Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nie będzie Jankes pluł nam w twarz?

01-06-2016 21:34 | Autor: Tadeusz Porębski
Lokalny tygodnik „Passa” w porównaniu z wpływowym amerykańskim dziennikiem „The New York Times” ma się jak przysłowiowa małpa kataryniarza do Toscaniniego. Jednakowoż nawet taka małpa ma możliwość wydawania z siebie głosu, i to publicznie. Przeczytałem ostatnio publikację w NYT i zeźliłem się nie na żarty.

Bo w ogóle nie podoba mi się mentorski ton publicysty tej gazety, który ocenia i poucza, a nie jest w stanie spojrzeć poza monitor swojego dziennikarskiego komputera. Gdyby spojrzał i rzetelnie przeanalizował to, co widzi, być może zaniechałby pisania bzdur. Bo co ujrzałby za szybami wygodnej redakcji NYT? Na przykład mur na granicy z Meksykiem i projekt wybudowania jeszcze większego ogrodzenia naszpikowanego elektroniką. Skonstatowałby także, iż to nikt inny, jak właśnie jego rodzime Stany Zjednoczone namieszały na Bliskim Wschodzie, gromadząc fałszywe dowody na rzekome posiadanie przez Irak broni masowego rażenia i dając tym samym początek zawierusze wojennej w tej części świata oraz exodusowi tamtejszych mieszkańców do Europy. A może zadałby sobie pytanie, ilu uchodźców zechcą przyjąć do siebie Stany, główny sprawca pożogi i pogłębiającego się kryzysu?      

Co to, to nie. Ten gość udaje ślepca i kreuje się na człowieka cywilizowanego, ostro piętnując jaskiniowców z Europy środkowowschodniej. Pisze tak: "Ich postawa – odzwierciedlająca mieszankę skrajnie prawicowych ruchów, nacjonalizmu, rasizmu, uprzedzeń religijnych, jak też argumentów ekonomicznych – jest najnowszym dowodem na utrzymywanie się silnych politycznych i kulturowych podziałów między Wschodem a Zachodem Europy". Na marginesie pismak przypomina, że wstępując do UE, kraje byłego bloku sowieckiego zostały zobowiązane do przyjęcia  europejskich wartości, takich jak m. in. poszanowanie dla kulturowej różnorodności, ochrona mniejszości i odrzucenie ksenofobii. "Ale rzeczywistość jest taka, że byłe kraje komunistyczne okazały się powolne w przyjmowaniu i przestrzeganiu wielu z tych wartości" – kontynuuje amerykański cwaniaczek. "Oligarchowie, kumoterstwo, rozpowszechniona korupcja są częścią codziennego życia w wielu tych krajach, a nasilający się nacjonalizm i populistyczne ruchy polityczne podsycają antyimigracyjne napięcia" – kończy swój światły wywód. 

Natomiast zdaniem Kennetha Rotha, dyrektora Human Right Watch (HRW), jednej z największych organizacji na świecie zajmującej się ochroną praw człowieka, reakcja ruchów prawicowych, które najbardziej burzą się przeciw napływowi uchodźców do Europy, ma podłoże rasowe i religijne. "Tu nie chodzi o miejsca pracy czy zdolności pomocy społecznej. Tak naprawdę chodzi o to, że są to muzułmanie" – dywaguje sobie publicznie mister Roth. Jest to nazwisko typowo żydowskie, więc wypada zapytać tego pana, ilu uchodźców z sąsiednich Syrii i Iraku przyjęło bogate państwo Izrael? On zapewne migałby się od udzielenia konkretnej odpowiedzi, więc go wyręczę: Izrael nie przyjął i nie przyjmie ani jednego uchodźcy. Czemu nie? Bo nie.

We wrześniu ubiegłego roku premier Izraela Benjamin Netanjahu poinformował w mediach, że nie zgodzi się na przyjmowanie uchodźców z Syrii i Afryki. "Nie pozwolimy, by Izrael został zalany falą nielegalnych imigrantów i terrorystów" – odpowiedział na apel Izaaka Herzoga, przywódcy opozycyjnej Partii Pracy, o przyjmowanie Syryjczyków uciekających przed wojną domową. Szef izraelskiego rządu ogłosił też, że zatwierdził projekt budowy ogrodzenia na granicy z Jordanią, czwartego już muru stawianego przez to państwo. Co na to dziennikarz NYT i pan Kenneth Roth? Ich zdaniem Izrael może odmówić przyjmowania dotkniętych wojną uchodźców i nie widać w tym ksenofobii oraz braku poszanowania dla kulturowej różnorodności. Ma święte prawo bronić się w ten sposób przed przenikaniem przez granicę terrorystów z ISIS. I wszystko jest w jak najlepszym porządku. Natomiast stosujące dokładnie taką samą politykę rządy państw krajów Europy środkowowschodniej to godni potępienia "skrajni prawicowi nacjonaliści, rasiści i ksenofoby". Dla tego rodzaju widzenia rzeczywistości może być tylko jeden komentarz – młodzieżowy i używany w różnych językach na całym świecie: walcie się panowie. Nawiasem mówiąc, tak samo jak Izrael niechętna przyjmowaniu – nawet muzułmańskich uchodźców – pozostaje arcybogata Arabia Saudyjska.

