Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Onanista do spraw obronnych

09-11-2021 20:58 | Autor: Tadeusz Porębski
Czy można publicznie, na przykład w mediach, nazwać polityka z najwyższej półki chamem, idiotą bądź fiutem? Podkreślam termin – publicznie. Okazuje się, że tak. Oczywiście, mówimy o krajach demokratycznych, a nie o Nikaragui, gdzie Daniel Ortega, sprawujący nieprzerwanie urząd prezydenta od 2007 r., po prostu kazał aresztować siedmiu rywali przed wyborami wyznaczonymi na niedzielę 7 listopada. W stosunku do takiego typka lepiej nie używać epitetów. Ale u nas, w Unii Europejskiej, można sobie pozwolić na nazwanie kretynem bądź idiotą nawet prezydenta państwa. Jeśli chce się jednak uniknąć kary za taki czyn, muszą być spełnione pewne warunki. Szef klubu parlamentarnego PiS pan Ryszard Terlecki raczył publicznie nazwać kretynką panią Joannę, przedstawiającą mu w całkiem dyplomatycznym tonie, sensowną opinię własną na temat stanu państwa. Pan Terlecki bawił był w jednym z centrów handlowych, więc pani Joanna ośmieliła się wyrazić pod jego adresem własną opinię w kwestii, która jest obecnie na ustach większości Polek: „Chciałam tylko powiedzieć, że to, co dzieje się w kraju i to, co robicie kobietom, jest po prostu karygodne”.

Co na to wicemarszałek polskiego Sejmu? „Jest pani kretynką” – i poszedł sobie. Przeżyłem wczesną komunę, gdzie władza mocno trzymała naród za gardło i właściwie robiła co chciała, ale z takim chamstwem ze strony człowieka władzy nigdy się nie spotkałem, a nawet nie słyszałem. Jak pan Terlecki tłumaczy swoje zachowanie? W sposób właściwy rozbuchanym poczuciem bezkarności czynownikom PiS: „"Powiedziałem tej pani, że jest kretynką, określając w ten sposób jej poziom umysłowy”. Proszę, proszę, znalazł się psychiatra dyżurny i etyk w jednym. Ten gość kompletnie nie rozumie i nigdy nie zrozumie, że jeśli wchodzisz do polityki zakres twoich dóbr osobistych ulega radykalnemu zmniejszeniu i jesteś narażony na ataki ze strony mediów oraz elektoratu, niekiedy bardzo ostre. Musisz to znosić z godnością, bo dobrowolnie wpisałeś poddawanie się krytyce w swoją działalność. W każdym państwie UE, w której jesteśmy zrzeszeni, po tak chamskim wybryku polityk byłby skończony. A gdyby wydarzyło się coś takiego w Skandynawii, musiałby emigrować z kraju.

A w Polsce? Partyjne gremia jeszcze go pochwalą, że taki z niego twardziel, co to nie daje sobie w kaszę dmuchać. Dziki to doprawdy kraj ta dzisiejsza Polska. Niejaki Tomasz F. związany z PiS od lat, były szef gabinetu politycznego Mariusza Kamińskiego, stojącego na czele CBA, a później wysoki rangą urzędnik NIK, zapragnął 13 maja, 9 czerwca i 5 października 2015 r. obnażyć się w Parku Wielkopolskim przy ulicy Filtrowej, nieopodal siedziby Izby i publicznie zwalić kapucyna, bądź gruchę, jak kolokwialnie określa akt onanizowania się nasza wspaniała młodzież. Pod koniec 2016 r. Sąd Rejonowy dla m. st. Warszawy uznał go winnym tych trzech wykroczeń i wymierzył mu karę pięciu dni aresztu. Nie podano jednak do wiadomości publicznej, czy podsądny został wyposażony przez naturę suto, czy też nad wyraz skromnie. Myślicie, że partia wyrzekła się notorycznego onanisty Tomasza? Nic podobnego. Już rok później znaleziono mu ciepłą posadkę. Został zatrudniony w Poczcie Polskiej w dziale obronności i zarządzania kryzysowego na stanowisku zarządzającego ciągłością biznesu. Dział ten prawdopodobnie mieści się w obiekcie przy ul. Łączyny 8, na zapleczu toru wyścigów konnych. Dookoła dużo zieleni, teren skąpo zaludniony, więc idealne warunki do publicznego obnażania się i onanizowania.

Wróćmy jednak do pana Ryszarda Terleckiego, człowieka o odpychającej i złej twarzy. Czy za opisane wyżej skandaliczne zachowanie wobec kobiety można nazywać go publicznie chamem, burakiem, a nawet fiutem? Według linii orzeczniczej Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu można to robić bezkarnie, ponieważ zachowanie Terleckiego należy uznać za prowokacyjne, a w takiej sytuacji publiczne nazwanie go chamem, burakiem, czy fiutem nie będzie w opinii ETPC zakwalifikowane jako niepotrzebny osobisty atak, lecz jako adekwatna i uzasadniona okolicznościami reakcja na prowokację. Najlepszym dowodem na poparcie takiej tezy jest wyrok Trybunału w sprawie Oberschlick vs Austria. Pisałem już o tym, ale w nawale politycznego chamstwa notorycznie występującego w dzisiejszej Polsce trzeba tę sprawę ciągle przypominać dziennikarzom oraz właścicielom mediów.

