Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Nec Hercules contra plures...

12-05-2021 20:58 | Autor: Tadeusz Porębski
Swego czasu niezapomniany Andrzej Lepper z nieistniejącej "Samoobrony" dworował sobie był z ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Porównywał go do handlarzy starzyzną, którzy w dawnych czasach krążyli po podwórkach, skupując i sprzedając starocie – od starych ciuchów, po zużyte opony rowerowe i dętki. "Gdzie nie pojedzie, to zawsze coś z drogi przywiezie – a to stary czołg, a to stary samolot, a to jakiegoś pływającego rupiecia" – kpił pan Andrzej w żywe oczy z pana prezydenta. Gdyby przywódca "Samoobrony" żył, znęcałby się zapewne dzisiaj nad naszym ministrem wojny Mariuszem Błaszczakiem, który pochwalił się na Twitterze, że i on przytargał do kraju trochę starzyzny.

Już wkrótce naszych granic będzie strzec m.in. pięć amerykańskich samolotów transportowych typu C-130 Herclues, pamiętających jeszcze wojnę w Wietnamie. Zastąpią pięć maszyn starszej wersji E, które obecnie używane są przez nasze wojsko. Były one produkowano na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. W ramach unowocześniania polskiej armii wymieniliśmy je na samoloty nowoczesne, bo wyprodukowane w 1985 roku. Rozpiera mnie duma, a Władimir Władimirowicz Putin niech ma się na baczności i zbytnio nam nie podskakuje – pozwolę sobie zażartować. Bo przecież zbroimy się głównie przeciwko Rosji, która – przy swojej potędze militarnej – i tak może nas zdmuchnąć w okamgnieniu, choćbyśmy nie wiem jak prężyli nasze herkulesowe muskuły.

Gdzie Błaszczak wytropił ten nowoczesny sprzęt, który ma być chlubą nowoczesnego Wojska Polskiego? Na pustynnym składowisku latających rupieci w Arizonie. Amerykanie uznali C-130 za zużyte i przesiedli się do nowoczesnych C-130J. Jankesi nie są filantropami i szybko wykombinowali, że zanim starzyznę pokryją piaski pustyni oraz rdza, opłaca się oddać ją golasom, których nie stać na zakup nowoczesnych maszyn. Bo w rzeczywistości wcale nie jest to darmowa darowizna. Gdzie mamy haczyk? Maszyny liczące sobie około 40 lat nadal mogą latać pod warunkiem wszakże, iż zostaną przeprowadzone konieczne remonty, unowocześnienia i regularne przeglądy, a to kosztuje. Ile? MON milczy na ten temat, ale w kuluarach resortu obrony mówi się o wydatkach rzędu setek milionów złotych. I tu właśnie jest sedno sprawy. Choć samoloty dostaniemy formalnie za darmo, to ich późniejsze utrzymanie będzie nas słono kosztować, zwłaszcza wtedy, gdy zechce nam się je choć trochę unowocześnić poprzez instalację bardziej wydajnych silników i śmigieł, czy współczesnej elektroniki – w miejsce starożytnego wyposażenia analogowego. Lwia część kasy za zakup części zamiennych powędruje do USA. Reasumując: jeśli nie dokonamy remontów, samoloty będą spadać na ziemię – ze starości. Jeśli je unowocześnimy, włożymy w ten interes setki milionów złotych, a i tak będziemy latać na czterdziestoletnich rupieciach.