A wspomniana obłuda Amerykanów znana jest pod każdą szerokością geograficzną. Słowami wolność i demokracja wycierają sobie usta od kilku wieków. Może kiedyś słowa te miały w tym kraju jakieś znaczenie. Jednak po amerykańskich zbrojnych interwencjach na Kubie, w Korei, Wietnamie, Afganistanie i w Iraku mocno się zdewaluowały. USA to państwo, które najgorliwiej wspierało wszelkie dyktatury oraz dokonało najwięcej interwencji wojskowych w nowożytnej historii świata. Wszystkie w obronie własnych interesów politycznych oraz gospodarczych. Dzisiaj wolność to słowo wytrych do amerykańskiej duszy, narzędzie usprawiedliwiające dokonywanie wszelakich łajdactw. Jeśli doda się do tego dwie bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki, w wyniku których wyparowało 200 tys. Japończyków, amerykańskie pouczanie innych oraz mdławe gadki o demokracji mogą jedynie wywołać zajady ze śmiechu.

W kontrze do wypisywanych w NYT mądrości odpowiem, że wstępując do UE Polska, owszem, zadeklarowała poszanowanie dla kulturowej różnorodności, ochronę mniejszości oraz odrzucenie ksenofobii, ale nie wyraziła z góry zgody na przyjmowanie – w imię wymyślonej przez kogoś utopijnej idei tworzenia Europy wielokulturowej – setek tysięcy zarobkowych uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. To, że Europa wielokulturowa jest mrzonką, potwierdzają kolorowe getta w każdym dużym mieście Zachodu. My, Europejczycy, musimy akceptować obyczaje, często bardzo dziwne, przywleczone z miejsc obcych nam kulturowo, bo sprzeciw byłby czymś niepoprawnym. Kiedy Europejczyk znajdzie się na przykład w Arabii Saudyjskiej bądź innym państwie tego regionu i pozwoli sobie, powiedzmy, nadużyć alkoholu, zostanie publicznie wybatożony, bo kogoś czy coś tam obraził. I nie ma przebacz, o czym nie tak dawno przekonało się trzech Irlandczyków.        

Każdy rząd musi przede wszystkim wsłuchiwać się w głosy własnych obywateli, a dopiero w drugim rzędzie słuchać dyrektyw płynących z Brukseli bądź z Waszyngtonu. Mogę zrozumieć brukselskie naciski w kwestiach gospodarczych, finansowych, socjalnych, obronnych, czy prawnych (grubo ponad 80 proc. polskiego prawa ma obecnie kształt zdeterminowany regulacjami UE). W końcu Unia coś Polsce daje, więc czegoś wymaga w zamian. Ale wymuszanie na nas przyjęcia tysięcy uchodźców z Syrii i Iraku pod groźbą wymierzenia drakońskich kar finansowych odbieram jako obelgę. Projekt przewiduje, że za każdą nieprzyjętą osobę trzeba będzie zapłacić 250 tys. euro. Gdyby Polska, którą NA RAZIE zobowiązano do przyjęcia 6,2 tys. uchodźców, odmówiła, kosztowałoby to nas ponad 1,5 mld euro. Zaproponowane ćwierć miliona euro to koszt utrzymania jednego azylanta przez pięć lat. To też budzi sprzeciw Polaków, którzy od lat borykają się z problemem chronicznego niedofinansowania służby zdrowia. Ludzie dotknięci niektórymi nowotworami czekają na śmierć, bo budżetu państwa nie stać na refundowanie drogich leków najnowszej generacji, a mielibyśmy wykładać 250 tys. euro na utrzymanie przez 5 lat jednego imigranta zarobkowego? To byłoby chore.

Aż 73 proc. badanych w sondażu Ariadna twierdzi, iż Polska nie powinna przyjmować uchodźców z Bliskiego Wschodu. Po paryskich i brukselskich zamachach ten odsetek wzrósł. To samo wynika z sondażu przeprowadzonego przez TNS Polska. W kwietniu CBOS odnotowało, że znacząco zwiększyła się dezaprobata przyjmowania w Polsce uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. Tylko 25 proc. badanych (spadek o 4 punkty proc. w porównaniu z marcem) akceptuje relokację części tych uchodźców do Polski, natomiast 71 proc. jest temu przeciwnych (wzrost o 4 punkty proc.). Vox populi, vox Dei (głos ludu to głos Boga), sentencja wyjęta z "Listu do Karola Wielkiego", napisanego przez anglosaskiego mnicha, teologa i filozofa Alkuina, nakazuje władzom państwa poszanowanie woli opinii społecznej. A ta w kwestii przyjmowania w Polsce, lub nieprzyjmowania uchodźców z Afryki, Bliskiego Wschodu, Pakistanu, czy Afganistanu jest jednoznaczna. NYT powinien natomiast odnotować fakt ogromnego poparcia społecznego dla przyjmowania nad Wisłą uchodźców (emigrantów) z Ukrainy, Kazachstanu i Białorusi, co jest świadectwem, że wcale nie jesteśmy takimi ksenofobami, jak uważa publicysta amerykańskiego dziennika.

Wróć