Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

„Passa” poszła w miliony...

05-05-2021 20:48 | Autor: Maciej Petruczenko
Z początkiem maja minęło 21 lat od momentu, gdy uruchomiliśmy tygodnik sąsiadów „Passa”. Miał on po części kontynuować tradycje głęboko zakorzenionego na południu Warszawy „Pasma”, którego redaktorem naczelnym pozostawałem przed laty, przejąwszy tę funkcję od Marka Przybylika. „Pasmo”założył Marek wraz z Andrzejem Ibisem-Wróblewskim jako klasyczną gazetę lokalną, rozdawaną za darmo, a utrzymującą się z reklam. Był to w 1987 roku wzór przeniesiony żywcem z Zachodu i stanowił w warunkach PRL-u swoisty ewenement. „Pasmem” wypełniono medialną lukę, bowiem szybko rozwijający się Ursynów, gdzie siedzibę od początku znalazła redakcja, potrzebował takiego medium. Nakład w wysokości 50 tysięcy egzemplarzy wystarczał, by tygodnik trafiał do każdej skrzynki pocztowej w ursynowskich blokach.

„Pasmo” pamięta się do dzisiaj, bo w chwili powstania chlubiło się pozycją jedynego tego typu czasopisma w Polsce. A były to czasy, gdy prasa papierowa odgrywała jeszcze podstawową rolę. Jednocześnie zaś powstanie tygodnika niezależnego od ówczesnych struktur politycznych, powiązanego luźno jedynie z Ursynowsko-Natolińskim Towarzystwem Społeczno-Kulturalnym, było niemałą sensacją. O utworzeniu „Passy” pomyślałem już na zupełnie nowym etapie rozwoju mediów, przygotowując się akurat do wyprawy na Igrzyska Olimpijskie w Sydney jako wysłannik mojej macierzystej firmy „Przeglądu Sportowego”. Był to etap internetowego szturmu, zmuszającego wszystkie media do całkiem nowego podejścia. „Passa” miała to do siebie, że niemal od początku – jednocześnie z wydaniem papierowym – ukazywała się w Internecie w identycznym układzie treściowym i graficznym. I tak jest do tej pory. Chcąc przeczytać najświeższy numer, wystarczy na naszym home page'u kliknąć „ostatnie wydanie” i nie trzeba uganiać się za „Passą” w papierze. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do wielu innych mediów nie uzależniamy dostępu do całości każdego artykułu od ewentualnej opłaty – co praktykuje się coraz częściej w świecie prasy.

Internet sprawia, że może przeczytać nasz tygodnik zarówno zainteresowany nim bywalec ursynowskiego hipermarketu Leclerc, jak i polski emigrant, mieszkający w Ameryce czy Australii. Nie są to, oczywiście, liczby czytelników, które mogłyby oszołomić. W miniony weekend jednakże zdarzyło się coś, co nie tylko nam dało dużo do myślenia. Otóż świetny artykuł Tadeusza Porębskiego i Lecha Królikowskiego pt. „Fascynujący życiorys najbogatszego Polaka w historii” udostępniliśmy po koleżeńsku wielkiemu portalowi informacyjnemu Onet. Rzecz ukazała się tam pod firmą „Passy” i od początku trwanie tej pozycji w czołówce newsów wykazywało, że otwiera ją ogromna masa czytelników. Po dwóch dniach dowiedzieliśmy się, że ponad... milion Polaków przeczytało wywód naszych dwu autorów o Karolu Jaroszyńskim, dysponującym w 1916 roku majątkiem odpowiadającym dzisiejszym 200 miliardom złotych.

Już tylko ten sprawdzian przekonał nas, że będąc czasopismem absolutnie niezależnym, idziemy we właściwym kierunku, nie ograniczając się li tylko do rozpatrywania problemów lokalnych. Tym bardziej, że nie ma obawy, by nagle wykupił nas jakiś koncern, który np. kazałby redaktorowi naczelnemu tańczyć tak, jak korporacyjna orkiestra akurat zagra. Dlatego z równą chęcią pisujemy o dziurze w asfalcie na którejś z warszawskich ulic, jak i o dziurze w budżecie państwa. Za każdym razem kierując nasze publikacje do Czytelników, którym kolana może się już z jakichś powodów trochę wytarły, ale rozum na pewno nie.

Słowo pisane pozostaje słowem pisanym – niezależnie od tego, czy ukazuje się w formie drukowanej czy elektronicznej. Kiedyś, gdy medialny awans przeżywała telewizja, wielką popularność zyskał program pt. „Wszyscy jesteśmy sędziami”. W dobie komunikacji internetowej w ogóle, a mediów społecznościowych w szczególności – okazuje się nagle, że „wszyscy jesteśmy dziennikarzami”. Stąd niedawny prezes Trybunału Konstytucyjnego, świetny prawnik i odważny opozycjonista z okresu PRL – Jerzy Stępień – zamieszcza znakomite komentarze na Facebooku, a niegdysiejszy prześmiewca prasowy, wieczny jajcarz gwiżdżący na na wszelkie rygory moralne i językowe – Jerzy Urban – prezentuje filmowe wygłupy na YouTube. Posty internetowe z kolei pozwalają zwykłym czytelnikom na czynienie tak bezczelnych i bezpodstawnie zniesławiających uwag, na jakie nigdy nie pozwoliliby sobie w tradycyjnych środkach masowego przekazu – przy pełnej odpowiedzialności za słowo.

W codziennym obiegu internetowym odbiorcy proponuje się przeczytanie informacji o jakimś poważnym skandalu politycznym, którego skutkiem jest sprzeniewierzenie milionów, a nawet miliardów złotych z publicznej kasy, a jednocześnie serwuje się newsa o... nowej fryzurze przejściowej gwiazdeczki disco polo lub epatuje wiadomością o tym, że innej gwiazdeczce wychynęły majtki spod spódnicy. I z taką równoważnością musimy się pogodzić. Internet daje równe szanse zarówno dziennikarzom z prawdziwego zdarzenia, jak i sprzedawcom banałów, a także zwykłym oszustom, nagabującym nas ze wszech stron. Otwiera też niespotykane dotychczas możliwości wprawiania w mistyczną ekstazę i wyłudzania niemałych datków od naiwniaków, wierzących w cudowne uzdrowienie albo w szlachetne intencje wznoszącego oczy ku Niebu wycwanionego groszoroba.

Chcąc zatem wciąż oferować publiczności dobry towar – zamiast namiastek i podróbek – zamierzamy wyjść z „Passą” na nieco szerszą arenę, bynajmniej nie opuszczając dotychczasowej publiczności. Czas po temu najwyższy, bo gołym okiem widać, co się w Polsce dzieje z mediami. A jeśli nadal będziemy wzbudzać zainteresowanie milionów, to taka reakcja nas z całą pewnością nie zmartwi.

Wróć