Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ostatni carski generał-gubernator

11-08-2021 21:18 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Paweł Nikołajewicz Jengałyczew pochodził z książęcej tatarskiej rodziny. Zawodowy oficer armii rosyjskiej i wojskowy dyplomata. Absolwent Korpusu Paziów (1883 r.) i Mikołajewskiej Akademii Sztabu Generalnego. Służył w gwardyjskich jednostkach Petersburga. W wieku 50 lat, 23 grudnia 1914 r., powołany został na stanowisko Generał-Gubernatora Warszawskiego i dowódcę Warszawskiego Okręgu Wojennego.

Do Warszawy przybył 21 stycznia 1915 r., a stanowisko objął 7 lutego 1915 r. Funkcje te pełnił do lipca 1915 r. Uważa się, że był nieprzychylnie nastawiony do Polaków. W dniu 19 lipca 1917 roku na własną prośbę odszedł ze służby wojskowej.

Generał-Gubernator Warszawski Paweł Jangałyczew był ostatnim, który pełnił tę funkcję. Jemu przypadła koordynacja wszelkich działań związanych z ewakuacją do Rosji mienia i personelu rosyjskiej administracji w Królestwie Polskim, a przede wszystkim w Warszawie. Ewakuacji podlegały także uczelnie, fabryki oraz personel Cerkwi prawosławnej. Rosjanie mieli nadzieję, że będą w stanie odeprzeć wojska państw centralnych. Latem 1915 r. okazało się jednak, że ich położenie jest beznadziejne. 23 lipca 1915 r. Generał-Gubernator Warszawski wydał rozporządzenie o przeniesieniu do tzw. guberni wewnętrznych zakładów i fabryk, mających znaczenie dla obrony państwa. Na tej podstawie ewakuowano zarówno ludzi, jak też majątek ruchomy, sprzęt, surowce i wyposażenie. Ewakuowano m.in. warszawskie zakłady: Lilpop, Rau , Loewenstein; Gerlach i Pulst; Borman i Szwede; Rohn, Zieliński i S-ka; Orthwein, Karasiński i S-ka; Norblin, bracia Buch i T. Werner; K. Rudzki i S-ka i wiele innych. Ewakuowano wszystkie znajdujące się w warszawie rosyjskie urzędy i instytucje. Warszawski Instytut Politechniczny ewakuowano do Niżnego Nowgorodu i Rostowa nad Donem. Do Rostowa ewakuowano także Cesarski Uniwersytet Warszawski. Część pracowników oraz dokumentację warszawskiego Ratusza wysłano do Moskwy.

Ostatniego dnia pobytu w Warszawie, tj. 4 sierpnia 1915 r. carscy saperzy wysadzili ważniejsze fragmenty twierdzy „Warszawa” oraz podpalili ocalałe jeszcze fabryki, m.in. fabrykę maszyn Geisler, Okolski, Patschke, odlewnię Ambrożewicza i fabrykę Orthweina i Karasińskiego. O świcie 5 sierpnia 1915 r. wysadzone zostały wszystkie mosty przez Wisłę, a rosyjskie wojsko z Pragi zaczęło ostrzeliwać lewobrzeżną Warszawę. Rosyjski garnizon Pragi zagrożony okrążeniem, po czterech dniach ostrzeliwania Warszawy, po podpaleniu praskich fabryk i zniszczeniu praskich dworców kolejowych, wycofał się na wschód.

Przymusowa ewakuacja ludności cywilnej (ok. 560 tys. osób), głównie wiejskiej, na wschód, była koszmarem. Były to liczące nawet po kilkanaście tysięcy kolumny ludzi przemieszczających się pieszo i na chłopskich furmankach. Stanisław Dzierzbicki – świadek tamtych wydarzeń – zanotował: „Szli oni niszcząc, paląc i rabując z konieczności – z głodu. Przejście takiej fali, znaczącej swój pochód trupami zmarłych w drodze, wywierało skutki bardziej niszczące aniżeli przejście największej armii. Nic więc dziwnego, że ludność miejscowa wrogo, a nieraz nawet z bronią w ręku spotykała tę falę wygnańców. (…) Co za straszna tragedia, jak haniebnym piętnem naznaczyli Moskale swoje ustąpienie z kraju”. „Szlaki od Brześcia na Mińsk i Smoleńsk i z Białegostoku na Dynaburg, którymi pieszo i wozami przewalała się ta fala – to obraz zniszczenia i jedno cmentarzysko. (…) Nie lepszym stał się los wygnańców, gdy od Mińska rozpoczęto ładować ich na pociągi. (…) Ładowano do wagonów bez uwzględnienia związków rodzinnych (…). Członkowie więc jednej rodziny wysłani zostali często w zupełnie różne strony. Z wagonów nie wypuszczano po kilka dni, nie dostarczając żywności, nie usuwając nawet zmarłych w czasie drogi. Natomiast zjawiali się popi, którzy wyławiali dzieci pozbawione rodziców – do priutów, aby wychować ich w prawosławiu”.