Przyjęcie na stan starych samolotów to kolejny przykład modernizowania polskiej armii poprzez prowizorkę. W ramach programu "Drop" (ang. zrzut) mieliśmy w planach zakup średnich transportowców, mogących lądować i startować z przygodnych lądowisk. Ich zadaniem miało być między innymi przewożenie naszych wojsk powietrznodesantowych, czy też zakupionych w USA wyrzutni rakiet HIMARS. Problem w tym, że nowe maszyny w rodzaju C-130J to duży wydatek. Porwano się więc z motyką na słońce, bo przecież wojskowi analitycy z MON nie mogli nie wiedzieć, że oparty na nowoczesnych maszynach transportowych program "Drop" będzie kosztował krocie i naszego kraju po prostu nie stać na jego realizację. Zgodnie z polską tradycją – miast odłożyć kosztowny program na dno szuflady, wybrano równie kosztowaną prowizorkę. Przeszukałem Internet i nie natrafiłem na żadną informację, by którekolwiek z państw naszego regionu połaszczyło się na amerykańską darmochę, która w rzeczywistości darmochą nie jest. Okazuje się, że tylko Polska skorzystała z "dobrodziejstw" zawartych w programie rządu USA o nazwie Excess Defense Articles (EDA), który umożliwia oddanie sojusznikom "za darmo" zbędnego (czytaj: zużytego) amerykańskiego sprzętu wojskowego.

Na tego rodzaju interesach tradycyjnie korzystają wyłącznie Amerykanie. Oddają bowiem zużyty sprzęt, który musieliby złomować, co wiąże się z kosztami, a tak mogą jeszcze na nim zarobić. Zresztą, termin "darmo" to jedna wielka ściema. Okazuje się bowiem, że pięć starych C-130 zostało wycenianych przez Amerykanów na około 60 milionów dolarów, natomiast w umowie z 12 kwietnia br. dostaliśmy zniżkę, więc zapłacimy 14,3 miliona dolarów, które pokryją "koszty regeneracji, paliwa i doposażenia". Czyli, mówiąc wprost – robocizny oraz części zamiennych, które są konieczne do uruchomienia rupieci i sprowadzenia ich do Polski. Rupiecie będą nam dostarczane sukcesywnie od 2021 do 2024 roku.

Od lat z podziwem obserwuję Czechów. Nasi sąsiedzi z południa to mądry naród. Swego czasu odesłali Jankesów z ich F-16 do kąta i wzięli w leasing 14 szwedzkich samolotów wielozadaniowych "Gripen". Okazało się, że tzw. Program Współpracy Przemysłowej "Gripen" wykroczył poza zobowiązania zapisane w umowach i zapewnił Czechom około 31,6 miliarda koron czeskich (1,33 miliarda dolarów). Po wygaśnięciu umowy leasingowej Czesi pozyskali na własność "Gripeny" za psie pieniądze, bo Szwedzi nie mieli co z nimi zrobić.

Czeska gospodarka znajduje się obecnie w znakomitej formie. Przemysł pełni bardzo ważną rolę w gospodarce, w odróżnieniu od Polski, która produkuje niewiele. Nie mamy własnego samochodu, motocykla, roweru, a nawet hulajnogi. Sytuację ratuje Bydgoszcz, gdzie produkuje się nowoczesne autobusy miejskie i tramwaje. Ale to niewiele, jak na bez mała 40-milionowy kraj. Przemysł maszynowy – inżynieria mechaniczna z bogatą historią – to jeden z filarów czeskiego przemysłu. Sektor ten zatrudnia ponad 115 tysięcy wysoko wykwalifikowanych specjalistów, a baza produkcyjna składa się z 6700 firm wytwarzających różne produkty z zakresu inżynierii mechanicznej – turbiny, maszyny rolnicze, urządzenia klimatyzacyjne, obrabiarki, maszyny budowlane oraz... samochody Skoda, będące dumą czeskiej gospodarki. Inżynieria mechaniczna jest również główną branżą eksportową, przy czym czeski produkt doskonale konkuruje na rynkach zagranicznych.

W 2011 r. Czesi sprawnie zreorganizowali swoją służbę zdrowia. Korytarze przychodni z dnia na dzień opustoszały. Za 90 koron (15 zł) Czech może wejść dzisiaj do lekarza specjalisty prosto z ulicy, bez potrzeby wyznaczania terminu, natomiast porada u internisty kosztuje 30 koron, czyli na nasze około 5 zł. Czeski lekarz zarabiał w 2010 r., w przeliczenia na polskie pieniądze, około 3680 zł brutto, a z dyżurami około 8000 zł brutto. Po szeregu podwyżek średnia miesięczna pensja lekarza wynosi dzisiaj 55.068 – 61.393 koron, czyli 9.200 – 10.200 złotych za sam etat, bez dyżurów. Kościół katolicki został u Czechów spłacony i pokazano mu jego miejsce w szeregu.

