Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Na raport NIK nie reaguje NIKT...

04-11-2015 21:25 | Autor: Tadeusz Porębski
W okresie 8 kwietnia - 14 sierpnia 2014 r. Najwyższa Izba Kontroli oceniała realizację umów zawieranych przez TVP z producentami zewnętrznymi w latach 2011-2014 (do końca I kwartału). Według danych Izby, TVP wydała na produkcję filmów i audycji 2,8 mld zł, z tego 28 proc. na produkcję zewnętrzną (0,8 mld zł).

W ocenie kontrolerów TVP miała rzetelnie weryfikować kosztorysy przedstawiane przez producentów zewnętrznych i prowadzić z nimi skutecznie negocjacje w celu zmniejszenia kosztów filmów i audycji. Kontrolerzy NIK zwrócili jednak uwagę na następujące nieprawidłowości: akceptowanie do realizacji filmów i audycji bez dokonania oceny merytorycznej ofert; brak jednolitych zasad wyceny nabywanej produkcji; niewprowadzenie całościowej procedury antykorupcyjnej dotyczącej współpracy z producentami zewnętrznymi. Pomimo zaleceń wynikających z przyjętej przez TVP strategii występowały przypadki koncentracji zamówień u niektórych podmiotów zewnętrznych; w przypadku części audycji przeszacowywano pokrycie kosztów przychodami, co skutkowało nieosiągnięciem zakładanych wskaźników.

W lipcu br. NIK oceniła podejmowane przez Zarząd TVP S.A. działania na rzecz obniżenia kosztów funkcjonowania państwowej spółki. Izba zwraca uwagę, że przyjęta koncepcja restrukturyzacji zatrudnienia, polegająca m. in. na przejęciu części pracowników TVP przez podmiot zewnętrzny, niesie z sobą ryzyko wystąpienia ewentualnych roszczeń pracowników po zakończeniu rocznej gwarancji zatrudnienia. Zdaniem NIK, dodatkowym ryzykiem jest przyjęcie modelu zatrudnienia, w którym znaczna część pracowników (zwłaszcza dziennikarzy przygotowujących programy informacyjne), wykonujących zadania ważne dla realizowanej przez spółkę misji nadawcy publicznego, zatrudniona jest przez podmioty zewnętrzne, niebędące redakcjami w rozumieniu prawa prasowego.

Według władz Publicznej powyższa koncepcja restrukturyzacji zatrudnienia ma na celu szukanie oszczędności. Pomaga jej w tym firma Leasing Team, do której latem 2014 r. przeniesiono ponad 400 pracowników TVP, a kilka miesięcy później część z nich zwolniono. Krytycy koncepcji postawili władzom TVP  zarzut, że w ten sposób zwalnia się ludzi w białych rękawiczkach. Umowa z Leasing Team, przez wielu prawników uznawana jest za bezprawną, sprawa ponoć trafiła do sądu, ale szczegóły nie są znane.

NIK zwraca także uwagę, że jednym ze skutków restrukturyzacji zatrudnienia jest zmniejszanie się liczby pracowników twórczych. Stanowią oni obecnie tylko około 24 proc. ogółu zatrudnionych w TVP. Tak czy owak, można podpisać się pod zarzutem, że TVP lekką ręką wydaje co miesiąc horrendalne pieniądze na tzw. kontrakty gwiazdorskie, a oszczędności szuka w zwolnieniach szeregowych pracowników. Według oceny NIK łączne zatrudnienie w TVP pomiędzy 31 grudnia 2009 r. a 31 marca 2014 r. zmniejszyło się z 4308 osób do 3384 osób, to jest o 924 osoby. Mimo to na koniec 2010 r. liczba pracowników w Publicznej przewyższała liczbę zatrudnionych w TVN i Polsacie – odpowiednio o 160 proc. i 367 procent. TVP broni się, argumentując, że ma aż 10 anten i 16 ośrodków, które nadają programy w swoich pasmach, a 3384 pracowników to niewiele w porównaniu z innymi publicznymi telewizjami w Europie.

Działacz OPZZ i dziennikarz Piotr Szumlewicz – w liście otwartym do prezesa TVP Janusza Daszczyńskiego – domagał się zniesienia "gwiazdorskich kontraktów" dla niektórych dziennikarzy. "Władze telewizji wydają setki tysięcy złotych na nielicznych celebrytów, co jest postępowaniem nieetycznym i będącym przejawem niegospodarności. Bulwersujące są informacje o gigantycznych wynagrodzeniach dla prowadzących programy informacyjne i publicystyczne, takich jak Beata Tadla, Hanna Lis, Tomasz Lis, Piotr Kraśko czy Krzysztof Ziemiec" – pisał w liście do zarządu TVP Szumlewicz. Na początku października dziennikarz poinformował na swoim blogu, że obecne władze TVP przychylnie odniosły się do jego apelu i zgodnie z rekomendacjami NIK planują likwidację wszystkich kontraktów gwiazdorskich w Publicznej. To może oznaczać, że z Tomaszem Lisem, jego żoną Hanną, Piotrem Kraśką, Beatą Tadlą czy Krzysztofem Ziemcem nie zostaną odnowione bajecznie wysokie kontrakty. Wszelkie zmiany w kontraktach będą jednak możliwe dopiero wtedy, kiedy wygasną umowy podpisane przez poprzedni zarząd. Kontrakt z Tomaszem Lisem podpisał pod koniec kadencji poprzedni prezes TVP Juliusz Braun. Ponoć koszty jego zerwania są tak wysokie, że Publiczna nie może pójść na tak ogromne finansowe ryzyko.