W okresie gubernatorstwa Jengałyczewa wielkim obciążeniem dla ludności Warszawy i okolicznych osiedli był przymus pracy przy budowie fortyfikacji. Ocenia się, że latem 1915 r. w samej Warszawie Rosjanie zatrudnili do prac fortyfikacyjnych 24,6 tysiąca robotników.

Początkowo przychylny stosunek ludności Królestwa Polskiego do rosyjskiego wojska z biegiem czasu, a szczególnie kolejnych rosyjskich klęsk, znacznie się zmienił. Stanisław Dzierzbicki zanotował: „W miarę jednak rozwoju działań wojennych zachowanie się wojsk rosyjskich z każdym dniem pogarsza się, coraz częściej jedyną zapłatą za zarekwirowane zboże, paszę, inwentarze jest zagrożenie lub zaaplikowanie nahajki z urągliwą wymówką panów oficerów: – My was bronimy, a wy nam wszystkiego żałujecie”. W lipcu 1915 r. : „Zewsząd przychodzą wieści o koszeniu i niszczeniu zbóż wzdłuż frontu, o zabieraniu miedzi z gorzelni i cukrowni oraz dzwonów z kościołów, wreszcie o pędzeniu przed wojskiem, ustępującym w Radomskiem i Lubelskiem, tłumów ludności cywilnej (…). (…) oraz niszczenia i palenia wsi za ustępującymi wojskami, przez stosowanie tego, co się nazywa „systemem Kutuzowa” – pozostawienia nieprzyjacielowi pustyni”.

Dzień 4 sierpnia 1915 r. był w Warszawie pełen napięcia, ale władze starały się utrzymać normalny bieg spraw. Relacje z tamtych czasów wspominają, iż pod wieczór ściągnięto z ulic policję, pozostawiając jedynie wojsko, które coraz to większym pośpiechem odpływało w stronę mostów przez Wisłę. O godzinie trzeciej nad ranem, rosyjski policmajster Warszawy Meyer przekazał miasto dowódcy Straży Obywatelskiej. Tego samego dnia Zdzisław Lubomirski formalnie przejął od szambelana Aleksandra Müllera – ostatniego rosyjskiego prezydenta Warszawy – władzę nad miastem. Zmobilizowane oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej demonstracyjnie przemaszerowały do Pałacu Radziwiłłowskiego (obecnie: Prezydenckiego), który był jej pierwszą warszawską siedzibą. Mając w pamięci obrazy z kolejnych wojen, pewne zdziwienie budzi informacja, że wyjeżdżający prezydent Müller oddał miasto Komitetowi Obywatelskiemu, pozostawiwszy fundusz tylko na najbliższe dwa miesiące.

Dziennikarz „Tygodnika Ilustrowanego” następująco opisał ostatnią noc rosyjskiego panowania w Warszawie: „Armaty grzmiały. Nikt prawie nie kładł się na spoczynek. Czuwali wszyscy. Czuwała zaś przede wszystkiem straż obywatelska, która sprężyście objęła swoje obowiązki. (...) Ostatnie oddziały wojska opuszczały miasto. Tu i ówdzie oddział kawaleryi przebiegał po ulicach. Podkowy grzmiały po bruku na pożegnanie Warszawy. Jeszcze godzina, jeszcze półgodziny, jeszcze kwadrans i cisza śmiertelna. Cisza, jakiej miasto nie zaznało nigdy, w najspokojniejszych czasach. (...) Tak dotrwała Warszawa do 6-tej rano. Nagle ogłuszający huk-jeden, w kilkanaście minut po nim drugi. To wylatują w powietrze dwa przęsła Trzeciego mostu, mostu Poniatowskiego, jak go nazwała samorzutnie ludność na pamiątkę setnej rocznicy bitwy pod Lipskiem.(...)

Ciekawym źródłem informacji dotyczących czasów ewakuacji jest wydana w grudniu 1915 r., nakładem „Kuriera Narodowego” broszura autorstwa Wacława Poboga pt.: Walka o Pragę. Oto kilka cytatów, oddających realia i atmosferę wydarzeń: „Arjegardy rosyjskie, zasiadłszy ponad wałem praskim, skierowały karabiny i kartaczownice na Warszawę, prażąc spokojną ludność miasta i świadomie narażając przedmieścia na zniszczenie. Prowadząc dzieło zniszczenia, Rosjanie podpalili dworzec Petersburski i Brzeski, i zniszczyli kilka budynków fabrycznych. Pelcowizna również nie uniknęła nieszczęsnego losu. Tymczasem w mieście dokonywano licznych rabunków i wymuszeń. (...) Czuć było, że zbliża się ostatnia chwila ich pobytu na Pradze. Ale bezład i dezorganizacja nie pozwoliły Rosjanom rozgrabić wszystkiego, co zagrabić było można, a tymczasem kartaczownice i karabiny zionęły okrutnym ogniem przez Wisłę ku Warszawie. (...) Domy na Powiślu zagrożone. Naprzeciw nich szczerzą swoje paszcze armaty. Ludność przenosi się do górnego miasta, a maszyny tykoczą i tykoczą. Wypadki postrzelenia mnożą się z olbrzymią szybkością. Lekceważenie niebezpieczeństwa pcha jednak ciekawych ku ulicom, wychodzącym na Wisłę. (...) Dla ruchu zamknięto tylko część Krakowskiego Przedmieścia od Trębackiej do pl. Zamkowego i ulice prowadzące ku Wiśle: Mariensztadt i Bednarską. Zamknięto również kordonem dojazd do 3-go mostu. Kanonada się wzmaga. Potęguje ją ostrzeliwanie areoplanu, który się ukazał nad miastem. (...) O zmroku niebo zaczyna różowieć nad Pragą”.

