Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie słyszeć, nie widzieć, nie mówić

06-01-2016 18:39 | Autor: Mirosław Miroński
Żeby mieć właściwy pogląd w jakiejś sprawie, niezbędne jest posiadanie dostatecznych informacji. Bo jak zrozumieć o co chodzi, jeśli słyszymy, że Jaś wymacał Basię w ciemnym pokoju. Czy chodziło jedynie o to, że chłopiec zlokalizował dziewczynkę posługując się zmysłem dotyku przy niedoborze światła, czy może o coś więcej? Jak widać, nie sposób zinterpretować właściwie nawet tak błahej, jak się zdaję sytuacji, gdy nasza wiedza jest niepełna, a co dopiero, gdy rzecz dotyczy spraw trudnych, ważnych, o znaczeniu państwowym, a nawet ustrojowym. W przykładzie zilustrowanym wyżej ktoś bardziej dociekliwy mógłby zaspokoić swą ciekawość i zapytać wprost: – Jasiu! Coś ty tam właściwie robił z tą Basią? A dodatkowo spytać: – Coś ty tam mówił i myślał?

Mimo że zabrzmiałoby to niezbyt taktownie – pytanie w tej sytuacji byłoby najprostszą i najlepszą formą zdobycia informacji. W dodatku, u źródła. Ciekawość jest cechą ludzką i chociaż znajdą się tacy, którzy będą twierdzić, że to pierwszy stopień do piekła, nie należy temu dawać wiary. To właśnie ciekawość popycha ludzkość do działania i do poszerzania wiedzy. Po cóż, jak nie powodu ciekawości ludzie polecieli na Księżyc. Polecieli po to, by zaspokoić swoją ciekawość, by dowiedzieć się i zobaczyć na własne oczy jak tam jest. Może chcieli sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tam Twardowskiego lub kogoś innego? Tak więc jesteśmy ciekawi wszystkiego i jest to bardzo ludzkie.

Dziwić może więc fakt, że istnieją ludzie lub grupy ludzi, ba –  cały przemysł zwany nie wiadomo dlaczego „medialnym”, którego głównym celem jest uniemożliwianie obywatelom dostępu do informacji. No oczywiście, nie wszystkich informacji. Są i takie, które nie podlegają ograniczeniom i nie są reglamentowane przez ośrodki dezinformacji zwane przewrotnie „mediami”. Ten sam przemysł medialny, który ogranicza dostęp do informacji ważnych, chętnie „zalewa” nas potokiem rozmaitych rynsztokowych plotek. Zdaniem przedstawicieli tych mediów – obywatel naszego kraju powinien zajmować się tym, z kim jakiś duchowny ma nieślubne dziecko albo ile alkoholu we krwi miał kierujący pojazdem w chwili zatrzymania, albo że ta lub inna pani lubi tatuaże, a ponadto, że zdecydowała się samotnie wychowywać swoje dziecko, tym bardziej, że jej dotychczasowy partner odszedł do innej pani, a może pana. Równie przydatne i niezbędne są informacje o tym, jak pozbyć się uprzykrzonych pryszczy, dolegliwości wątrobowych, wzdęć itd. Należy wiedzieć, że w dobrym tonie jest korzystanie z usług chirurgii kosmetycznej, czyli poprawianie swojego wyglądu przy pomocy operacji plastycznych, zwłaszcza jeśli ów wygląd został już nadszarpnięty zębem czasu. Trzeba wiedzieć, co wypada jadać na śniadanie, co i jak pić, a nawet ile i czym się leczyć nazajutrz etc. Jest więc wiele przydatnych i praktycznych informacji, chętnie serwowanych przez media.

Tego rodzaju wiadomości docierają do nas bez przeszkód i nie podlegają zbyt restrykcyjnej cenzurze. Mają „wzbogacać” nas duchowo i kulturalnie, pogłębiać naszą wiedzę o niełatwym przecież życiu i dostarczyć nam bezpiecznych tematów do rozmów towarzyskich. Naprawdę jest w czym wybierać.

Czasem jednak chciałoby się wiedzieć coś jeszcze. Na przykład doczekać się rzetelnych informacji dotyczących istotnych kwestii. Ale tu o dziwo! Otrzymujemy tylko komentarze i opinie osób, które pełnią w mediach rolę „wyroczni” i przekazują nam jedynie własne „prawdy objawione”. Trzeba jednak docenić troskę medialnych „guru” oraz ich mocodawców o nas obywateli. Starają się przecież nie obciążać nas niepotrzebnym myśleniem. Wiadomo, że samodzielne myślenie wymaga pewnego wysiłku. A tak, otrzymujemy gotową „papkę” przyrządzoną przez „specjalistów”. Nie musimy już nic robić, jedynie przyjmować ową wysoko przetworzoną „karmę” na wiarę. Wciąż silne jest przekonanie, że skoro media coś mówią, to na pewno wiedzą lepiej. Innymi słowy, sytuacja jak z filmu Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, w której człowiek na dworcu (Józef Nalberczak) komentuje zapowiedź o opóźnieniu pociągu – „Co się będziemy martwić, niech oni się martwią” – wyjaśnia z rozbrajającą szczerością. „Oni”, czyli ci, którzy za to odpowiadają. Nie przychodzi mu do głowy, że to właśnie on powinien się martwić. Opóźnienie bowiem najbardziej dokuczliwe będzie dla pasażera, czyli dla niego.