Braun pod koniec kadencji podpisał jeszcze jedną ważną umowę. W połowie czerwca 2015 r. przegrał konkurs na prezesa TVP SA, mimo to 22 lipca 2015 r. zarząd TVP S.A. pod jego kierownictwem zatwierdził nowy wzór umowy produkcyjnej, dotyczący produkcji seriali telewizyjnych, przygotowany wspólnie z Krajową Izbą Producentów Audiowizualnych. Prezesem KIPA jest Maciej Strzembosz. Od 18 lat obustronne relacje regulowała nieprecyzyjna „Instrukcja współpracy TVP SA z producentami zewnętrznymi audycji telewizyjnych”. – Uzgodniony pakiet porozumień zapewnia, że TVP pozostanie najatrakcyjniejszym partnerem dla polskich twórców i producentów – cieszył się Braun po podpisaniu umowy. Jego słowa brzmią dwuznacznie i można je odczytywać na różny sposób. Zdaniem wielu komentatorów, po przegraniu w czerwcu konkursu nie powinien on podpisywać ważnych umów, lecz pozostawić je do dyspozycji swojego następcy Janusza Daszczyńskiego, ponoć człowieka wielu talentów, który już wcześniej zapowiedział zmianę dotychczasowego modelu przedstawiania informacji i publicystyki oraz większe zaangażowanie w produkcję telewizyjną przedstawiającą dziedzictwo kulturowe i historię.

TVP zapowiedziała również znaczne ograniczenie produkcji zewnętrznej, co może być lekiem na całe zło. Nie od dziś bowiem wiadomo, iż produkcję seriali i wielu programów obsługują firmy zewnętrzne, a stawką są duże pieniądze. "Tak duże, że pewne firmy producenckie mają obroty większe niż niektóre telewizje, co całkowicie zmienia relacje między nimi” – napisano w jednym z raportów KRRiTV.

Jak doniósł swego czasy tygodnik Przegląd, największe firmy producenckie dostały swoją szansę w latach 90-tych, kiedy rozpoczynał się wyścig o dostęp do rynku. Z opracowania KRRiTV wynika, że w Polsce funkcjonuje kilkudziesięciu prywatnych producentów telewizyjnych. Za prezesury w TVP Jana Dworaka w latach 2004-2006 zaczęto mówić o umacniających się wpływach tej grupy zawodowej w Publicznej. Przed wyborem na stanowisko prezesa TVP Dworak był współwłaścicielem firmy producenckiej Studio A. Związki z firmami producenckimi mieli także Maciej Grzywaczewski, dyrektor Jedynki (Agencja Filmowa Profilm), wiceszef tego programu Piotr Dejmek oraz Maciej Kosiński, doradca prezesa ds. programowych, który był powiązany z firmą Euromedia. Wszyscy pozbyli się udziałów w swoich firmach, lecz ich silne związki ze wspomnianym biznesowym środowiskiem pozostały.

W raporcie z kontroli NIK czytamy o wielu nieprawidłowościach, m. in. o wprowadzeniu całościowej procedury antykorupcyjnej dotyczącej współpracy z producentami zewnętrznymi, jak również występowaniu przypadków koncentracji zamówień u niektórych podmiotów zewnętrznych. Tak jest w przypadku firm Akson Studio Michała Kwiecińskiego, MT Art Mariana Terleckiego i Studia A, założonego przez Macieja Strzembosza i Jana Dworaka, które zostały wchłonięte przez Grupę Kapitałową ATM, Apple Film Production Dariusza Jabłońskiego, czy Besta Film Stanisława Krzemińskiego. Nie zdominowały one co prawda rynku, ale zdaniem publicysty tygodnika Przegląd "zgarniają najlepsze kąski". To przede wszystkim ich właściciele rozdają dzisiaj karty i produkują najpopularniejsze programy.

Na rynku producenckim nie ma przejrzystych procesów decyzyjnych w odniesieniu do realizacji programów. "Kto co dostaje zależy głównie od znajomości i powiązań towarzysko-ekonomicznych, grupowo-partyjnych, a dopiero na końcu od umiejętności realizowania programów" – twierdzi jeden z proszących o anonimowość rozmówców Gazety Wyborczej. Jego zdaniem, kierownik produkcji z Woronicza ma trzy, cztery firmy zewnętrzne, które robią na TVP kasę i dzielą się z nim zyskiem.

