Córka, oczywiście, myliła się w terminologii, ponieważ w tamtym czasie, broń Boże, nie wolno było używać poniżających terminów w rodzaju „dozorca” lub „stróż”, lecz należało posługiwać się górnolotnym określeniem „gospodarz domu”. Funkcja ta została wyśmiana z ogromną przesadą – żeby nie powiedzieć przejaskrawieniem – w pamiętnym serialu telewizyjnym „Alternatywy 4”, jakkolwiek jako ówcześni współmieszkańcy łatwo domyślaliśmy się, że panujący w domach gospodarze są ścisłymi współpracownikami władz dbających oficjalnie o nasze „bezpieczeństwo”. Ja akurat bardzo ceniłem sobie to, że w moim przydomowym ogródku kosiła trawę współpracownica gospodarza domu, a ja mogłem z tego z wielką satysfakcją korzystać. Tym bardziej, że nie płaciłem za to ani grosza. Dziś muszę w swoim domu kosić trawę sam albo bulić za to wynajętemu pracownikowi. W latach 70-tych i 80-tych mogłem byłem zaś dumny, że wraz ze mną w Megasamie, pierwszym supermarkecie Ursynowa, czynili zakupy znani aktorzy i różni ministrowie, w tym przyszły prezydent RP Aleksander Kwaśniewski.
Wielu naszych znajomych, którzy już dawno rozjechali się po szerokim świecie, wciąż wspomina niezapomniane bankiety w naszym mieszkaniu przy Nutki 1, gdzie gromadziła się bojkotująca władzę ludową młodzież, a ja osobiście przygrywałem na pianinie gromadzącym się u nas balangowiczom, gdy wykonywali antypaństwowe pieśni. Sam bowiem byłem przez towarzystwo sowicie wynagradzany tylko za to, że mając mierny talent wokalny godziłem się nie śpiewać, a fakt ten wywoływał uczucie głębokiej ulgi wśród zebranych.
Nie ukrywam też, że w marcu pewnego roku zorganizowałem za Megasamem mecz piłkarski obu płci, wyposażywszy wszystkich w odpowiednie kostiumy, które miałem pod ręką jako menedżer dziennikarskiej drużyny FC Publikator. No cóż, piękne to były czasy naszej młodości, która minęła bezpowrotnie – w przeciwieństwie do blokowiska Ursynów. Bo ono było, wciąż jest i zapewne będzie jeszcze przez wiele lat. Różnica pewnie polega na tym, że w 1977 zajeżdżaliśmy pod nasze spółdzielcze apartamenty fiacikami 126p, a teraz zajeżdża się limuzynami albo suvami BMW, Volvo, Toyoty albo Mercedesa. I nikomu już nie trzeba pomagać w rozruchu akumulatora – co w dawnych mroźnych czasach bywało rzeczą nagminną (dlatego wiele osób wymontowywało baterie na noc i zanosiło do ciepłego domu).
Dziś dużo łatwiej o sprawny akumulator i opony wysokiej jakości, nieco gorzej za to z oponami mózgowymi. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do tych samochodowych nie podlegają one wymianie. Tymczasem do władzy w kraju doszli ludzie, którzy swoją postawą muszą budzić przerażenie. W latach trzydziestych zawczasu wyemigrowało z naszego kraju wielu luminarzy spolonizowanej inteligencji żydowskiej, zniechęconej nie tylko gettem ławkowym, ale dużo większą klerykalno-nacjonalistyczną nagonką. Można powiedzieć, że jakby wzorem Niemców wypłoszyliśmy rodzimych Einsteinów, których kolejna grupa została zmuszona do emigracji po drugiej wojnie światowej. Obecnie nie ma już u nas antyżydowskiej nagonki, za to ludzi inteligentnych, zdolnych twórczo służyć ojczyźnie, zaczyna osaczać Ciemnogród, znajdujący, jak na ironię, znaczące wsparcie kościelnych hierarchów. Gdy przed laty papież Jan Paweł II oficjalnie poparł wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, nasi hierarchowie – chcąc nie chcąc – oficjalnie poparli ów akces, choć wielu z nich było wcześniej temu przeciwnych. Teraz bałbym się pytać biskupów i kardynałów, co sądzą o Unii, bo się obawiam, że – podobnie jak nasz rząd – nie są już euroentuzjastami, czemu wielu z nich daje wyraz.
Wprowadzona przez polityczne bojówki Jarosława Kaczyńskiego tzw, Dobra Zmiana przyniosła przygnębiający efekt w administracji państwowej i wymiarze sprawiedliwości, w którym zadziwia lekceważeniem podstawowych zasad minister i prokurator generalny w jednej osobie Zbigniew Ziobro. O ile promotorem Dobrej Zmiany był nazywany dzisiaj prezesem Polski – Kaczyński, o tyle nowy system gospodarczo-finansowy, nazwany Polskim Ładem, usiłował ugruntować w kraju sam premier Mateusz Morawiecki. Ten ład okazał się jednym wielkim chaosem, który doprowadził księgowych i urzędników skarbowych w Polsce do rozpaczy. W praktyce trzeba się było z tego szaleństwa jak najszybciej wycofać, ale Morawiecki, kapitan drużyny grającej wedle Polskiego Ładu, nie został nawet posadzony na ławce rezerwowych. A przecież obciąża go również grzech zepsucia relacji z Unią Europejską, przede wszystkim zaś pozwolenie, by Polskę wobec tego ważnego tworu politycznego kompromitował swoimi wypowiedziami i posunięciami Zbigniew Ziobro. Ten ostatni ma swoje wyimaginowane oceny dotyczące Unii, a poprzez dyktatorskie zapędy w wymiarze sprawiedliwości budzi grozę na terenie unijnym. W rezultacie Polskę wciąż omijają arcypotrzebne fundusze z Krajowego Planu Odbudowy. Jednocześnie Polska płaci słone kary za niewykonywanie wyroków i lekką ręką topi miliony i miliardy złotych w nieodpowiedzialnych posunięciach. Rząd Morawieckiego, jako drużyna, już wręcz polubił strzelanie sobie bramek samobójczych. Tylko że koszty tego rodzaju posunięć muszą płacić nie Morawiecki i Ziobro, tylko Rzeczpospolita, czyli my, obywatele.
Tak jednak nie da się działać w nieskończoność i Premier League, jak po cichu nazywa się otoczenie Morawieckiego, może w końcu sama słono za to zapłacić. A jeśli tak, to lepiej późno niż wcale...