecność w Unii. Z taką motywacją możemy co najwyżej zająć zaszczytne miejsce u bram katedry, by wyżebrać parę miedziaków.

Im nas więcej w tych obu bardzo specyficznych międzynarodowych organizacjach, im więcej naszej odpowiedzialności i inicjatywy, trafnych prognoz zagrożeń i rzeczowych inspiracji sposobów ich neutralizowania, tym więcej naszego bezpieczeństwa, tym mocniej wybrzmiewa nasz głos. Są tam mocniejsi i słabsi, są niezbędni i tacy, bez których jakoś by sobie poradzono. Nie warto ignorować różnic w możliwościach, w pozycji. Należy wspinać się na palce i wiedzieć, że liczy się ten, kto jest potrzebny i kto więcej daje niż bierze. Kasą nie zaimponujemy. Ani siłą naszej armii. Budować powinniśmy swoją pozycję polityką wewnętrzną i zewnętrzną. Być wzorem dla opieszałych w modernizacji jako sprawni w rozwiązywaniu własnych problemów. Powinniśmy być pomocni innym, zwłaszcza tym uczestnikom Unii i NATO, których głos mocniej jest słyszalny od naszego. Konsekwentni w swojej przewidywalności tam, gdzie pojawiają się rysy – nic tak nie złości w sytuacjach trudnych, jak chwiejność partnerów.

Musimy trafnie odczytywać konstrukcję tych dwóch specyficznych związków i to, że opierają się one na wspólnym interesie i na wartościach. Wciąż na nowo ten interes trzeba wspólnie określać i pamiętać o źródłach tego fenomenu polityki europejskiej, jakim jest paradygmat współpracy, a nie bezwzględnej rywalizacji. Budowanie grupy wyszehradzkiej dla równoważenia mocy wielkich, co wprost deklarują wysocy swą pozycją ministrowie, jest nieporozumieniem. Nawet nie śmiesznym, z uwagi na rozbieżność wyborów dokonywanych w stolicach: Węgier, Słowacji, Czech i Polski.

Filar najpotężniejszy w NATO – Amerykanie, chcą widzieć Unię zjednoczoną, silną, współodpowiedzialną za pokój i za rozwój w skali globalnej. Każdy, kto ją od wewnątrz osłabia, jest nie na tej samej drodze co Ameryka. Spoiwem tej Unii jest najpierw sojusz niemiecko-francuski i Wielka Brytania. Dziwnie wyglądałby ten, kto próbowałby wygrywać różnice pomiędzy Anglią, Francją i Niemcami. Jeszcze dziwniej ten, czyja polityka współgra z polityką Putina rozchwiania Europy. Mamy trafną diagnozę: Syria i – szerzej – dekompozycja świata arabskiego jest, poprzez wielką falę migracji, sponsorowana przez Rosję. Niemcy popełnili błąd wykraczający skalą kryzysu poza wszystko, co dotychczas Unię dotykało, błąd nieodróżnienia uchodźców od ekonomicznych migrantów, ale dlatego jest czas zacieśnienia współpracy dla zahamowania przyczyn tego kryzysu, a nie na wymówki. Na pewno nie na abdykację z wysiłku opanowania kryzysu. Tłumaczenie się, że przyjęliśmy milion „uchodźców” z Ukrainy obnaża miałkość polskiej argumentacji.

Od kilkudziesięciu lat Europa krok za krokiem, czasem z prawdziwymi trudnościami, skutecznie buduje wspólną przestrzeń gospodarczą, społeczną, polityczną, a w końcu, zapewne (dzisiaj przede wszystkim poprzez NATO) i militarną.

Korzeniem tego wszystkiego jest historia katastrofalnie traumatyczna dla Europejczyków pierwszej połowy XX wieku. Dwie wielkie wojny. Druga gorsza od pierwszej. Upadek chrześcijańskiej Europy. Ludobójstwo. Holocaust. Niewyobrażalne ludzkie tragedie w wielomilionowej skali liczb. To wszystko w perspektywie życia tych samych kolejno następujących po sobie pokoleń. Kto urodził się w 1900 roku, dziesięć lat przed i dziesięć lat po, dożył pełni swych lat – doświadczył obu wojen. Wojenne zbrodnie poraziły umysły i serca nie tylko bezpośrednich sprawców, ale i ofiar. Świadectwo tego strasznego czasu odnajdujemy w literaturach wszystkich europejskich języków. Ostatnie lata wolnej wreszcie Polski stworzyły możliwość pogłębionych badań. Dzisiaj wiemy więcej o tym, jak boleśnie ranią okoliczności czasu nieludzkiego, jak straszne wyzwalają zachowania. Wiemy jak rodzą się demony.

Najtrudniejsze, specjalnie dla narodów, które jak Polacy płaciły wielką cenę za swoją państwowość, jest okiełznanie pokusy nacjonalizmu. Który jest często ucieczką ku wielkości w okolicznościach nieznośnej małości. Fałszywą i złudną, ale to akurat – jak wynika z historii – okazuje się za późno.