Czy my – obywatele – powinniśmy, jak pokazany karykaturalnie bohater „Misia”, rezygnować z naszego prawa do informacji i zdawać się na rozmaitych „specjalistów” medialnych? Informacja ma często większą siłę rażenia niż całe armie. Owi specjaliści dobrze o tym wiedzą. Czas, by ta oczywista dla innych prawda dotarła również do nas. W demokracji to obywatele sami decydują, co uznać za prawdę, a opinie mogą sobie wyrobić na podstawie otrzymywanych informacji. Tylko wtedy mogą dokonywać właściwych wyborów. W Polsce mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Otrzymujemy informacje zmanipulowane albo niepełne, a do tego tendencyjne wnioski i uwagi „funkcjonariuszy” oddelegowanych przez swoich mocodawców do mediów. W tej objawionej przez nich „prawdzie”, kreowana jest nowa, „lepsza”, bo poprawiona rzeczywistość. Nietrudno się domyślić, że jest to rzeczywistość odpowiadająca określonym grupom interesów i osób.

Znana jest zasada, że co z oczu, to z serca. Można dodać, że także z umysłu. Jeżeli więc kogoś albo czegoś nie ma w mediach, zwłaszcza tych głównego nurtu lub jak mówią niektórzy – głównego ścieku, to znaczy, że to nie istnieje. Zasadę tę wspomniane media stosują ochoczo w odniesieniu do ekipy sprawującej obecnie władzę i obecnego prezydenta RP. Nawet gdy odwiedza tak ważny dla nas kraj jak Chiny, pomijają to milczeniem. Medialna zasłona spada zarówno na pierwszą osobę w państwie, jak i na całe Chiny. Jest to zabieg godny podziwu, bo Chiny to przecież duży kraj, a został na czas wizyty całkiem zasłonięty… No cóż, ci specjaliści od manipulowania informacjami to prawdziwi zawodowcy. W dodatku z wieloletnią praktyką. Uczyli się od najlepszych.

Nie warto jednak poświęcać im więcej uwagi, wystarczy wiedzieć, że „tacy” są i czym się zajmują – dezinformacją. Wprawdzie informacja od dezinformacji różni się tylko przedrostkiem „dez”, w rzeczywistości jednak ten szczegół ma fundamentalne znaczenie. O dziwo! Spora część społeczeństwa, niemal połowa, polega na dezinformacji, traktując ją częściowo jako usprawiedliwienie dla swoich życiowych wyborów lub jako rozgrzeszenie tychże. To ci, co chcą wierzyć w wypreparowaną, medialną papkę, bo zapewnia im namiastkę spokoju sumienia. Oczywiście, jeśli jeszcze takowe mają. Ludzie ci są przez niektórych prześmiewców nazywani są„lemingami”.

Osobiście nie zgadzam się z tym określeniem, bo to niefortunne porównanie i nie oddaje istoty rzeczy. Jako zapalony przyrodnik (amator) wiem, że lemingi to przemiłe gryzonie, podobne nieco do domowego chomika. Przypisuje się im skłonność do samozagłady i zbiorowych samobójstw. Mit ten jest powielany i utrwalany m. in. przez niektóre filmy. Zbiorowe, czy „seryjne” samobójstwa są wyłącznie domeną ludzi.

Wracając do osób nazywanych „lemingami: wprawdzie wykazują one (na dłuższą metę) tendencje samobójcze, ale tę wizję przesłania im doraźny, krótkotrwały interes. Inaczej mówiąc, akceptują ślepo status quo, pod warunkiem, że czerpią z niego korzyści. Przypomina to podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Przez krótką chwilę można cieszyć się byciem na odpowiednim poziomie, jednak prędzej czy później doprowadzi to nieuchronnie do bardziej lub mniej twardego lądowania na ziemi. Jeśli szukać dla tych ludzi odpowiedników w świecie zwierzęcym, to najbardziej przypominają oni trzy małpki przedstawiane w azjatyckich rzeźbach i malowidłach. Jedna zakrywa uszy, aby nie słyszeć, druga pyszczek, aby nie mówić, a trzecia oczy, aby nie widzieć. Trudno o lepszą ilustrację oportunizmu i koniunkturalizmu. Nawiasem mówiąc, ciekawe dlaczego autor, czy autorzy tej alegorii posłużyli się właśnie małpami. Mogli przecież wybrać np. lwy kojarzone z męstwem, czy szakale będące uosobieniem sprytu. Posłużono się małpami, które symbolizują złośliwość i przewrotność.

No cóż, nie bez powodu przyjmujemy mądrości Wschodu za godne naśladowania w wielu kwestiach. Czyżby tamtejsze ludy miały już do czynienia z „lemingami” przypominającymi swym zachowaniem owe małpki? A może jest to jakaś przestroga dla potomnych?

Wróć