Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Od wielkiej sztuki do małej fretki

27-04-2022 20:25 | Autor: Mirosław Miroński
Niedawno rozmawiałem z młodą dziewczyną, która właśnie wróciła z Paryża. Była jeszcze pod dużym wrażeniem po obejrzeniu tamtejszych zabytków, szczególnie zaś po wizycie w Luwrze. Zaimponowały jej tamtejsze zbiory. Wprawdzie podczas krótkiego pobytu nie zdążyła obejrzeć wszystkiego, ale nawet ta niewielka część, którą widziała, podziałała na jej wyobraźnię. Potwierdziło się jej wcześniejsze wyobrażenie o wspaniałości europejskich i światowych muzeów sztuki, na tle których nasze, polskie wyglądają dość blado.

Rzeczywiście, trudno znaleźć argumenty mogące zmienić tę i podobne opinie. Polskie zbiory są z pewnością skromniejsze niż te, które powstawały u innych naszych bliższych i dalszych sąsiadów. Na pytanie - dlaczego tak jest odpowiedzi jest kilka. Po pierwsze, w Europie już od najwcześniejszych wieków kształtowały się monarchie rządzone przez władców, którym nieobce były podboje i grabieże, czego przykładem jest choćby Hiszpania pustosząca starożytne cywilizacje nowego świata. Łupieżcze wyprawy ograbiały tamtejsze ludy ze złota i innych kosztownych towarów. Przysporzyły najeźdźcom, czy jak kto woli konkwistadorom nieprzebranych bogactw, które zasilały skarbce nie tylko hiszpańskie, ale też portugalskie. Rozwój żeglugi umożliwił konkwistadorom dotarcie do najodleglejszych zakątków. Pozwolił zdobywać nowe lądy, jak i dobra wywożone stamtąd do Europy drogą morską.

Rosnące potęgi kolonialne wymagały odpowiedniej oprawy, a nic nie podkreśla majestatu władców bardziej niż wystawne pałace, okazałe fortyfikacje, kościoły, muzea i szeroko rozumiana sztuka. Ta właśnie była najczęściej sponsorowana przez możnych ówczesnego świata, satrapów, imperatorów, oświeconych mecenasów, papieży, dożów, zamożnych kupców etc. Właściwie, od tamtych czasów niewiele się zmieniło - sztuka wciąż wymaga pieniędzy. Bez nich trudno byłoby myśleć o zbudowaniu strzelistej katedry gotyckiej lub klasycystycznego pałacu wraz z ogrodem i utrzymywaniu go. Do tego wszystkiego potrzebne są pieniądze, a w wielu podobnych przypadkach chodziło o iście bajońskie sumy. Nie każdy skarbiec królewski mógł je zapewnić. Już w starożytnym Egipcie, Grecji, w Cesarstwie Rzymskim na wystawne świątynie ku czci bogów, pałace, termy, łaźnie, fontanny nie żałowano pieniędzy. Krociowe wydatki często zmuszały ich fundatorów do zapożyczania się u bogatych patrycjuszy, handlarzy, bankierów. Nie moglibyśmy dziś podziwiać pozostałości po Imperium Romanum, gdyby nie pieniądze, które pozwoliły je stworzyć. Znakomite pomniki, łuki tryumfalne, kolumnady, rzeźby, malowidła naścienne, freski i całe bogactwo starożytnego imperium powstały za dzięki pieniądzom. To wola władców, fundatorów, decydentów i pieniądze legły u podstaw sztuki i kultury. To prosty i dość oczywisty fakt, że kultura i sztuka wymagają pieniędzy.

Oczywiście, równie ważne były wtedy i są nadal inne czynniki: wiedza inżynieryjna, znajomość reguł obowiązujących w sztuce i talent artystów oraz budowniczych. Największe przedsięwzięcia, jak piramidy egipskie, budowle starożytnej Grecji i Rzymu, Koloseum, czy znajdująca się w dzisiejszym Stambule świątynia Hagia Sophia, ufundowana przez Justyniana I, będąca najokazalszym i najważniejszym przykładem architektury bizantyńskiej - wszystkie one wymagały dużych środków.