Europa jednoczy się odwołując do jakoś zakreślonej przestrzeni wartości. Najprościej, chociaż trochę nadmiernie (a więc z jakimś elementem fałszu), wskazać można jako jądro tej przestrzeni człowieka, jednostkę ludzką. Szczególnie eksponuje się zasadę: „Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe”.  Więcej osoby, niż kolektywu. Więcej wolności, mniej ograniczeń. One jedynie tam, gdzie niezbędne. Staranność i precyzja w określeniu tej niezbędności, by się ta kategoria nie rozszerzała. Więcej społeczeństwa niż narodu. Naród bardziej jako wspólnota kultury niż ziemi i krwi. Empatia. Komunikacja społeczna i współpraca. Wreszcie prawo. Prawo bardziej niż demokratycznie określana większość, choć większość je stanowi. Ale nie każda i nie zawsze. I raz jeszcze – ograniczenia tylko tam, gdzie są one konieczne.

Konstytucyjność stanowionego prawa spowalnia procesy jego tworzenia. I to jest jeden z celów konstytucyjności, a nie jej błąd. To jest celowo ustanowiona szykana, mulda na drodze, zwężenie, „leżący policjant”, rondo. Idzie właśnie o to, by nie pędzić, by pracować w dzień, a nie w nocy. Istotą procesu politycznego jest kontynuacja i zmiana. Idzie o to, by zmieniając, nie obracać wciąż wszystkiego w perzynę, nie czynić chaosu. W literaturze jest zapis rozmowy, jaką w 1934 roku, z szefem Hitlerjugend na berlińskim Uniwersytecie Humboldta, wybitnie uzdolnionym studentem fizyki, miał szef Instytutu Maxa Plancka, wybitny fizyk i filozof, noblista, Werner von Heisenberg. Odmawiając poparcia rewolucji nazistowskiej, sformułował zasadę „filozofii oświeconego umiarkowania”. Ma ona w polityce zastosowanie uniwersalne.

 

Udało się nam Polakom odwrócić nurt historii. Wykorzystaliśmy nadzwyczajnie dobre dla naszych wolnościowych i materialnych aspiracji okoliczności. Rozum zastąpił emocje. Nie zapomniał o wartościach. Zamiast roszczeń i pretensji do wszystkich wokół z sensem i powagą zorganizowaliśmy się tak, że sprawy mniej istotne nie zdominowały podstawowych. Wygraliśmy. Możemy być dumni. Zmienił się na lepszy wizerunek polskiej polityki. Uzyskaliśmy w Unii pozycję, w tej chwili najwyższą z możliwych. Obowiązkiem żyjących wobec kolejnych pokoleń jest tę pozycję ustabilizować z troską o dobro Unii jako całości. To są naczynia połączone. Czym więcej Unii, tym więcej nas. Jak ona silniejsza, to i my silniejsi. Gadanie o polityce na klęczkach i próba udowodnienia, że ona taka jest, albo była – sprowadzi nas, tym razem już w realu, a nie tylko w partyjnej agitce, na kolana.

Prawdziwym wyzwaniem dla polityki w Polsce jest brak spójności. Nie o ideologie idzie. Nie o lewicowość, czy prawicowość. Nie o liberalizm, czy konserwatyzm, europejskość, czy swojskość.

Idzie o równość możliwości startu młodych. O sprawiedliwość społecznego awansu. O prawość. Przez wszystkie lata naszej wolności, ponad ćwierć wieku, ten cel nigdy nie został uznany za nadrzędny. Jego realizacja wymaga konkretu w wielu politykach cząstkowych, w: edukacji, kulturze, komunikacji społecznej, mieszkalnictwie, podatkach, transporcie publicznym, polityce przemysłowej, polityce zatrudnienia, opiece społecznej. Zamiast solidarności i wspólnotowości mamy korporacjonizm. Kto silny staje się, też przy pomocy państwa, jeszcze silniejszy. Kto słaby staje się relatywnie jeszcze słabszy. I ten wielki pozór wyższego wykształcenia! Miało otworzyć bramy raju, a stworzyło piekło frustracji. Właściwie wszyscy to robiliśmy. Związki zawodowe, partie, kościół, media, elity kultury i gospodarki. Efektem jest dramatyczny podział i żerujący na nim galopujący populizm.

Polityka zewnętrzna karmiona wewnętrznym populizmem prowadzi na manowce. Prężenie mięśni w salonie wygląda śmiesznie. Intrygi nie zastąpią rozumu. Ale najważniejsze jest, żeby Polacy mogli odczuć, że państwo jest dla nich. Im więcej takich będzie i im bardziej będziemy realistyczni w zewnętrznych naszych działaniach, tym lepsze będzie życie. Igrzyska nie zastąpią dobrobytu i bezpieczeństwa. One doprowadzą do biedy i wystawią na wielkie niebezpieczeństwa. Nasze miejsce jest w centrum Europy. Oznacza to demokrację opartą na wartości jednostki ludzkiej, na prawach człowieka. Który nie potrzebuje, by go konfliktować z państwem. Nie trzeba nam wynalazków multiplikujących te konflikty.

Wróć