Według raportu OECD z 2016 roku, w Polsce na 1000 pacjentów przypada statystycznie 2,2 lekarza (dzisiaj zapewne jeszcze mniej). Natomiast w Czechach współczynnik ten wynosi 3,7. Natomiast na Kubie, nazywanej przez polskie media komunistycznym skansenem, na 1000 mieszkańców statystycznie przypada aż 6,7 lekarza. Więcej ma ich tylko malutkie i pławiące się w luksusach księstwo Monako (7,1). Średnia europejska to 3,3, tymczasem mająca aspiracje do liderowania w tej części Europy Polska nawet nie zbliża się do tego poziomu. To naprawdę wielki wstyd, ale nie dla Polaków jako nacji. To wstyd dla kolejnych rządów – począwszy od Solidarności, poprzez Unię Wolności, SLD i PSL, PO, na PiS skończywszy. Nasuwa się pytanie, kiedy zaczniemy brać przykład z naszych południowych sąsiadów? Przecież to żaden wstyd czerpać z osiągnięć innych.

Kto nam zagraża militarnie, że będziemy przeznaczać już nie 2, a 2,5 proc. PKB na zbrojenia, zaniedbując jednocześnie służbę zdrowia, która ledwo zipie? Czemu kupując sprzęt wojskowy patrzymy wyłącznie w kierunku dalekiej Ameryki? Z państw naszego regionu na zakup amerykańskiego F-16 zdecydowała się poza Polską jedynie Rumunia. W 2015 r. politycy PiS zarzucali poprzednikom chęć kupna „najdroższych śmigłowców świata”. Kiedy wzięli władzę MON zatwierdziło zakup śmigłowców za... prawie dwukrotnie wyższą cenę. Chodziło o skasowanie kontraktu na zakup wyspecjalizowanych francuskich maszyn "Caracal". Za wszystkie 50 sztuk Polska miała zapłacić 13,4 mld zł brutto, czyli średnio za sztukę 268 mln zł. Dla polityków PiS była to wówczas suma szokująca. Podpisany za rządów PiS kontrakt z grupą "Leonardo", do której należy WSK PZL - Świdnik, zakłada, że jedna sztuka będzie kosztować budżet MON 412 mln zł. Co to za maszyny? Cholera wie, bo MON ograniczyło się jedynie do wydania komunikatu następującej treści: "Pozyskane śmigłowce AW101 będą uzbrojone, szczegółowe informacje dotyczące wyposażenia stanowią informację niejawną i podlegają ustawowej ochronie”.

W 2020 r. na wydatki obronne państwa przeznaczono łącznie 2,37proc. PKB prognozowanego na ten rok, czyli ponad 50 miliardów złotych. Wydatki publiczne na służbę zdrowia stanowią 4,34 proc. PKB. Średnia wydatków na zdrowie dla krajów OECD to 8,8 proc. Polska jest więc grubo poniżej średniej, na 9. miejscu od końca. W rankingu "Wydatki na ochronę zdrowia w euro na jednego mieszkańca" jest jeszcze gorzej, bo jesteśmy trzeci od końca (830 euro), wyprzedzając jedynie Rumunię i Bułgarię. Czesi przeznaczają średnio na obywatela dwa razy więcej euro niż Polska. Natomiast średnia w UE to prawie 3 tys. euro. Na każdym obszarze łakniemy pochwał, więc nader często określamy samych siebie jako naród zdolny, pracowity i waleczny. To możliwe, choć co do naszych wrodzonych zdolności byłbym ostrożny w wypowiedziach. Za to jedno jest pewne: od lat rządzą nami zacietrzewieni nieudacznicy i polityczne miernoty z klapkami na oczach. Niestety, polityczny horyzont jest pusty, a to źle nam wróży na przyszłość.

Wróć