Gerhard Oberschlick, dziennikarz wiedeńskiego tygodnika "Forum", w artykule opublikowanym w 1991 r. nazwał Jörga Haidera, ówczesnego lidera faszyzującej Austriackiej Partii Wolności (zginął tragicznie w 2008 r.), obraźliwym słowem "Trottel" (idiota). Artykuł dotyczył wystąpienia polityka, w którym ten oświadczył, że “wszyscy żołnierze podczas II wojny światowej, łącznie z armią niemiecką, walczyli o pokój i wolność”. Wpływowy lider FPÖ wniósł do sądu w Wiedniu sprawę karną przeciwko dziennikarzowi o zniesławienie i znieważenie. Oberschlicka skazano na grzywnę w wysokości dwudziestu stawek dziennych (po 200 szylingów), z zamianą na 10 dni aresztu. Sąd uznał, iż słowo "idiota" było zniewagą, można go używać wyłącznie jako obelżywe i nie da się nim posługiwać w celu obiektywnej krytyki. Sąd apelacyjny w Wiedniu utrzymał w mocy wyrok skazujący, obniżając jedynie dzienną stawkę grzywny do 50 szylingów. Podkreślił, że prawo do swobody opinii nie może prowadzić do znieważania w miejsce rzeczywistych argumentów w debacie politycznej.

W skardze do Europejskiej Komisji Praw Człowieka Gerhard Oberschlick zarzucił m. in., iż skazanie go było sprzeczne z art. 10 Konwencji. Komisja, stosunkiem głosów czternaście do jednego, orzekła, iż rzeczywiście nastąpiło naruszenie tego artykułu. Wyrok skazujący był bowiem nieproporcjonalną ingerencją w korzystanie ze swobody wypowiedzi. Władze austriackie przekonywały, że skazanie Oberschlicka nie było karą za krytykę Haidera, ale za użycie słowa idiota, które należy uznać za zniewagę. Trybunał przypomniał jednakowoż, że "z zastrzeżeniem ust. 2 art. 10 swoboda wypowiedzi ma zastosowanie nie tylko do informacji i poglądów, które są postrzegane jako nieszkodliwe lub obojętne, lecz odnosi się w równym stopniu do takich, które obrażają, oburzają albo wprowadzają niepokój. Zasady te są szczególnie ważne w odniesieniu do prasy". Okazuje się, że ramy dopuszczalnej krytyki są szersze w stosunku do polityków, niż wobec osób prywatnych.

Polityk świadomie i w sposób nieunikniony wystawia się na ścisłą kontrolę za każde wypowiedziane słowo i każde podjęte działanie. Musi być więc bardziej tolerancyjny, zwłaszcza gdy sam składa publiczne deklaracje mogące wywołać krytykę. Dla sędziów Trybunału najważniejszym materiałem do oceny nie było użycie przez dziennikarza mocnego słowa, lecz samo wystąpienie Haidera, który w oczywisty sposób starał się prowokować i w rezultacie wywołał ostrą reakcję. Haider przez własną wypowiedź utracił, zdaniem Obeschlicka, prawo do korzystania ze swobody opinii. Zdanie to podzielił Trybunał, stojąc na stanowisku, że słowo "idiota" może być uznane za budzące wątpliwości, jednak nie można uznać, iż był to niepotrzebny osobisty atak. Autor przedstawił bowiem obiektywnie wyjaśnienie związane z prowokacyjnym wystąpieniem Haidera. Było to więc częścią politycznej dyskusji wywołanej przez austriackiego polityka.

Orzeczenie zapadło stosunkiem głosów 7:2. Austria została zobowiązana do zapłacenia skarżącemu w ciągu trzech miesięcy 23.395 szylingów jako zadośćuczynienia za szkody materialne oraz 150 tys. szylingów tytułem zwrotu kosztów i wydatków związanych ze sprawą. Orzeczenia ETPC mają ogromne znaczenie ze względu na częste sprawy sądowe w związku z zarzutami polityków wobec dziennikarzy z powodu ostrych słów zawartych w artykułach na ich temat. Trybunał podkreśla jednak przy każdej okazji, że w dobrze pojętym interesie społecznym leży, by dziennikarze w starciu z politykami nie musieli stać na z góry straconej pozycji. Szczególnie wtedy, gdy politycy poprzez swoje obraźliwe i niekontrolowane wypowiedzi sami prowokują, wywołując publiczną debatę. (Wyrok ETPC z 23 maja 1993 r. w sprawie Oberschlick vs Austria, skarga nr 11662/85).

Wróć