„Trzy dni trwał bój z Pragą, aż wreszcie, Rosjanie, napierani z boków, ustąpili szybko pozostawiając po sobie ruiny, krzywdy i przekleństwa tych, kogo głosili się być przyjaciółmi. Wojska niemieckie ruszyły w ślad za nimi. Wczesnym rankiem czwartego dnia, prawy brzeg Wisły zaroił się ludźmi. Spostrzeżono ich z lewego brzegu i nastąpiło pamiętne na zawsze w dziejach trzydniowego rozłączenia obu dzielnic Warszawy, porozumiewanie się za pomocą znaków. Znaki te mówiły jedno: Ocaleliśmy! Resztę opowiemy!” Opuszczając Pragę Rosjanie wycofali się za rogatki Grochowskie.

„Okrutna strzelanina wywiązała się na Saskiej Kępie. (...) Pod działaniem ognia z baterji przeciwnika, Rosjanie zamilkli i z nastaniem nocy już w piątek przeszli na Lasy i Zastów oraz usadowili się na łasze wiślanej naprzeciwko Wilanowa, broniąc ewentualnie możliwego tu przeprawienia się armji niemieckiej, co bezwarunkowo groziłoby odcięciem części wojsk, które walczyły w tym odcinku frontu. Zeżno! (Żerzeń – przyp. LK) Kościół, który tu widać z ulicy Czerniakowskiej w odstępie między ulicą Przyokopową a Sielcami, był świadkiem zażartych utarczek, prowadzonych przez arjergardy rosyjskie z oddziałem armji feldmarszałka, księcia Leopolda Bawarskiego, który przeszedł przez most pontonowy na prawy brzeg rzeki”. (...)

„Między Zastowem i wsią Lasy, usadowiły się reduty, piechota rozsypana w łańcuch pikiet i posterunków strażniczych gotowa była od razu rozwinąć się w łańcuch tyraljerski i cała ta potęga siedziała cicho, oczekując nadejścia wrażych kolumn, któreby w odpowiedniej chwili mogła podstępnie zaatakować i zmiażdżyć.

W noc z piątku na sobotę wojska niemieckie, dążące od Saskiej Kępy, wysyłały piechotę oddziałkami w sile półkompanji każda, uzbrojoną w liczne mitraljezy. Było tego wszystkiego zaledwie dwa pułki. Za niemi szła artylerja polna, na skrzydłach oddziały kawalerji, gotowe w każdej chwili odeprzeć ewentualnie bardzo możliwy atak kozaków. Dopiero za temi siłami postępowały, głębokie kolumny głównego korpusu bawarskiego, a w tyle oddziały saperów i jaszcze z amunicją, oraz tabor z żywnością i furażem, konieczny dodatek do każdego korpusu, decydujący o powodzeniu maszerujących na przedzie sił”. (...)

„W Miłośnie, Kaczym Dole, Zieleńcu, Kawenczynie, ludność przed umykającymi wojskami rosyjskimi, rozbiegała się na wszystkie strony, wiedząc z góry, że „Przyjaciele„ gotowi ich w każdej chwili ograbić ze wszystkiego, a w dodatku samych popędzić przed sobą het na wschód, na nędzę i tułaczkę.

Rosjanie porozkładali wprawdzie tu i ówdzie zapasy nafty i wiechcie słomy, oblanej jakimciś tłuszczem, ale wobec niepokojących grzmotów od Radzymina, porzucili to wszystko i ruszyli w stronę Bugu. W ten sposób pomienione wsie szczęśliwie ocalały” (...).

Ostatecznie po 9 sierpnia 1915 r. Rosjanie opuścili Pragę i wschodnią część guberni warszawskiej. Wydaje się, że władze rosyjskie utraty Warszawy nie traktowały, jako straty bezpowrotnej. Świadczy o tym np. zachowanie licznej grupy oficerów, którzy wyjeżdżając z Warszawy w sierpniu 1915 r. swoje meble pozostawili na przechowanie, w istniejącym do dnia dzisiejszego, wielkim magazynie firmy „Wróblewski i S-ka” przy ul. Inżynierskiej. Rosyjski wojenny gubernator Galicji Gieorgij Bobrinski, w kilka dni po zajęciu Warszawy przez Niemców, wołał na posiedzeniu rosyjskiej Rady Państwa: „Nie żegnaj Warszawo, lecz do widzenia”.

Powyższy tekst, to wybrane fragmenty książki L. Królikowskiego pt.: Polskie królestwo Romanowów, która niebawem ukaże się nakładem „Wydawnictwa Warszawskiego”.

Wróć