Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Odwracanie szympansa ogonem

03-08-2016 22:47 | Autor: Mirosław Miroński
Niedawno miałem okazję jechać samochodem do Gdańska. Cel podróży był równie ważny, co przyjemny – ślub i wesele. Wybraliśmy się tam w czwórkę z dużym zapasem czasu. Tak przynajmniej nam się wydawało.

Wiadomo przecież, że na takie wydarzenia spóźniać się nie wypada, a powtórka ceremonii nie była przewidziana. Wyruszyliśmy więc z Warszawy z dużą dawką optymizmu, bo początek trasy wskazywał, że będziemy przed czasem, co pozwoli nam dotrzeć bez przeszkód do hotelu będącego jednocześnie domem weselnym. Tam mieliśmy przewidziany czas na odświeżenie się po podróży i przebranie. Rzeczywistość jednak okazała się mniej optymistyczna niż nasze plany i zazgrzytała swoim smutnym realizmem.

Nie wdając się w zbędne szczegóły, których nie brakowało podczas naszej eskapady, należy podkreślić, że trasy szybkiego ruchu okazały się drogami, na których przez znaczną ich część jedzie się z prędkością około 6-10 kilometrów na godzinę. Oczywiście, kiedy się jedzie, bo niekiedy całymi godzinami po prostu stoi się w korkach lub turla metr po metrze. Nasza prędkość jeszcze spadła.

Wielu kierowców w podobnych sytuacjach próbuje przyspieszyć, gdzie się tylko da, chcąc nadrobić stracony czas. Nawet w miejscach, gdzie nie należy tego robić narażając siebie i innych na niebezpieczeństwo. Skutki takich zachowań w postaci pogruchotanych samochodów na poboczach i przylegających do drogi rowach widać było po drodze.

Nasza podróż, planowana na około 5 godzin, przerodziła się w prawdziwą pielgrzymkę, przypominającą bardziej wyprawę ślimaków, a nie jazdę samochodem do Trójmiasta, oddalonego o około 350 km. Jadąc, zastanawialiśmy się, jak to się dzieje, że w XXI wieku pokonujemy tę odległość tak długo. Jak wcześniej wspomniałem, nasze optymistyczne 5 godzin zamieniło się w efekcie w 7 i pół godziny. Słownie – siedem i pół. Mogliśmy więc w czasie tej niekończącej się podróży zastanawiać nad przyczynami takiego stanu. Godzina upływała za godziną, a tymczasem utknęliśmy na obwodnicy Trójmiasta na dobre i ani w tę, ani w tę... Co mogliśmy w takiej sytuacji zrobić? Nic. Literalnie „nic. Czekać i „turlać się”. 

Może to nasza wina, bo powinniśmy podróż zaplanować inaczej. Mądry Polak po szkodzie. Ale czy aby na pewno? Wiadomo, postęp. W efekcie, pociąg na trasie którą kilkadziesiąt lat temu pokonywał w 40 minut teraz jedzie około godziny. To jest cena postępu. Jeszcze kilka lat temu do Trójmiasta jeździłem (nie przekraczając dozwolonej prędkości) w czasie do pięciu godzin. Dlaczego więc teraz trwa to tak długo?

Można szukać przyczyn w zaniedbaniach poprzedniego rządu, jednak ślimaczące się inwestycje drogowe sprawiają, że i nasze życie niepotrzebnie się ślimaczy. Sarkastycznie można stwierdzić, że Polska to piękny kraj. A jaki „wielki”, skoro z Warszawy na wybrzeże jedzie się aż siedem i pół godziny? Sarkazm jednak nic tu nie pomoże. Nie połączy istniejących już nowo wybudowanych i niedokończonych odcinków trasy. Nie przyspieszy połączeń między dwiema największymi aglomeracjami – Warszawą i Trójmiastem.

Po nużącej podróży pociechę znaleźliśmy podczas przyjęcia weselnego, które odbyło się z wielką pompą i w przeuroczej atmosferze. Widok szczęśliwej pary młodej i wspaniałej młodzieży, która spontanicznie zdominowała salę taneczną, wynagrodził nam niewygody i frustracje związane z drogą. Pokazy dziewczyn z zespołu „Dancehall mafia” (w którym tańczyła również panna młoda) wprowadziły uczestników weselnej celebry w znakomity nastrój. Zespół ten znany jest telewidzom śledzącym program typu talent-show Got to Dance prezentowany w Polsacie.

Jak wszystko, co dobre, weselne przyjęcie skończyło się również, choć trzeba przyznać, że nie tak szybko. Po ożywczej kąpieli w wyjątkowo ciepłym Bałtyku przyszła pora wracać.

I... znowu. Początek podróży zapowiadał się dobrze. Mieliśmy nadzieję, że może tym razem uda nam się dystans do Warszawy przebyć w krótszym czasie, ale nasz optymizm i tym razem był przedwczesny. Mimo dość późnej pory nie udało nam się uniknąć „turlania się” po tzw. trasach szybkiego ruchu czyli drogach ekspresowych.

– Niezły to ekspres, który stoi. Nie ma co – myślałem.

Czas umilały nam rozmowy, które ze zrozumiałych względów zeszły na – ślimaki.

Od razu przypomniał mi się pobyt na campingu podczas „Festiwalu wizji” w Wierzbicy koło Zamościa – sprowadzając rozmowę na ślimaczący się temat.

– Tak i co? Co z tymi ślimakami? – zainteresowali się moi towarzysze podróży.

– Łaziły po namiocie, w którym spałem. Zaglądały pod tropik. Próbowały wleźć do środka. Były jak konie – powiedziałem, żeby dodać trochę ekspresji mojej opowieści.

– Jak to, jak konie? A widzisz. Ty zawsze przesadzasz. Wszystko co mówisz, należy dzielić przez dwa. Albo przez cztery – wykrzyknęła moja partnerka.

– No dobrze, to podziel tego konia przez dwa albo i przez cztery. To i tak były duże i było ich dużo. Bardzo dużo. Nie zmienia to faktu, że stoimy w korku – odparłem konsyliacyjnie.

– Ślimaki jak pół konia, nawet ćwierć. No sam widzisz, jaki jesteś – trwała przy swoim nieco zirytowana wizją tkwienia w ciągnącym się po horyzont sznurze samochodów.

Zapadający zmierzch sprawiał, że czerwone światła ciągnęły się bez końca i znikały gdzieś za wzniesieniem drogi.

– A wiecie, że istnieją dwa gatunki szympansów – wystrzeliłem ni z tego, ni z owego. Że jeden ma dość paskudny charakter, jest porywczy i wybuchowy, a drugi – bonobo (szympans karłowaty) jest łagodny. Sprytnie rozwiązuje konflikty, a nawet zapobiega im używając w tym celu perswazji i pieszczot. Dzięki temu bonobo mają mniej stresów.

– Ty zawsze odwrócisz kota ogonem – stwierdziła łagodniejszym tonem partnerka.

– Przecież mówię o szympansach, nie o kotach. A jak wiesz, szympansy nie mają ogona. W dodatku sama widzisz, że łagodna rozmowa rozładowuje stres. Te bonobo mają sporo racji.

Dojeżdżaliśmy do Warszawy odnotowując, że nasz czas jazdy to „zaledwie” 6 i pół godziny.

Nie jest źle – powiedziałem. To już coś – o godzinę krócej. A dzięki rozmowom o odwracaniu kota ogonem, czy szympansa, czas szybciej nam minął...

Wróć