Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

PiSanie państwu nowego scenariusza

09-12-2015 20:25 | Autor: Maciej Petruczenko
W naszej narodowej izbie trwają generalne porządki: coś się zamiata, coś się wymiata, wymienia rodową zastawę i służbę, bo świeżo nastały pan domu woli mieć swoich lokajów, a nie polegać na kamerdynerach, kapciowych i stajennych poprzednika. Krótko mówiąc, tworzy się nowy dwór i – jak to zwykle bywa – usłużnych dworaków na pewno nie zabraknie, jakkolwiek odbywa to się bez zwykłej dworskiej galanterii.

Zadziwiony lud przygląda się poczynaniom kolejnego dziedzica państwowej władzy zza płotu i czeka na okazanie wielkopańskiej łaski. Takimi słowy opisywałoby się dzisiejsze przemiany, gdyby odbywały się kilkaset lat wcześniej. Dzisiejszej rzeczywistości nie da się jednak między bajki włożyć, więc nie ma co bujać w obłokach, tylko trzeba twardo stąpać po ziemi.

Nawet w najbardziej umiarkowanych komentarzach zagranicznych, tyczących zmiany warty w polskiej polityce, padały od razu stwierdzenia w rodzaju: „świat się nagle zawalił” albo „koniec pewnej epoki”. Alarmistyczny ton udzielił się większości opiniotwórczych mediów. Szczególne obawy żywiono co do dalszego udziału Polaków w Unii Europejskiej i gwałtownego zaostrzenia stosunków polsko-rosyjskich – a to jest bardzo niemile widziane w sytuacji, gdy się nas traktuje jako bufor, łagodzący ewentualne zderzenia z odradzającym się imperium na wschodzie. Wyniki październikowych wyborów zostały dosyć nerwowo zrelacjonowane jako „krajobraz po bitwie” i w tym ujęciu – od wewnątrzkrajowych komentarzy, przychylnych zwycięskiej partii, owe relacje różniły się tylko jedną literką. Życzliwi komentatorzy mówili i pisali bowiem o „krajobrazie po sitwie”, co można było przyjmować oczywiście z przymrużeniem oka, znając starą zasadę, że każde grabie zagarniają dobra wyłącznie do siebie.

Znany skądinąd scenariusz pod tytułem „Nocna zmiana” został przez nową władzę zwielokrotniony na zasadzie „jeszcze jeden manewr dzisiaj, choć poranek świta”, a każdy nowy członek rządu kierowanego przez elegancką panią Szydło czuje się zapewne – chcąc nie chcąc – beatyfikowany. Wylatujący w błyskawicznym tempie z posad beneficjenci poprzedniego układu partyjnego stają się z konieczności tymi recenzentami poczynań nowej władzy, którzy mówią o niej możliwie najgorzej. I choć nowa ekipa stanowisko prezydenta RP i miażdżącą przewagę w parlamencie zdobyła akurat lege artis, jej powyborcze działania przyjmuje się jako podeptanie demokracji. Analitycy polityczni mogą się teraz zastanawiać, czy wodza partii dziś panującej porównywać z Józefem Piłsudskim, dokonującym przewrotu majowego, czy raczej z prezydentem Stanów Zjednoczonych Franklinem Delano Rooseveltem i jego New Dealem, który oznaczał poprawę bytu przeciętnych Amerykanów po głębokim kryzysie gospodarczym 1929-1932.

Takie rozważania wolę rzeczywiście pozostawić wyspecjalizowanym analitykom, sam zaś popatruję na szare konkrety codzienności, nie chcąc mieszać się do wymiany satyrycznego ognia między zwaśnionymi stronami. No bo jeśli jedna ironizuje: nikt ci nie da, ile PiS da, to druga, w zgryźliwej replice, nazywa Trybunał Konstytucyjny w dotychczasowym składzie – „Trybunałem Ludu”. Przeciwnicy polityczni obrzucają się coraz straszliwszymi inwektywami. A czy może być coś bardziej obraźliwego niż sformułowanie „znajomy Giertycha”?

Tymczasem jednak nie ma co brodzić w imponderabiliach, skoro  – jak powiedziałby Wyspiański – „pospolitość skrzeczy”. Mamy otóż na co dzień takie rzeczy, o jakich się filozofom nie śniło. Oto gdzieś we Wrocławiu pan komornik wpada do warsztatu samochodowego i zajmuje wóz klienta, podstawiony bodaj w celu wymiany opon. Nawet nie chce słuchać, że to auto niemające nic wspólnego z dłużnikiem. Ten komornik jest zwyczajnym złodziejem, ale dlaczego kradnącego cudzą własność tupeciarza, niemającego żadnych kwitów na zajęty samochód ani jego właściciela, nie zatrzymuje natychmiast policja? Który to już przypadek takiego bezczelnego zawłaszczenia?...

A teraz przykłady z Warszawy. Oto Szybka Kolej Miejska. Ktoś jedzie nią z Dworca Zachodniego do Rembertowa przez około 30 minut. Ten ktoś ma ma po drodze gwałtowną potrzebę zrobienia siusiu. No i może zrobić, ale wyłącznie pod siebie, ponieważ w tym supernowoczesnym i eleganckim pociągu ubikacji zwyczajnie brak, a nie ma jej również na rembertowskiej stacji. Sytuacja ta przypomina jako żywo zdarzenie w jednym ze stołecznych banków, w którym zlikwidowano toaletę dla klienteli. Mający grubszą potrzebę staruszek, niewpuszczony do toalety służbowej, zmuszony był narobić w spodnie, by potem z ich śmierdzącą zawartością powracać w upokorzeniu do domu autobusem.

Cudne rozwiązania napotykamy również w miejskim ruchu kołowym. Problem właściwego włączania zielonych strzałek na skrzyżowaniach pozostaje od dawien dawna nierozwiązany. Do tego dochodzi teraz moda na to, by wszędzie tam, gdzie istnieją dwa pasy do jazdy w tym samym kierunku, koniecznie przez skrzyżowaniami ograniczać przejazd do jednego pasa. Tak krok po kroku czyni się na przykład na Ursynowie. Na dawnym Służewcu Przemysłowym natomiast rozbudowuje się wprost do szaleństwa zagłębie biurowców i apartamentowców, na skutek czego wąskie gardła tamtejszych ulic czynią dojazd do owego „Mordoru” i wyjazd stamtąd – drogą przez mękę.

Inny paradoks to spory władz miasta z klubem sportowym Skra o atrakcyjny teren przy Wawelskiej. Miasto najpierw nie dało klubowi zbudować tam nowego stadionu lekkoatletycznego, potem nasłało nań komorników, by w końcu zaproponować zaledwie trzyletnią dzierżawę, co dla klubu znaczy tyle samo, co wyrok śmierci. Nic więc dziwnego,że, gwiazda Skry, od lat najlepsza sportsmenka Warszawy, mistrzyni świata w rzucie młotem  Anita Włodarczyk powiada zdecydowanie: skoro tak się traktuje sport w stolicy, opuszczam to miasto, bo nic tu po mnie.

Wróć