Tu znajdujemy odpowiedź na jedno z pytań - dlaczego w dawnej Polsce monarchicznej i późniejszej Rzeczypospolitej nie powstało tak wiele obiektów kulturalnych oraz dzieł sztuki jak w zachodniej i południowej Europie? Otóż Polska przez całe wieki zmagała się z wrogami zarówno zewnętrznymi, jak też wewnętrznymi. Rokosze, zajazdy, zbrojne bunty nie należały do rzadkości. Wojny bratobójcze, jak Rokosz Lubomirskiego (1665), pustoszyły skarbiec i zubożały kraj. Polscy władcy stawali przed wyborem - czy przeznaczać pieniądze na wojsko i obronę albo odbudowę kraju, czy na sztukę? Demokratyczna postawa szlachty nie sprzyjała „ekscentrycznym” wydatkom na kulturę dokonywanym przez ówczesnych władców. Najazdy Turków, Mongołów, a później Szwedów wyniszczały nasz kraj. Ci ostatni, wycofując się, palili kościoły i niszczyli wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość dla Polaków. Obiekty kultury były palone wysadzone lub unicestwione w inny sposób.

Podczas gdy wojny i rozbiory sprzyjały grabieżczej polityce wobec Polski, nasi wrogowie bogacili się. Ościenne imperia rosły w siłę, a ich skarbce stawały się na tyle zasobne, by móc finansować również kulturę. Jej znaczenie dla narodu rozumieli też dobrze dwudziestowieczni agresorzy: Niemcy i Rosjanie, którzy po napaści na nasz kraj w 1939 roku z premedytacją niszczyli obiekty przedstawiające dla Polaków wartość lub rabowali je i wywozili do siebie. Trudno oszacować straty, jakie ponieśliśmy w wyniku tych barbarzyńskich działań. Ocena strat nie jest łatwa, bo nie chodzi tu jedynie o dobra materialne. Jak ocenić wysadzenie tysięcy kamienic, kościołów, zniszczonych pomników? Jeszcze trudniejsze jest oszacowanie strat ludzkich. Jak ocenić utratę znacznej części bestialsko wymordowanych elit, w tym wielu twórców? Żaden kraj w zachodniej ani południowej Europie nie doświadczył tego, czego my doświadczyliśmy ze strony wspomnianych wrogich systemów: komunistycznego i nazistowskiego.

Niektóre z utraconych dzieł udało nam się odzyskać dzięki staraniom instytucji państwowych, historyków, ośrodków naukowych oraz osobom prywatnym, którym na sercu leży troska o kulturę i zachowanie jej dla potomnych. Dobrym tego przykładem jest jedyne w Polsce dzieło Leonarda da Vinci - Dama z łasiczką. Dzieło to zostało niedawno odkupione przez państwo polskie wraz z pozostałą kolekcją Czartoryskich. W czasie okupacji niemieckiej obraz o mało nie podzielił losu tysięcy innych dzieł zrabowanych przez Niemców w okupowanej Polsce. Na szczęście pozostało u nas i teraz możemy cieszyć się nim w wielu aspektach, zarówno kulturowym, jak też materialnym. Posiadanie takiego „rarytasu” kolekcjonerskiego to ogromny prestiż dla nas. To prawdziwy skarb, którego wartość ubezpieczenia sięga setek milionów euro.

Obraz został namalowany w latach ok. 1483-90 przez wielkiego Leonarda da Vinci w Mediolanie. O ile nie ma sporu, co do osoby portretowanej - jest to Cecylia Gallerani, kochanka księcia Ludovico Sforzy i regenta władcy Mediolanu od 1494, o tyle kwestią sporną pozostaje zwierzątko trzymane i głaskane przez ową damę. Z pewnością nie jest to tytułowa łasica, tym bardziej łasiczka. Nie jest to także gronostaj, który bywa brązowy albo biały zimą, a który wymieniany jest przez znawców sztuki niemających wielkiego pojęcia o europejskich drapieżnikach z rodziny łaszowatych. Zarówno pierwsze ze wspomnianych zwierząt jak i drugie są dużo mniejsze niż to przedstawione na obrazie. Lodovica zwano Ermelino, co w języku włoskim oznacza - gronostaj. Był też kawalerem Orderu Gronostaja. Być może pokazanie Cecylii z gronostajem miało sugerować, że jest ona kochanką Lodovica, być może to tylko splot okoliczności. Tak czy inaczej, to nie gronostaj, bo ten jest znacznie mniejszy od futrzaka na obrazie. Czym jest więc najsłynniejszy na świecie futrzasty czworonóg? Najprawdopodobniej jest to fretka (Mustela putorius furo). Należy do rodziny łasicowatych, jest to udomowiona odmiana tchórza. Dziś jest to dość popularne zwierzątko domowe, choć bywa uciążliwe, czego sam mogłem doświadczyć. Dodatkowo byłem zmuszony zerwać parkiet w pokoju, w którym to sympatyczne skądinąd stworzonko załatwiało się z upodobaniem.

No cóż, tak przeszliśmy gładko od wielkiej kultury i sztuki do fretki i jej odchodów…

Wróć