Szeregowi pracownicy TVP skarżą się, że wartościowy sprzęt, będący własnością Publicznej, nie zarabia. Nie zarabiają stoły montażowe, kamery, wozy do transmisji, a nawet całe struktury, czyli Agencja Produkcji Telewizyjnych. W ostatnich latach widoczny jest wzmagający się trend, polegający na oddawaniu pola firmom zewnętrznym, które produkują też coraz więcej programów. Publiczna płaci im za to gigantyczne pieniądze. Są osoby formalnie w żaden sposób nie powiązane z TVP, jak Tomasz Lis, który nie ma żadnej umowy z nadawcą publicznym jako osoba prywatna. Reprezentuje go firma zewnętrzna i to ona produkuje program „Tomasz Lis na żywo”. Media, powołując się na anonimowych informatorów z TVP, kilkakrotnie ujawniały bajońskie gaże telewizyjnych celebrytów jak Kraśko, Tadla, Ziemiec, Maciej Kurzajewski, czy właśnie Lis. Z protokółu kontroli wewnętrznej, przeprowadzonej w TVP na przełomie 2008 i 2009 roku, wynika, że budżet jednego odcinka programu „Tomasz Lis na żywo” wynosił prawie 92,5 tys. zł brutto, a umowę na takich warunkach podpisano na 80 odcinków. W efekcie realizująca ten program firma „Tomasz Lis Deadline Productions” – w latach 2008-2009 – otrzymała z TVP na realizację tego programu 7,397 mln złotych brutto (czyli 6,063 mln zł netto).

Tomasz Lis za każdym razem reaguje histerycznie i zarzuca kłamstwo autorom publikacji. Jednak żadnego z nich nie pozwał do sądu. Ostatnio dziennikarze "W Sieci" ujawnili, że w kontrakcie zapisane jest, iż za 37 odcinków programu "Tomasz Lis na żywo" TVP płaci 2.594.070 zł brutto. To oznacza, że jeden odcinek programu kosztuje obecnie ponad 70 tysięcy złotych. Publiczna miałaby dodatkowo ponosić koszty sprzętu i usług związanych z obsługą publicystycznego show Lisa, czyli m. in. dostępu do 7 kamer, jak również koszty emisji zwiastunów w najlepszym czasie antenowym. Dziennikarze "W Sieci" wyliczyli, że program Tomasza Lisa kosztuje Publiczną 5,5 mln zł rocznie.

Internauci nadali Lisowi ksywę "Hot Dog". Stało się tak po publikacji, która ukazała się na portalu „natemat. pl”, będącym jego współwłasnością. W dniu premiery tej witryny Lis opublikował tekst zatytułowany "3 miliony zaspokojonych podniebień", który zdaniem internautów przejdzie do historii dziennikarstwa. Opowiada on bowiem o... sukcesie parówek serwowanych na stacjach benzynowych jednego z producentów paliw. "Wygrywa potrzeba czekania w kolejce przy dźwięku brzęczących kluczyków od stacyjki, w towarzystwie kierowców tirów i pasażerów autobusów wycieczkowych. Kusi wpatrywanie się w kojący, jednostajny ruch maszyny, która podgrzewa, obracające się leniwie wokół własnej osi, parówki" – ekscytuje się redaktor Tomasz Lis.

Zatrudnieni w TVP na gwiazdorskich kontraktach celebryci, a szczególnie niecieszący się sympatią PiS Tomasz Lis, czują, że zbliża się szybki kres Eldorado na Woronicza. Ciężkie chwile przeżywają także podłączeni do kroplówki, jaką jest dla nich Publiczna, zewnętrzni producenci wytwarzający telewizyjną masówkę w rodzaju seriali "Piąty stadion", "Ja to mam szczęście", "Londyńczycy", "Galeria", czy też "BarON24" z udziałem wszechobecnego w serialowych produkcjach Tomasza Karolaka.

Takim właśnie „gwiazdom” jak on TVP płaci, za pośrednictwem zewnętrznych producentów, bajońskie sumy. Wymienione wyżej produkcje to pieniądze wyrzucone w błoto. Seriale w Publicznej powinny bowiem edukować i promować pewne wartości: przyjaźń, powołanie, humanitaryzm, lojalność, odwagę, moralność. Czego zaś może nauczyć widza oglądanie tasiemca "BarON24"? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, licząc jednocześnie, że nowe władze TVP wprowadzą nową jakość i wydadzą wojnę telewizyjnej masówce, która nie tylko niczego społeczeństwa nie uczy, ale wręcz wywiera szkodliwy wpływ na widza. Pod nowym kierownictwem TVP musi wreszcie zacząć realizować swoją publiczną misję, sprowadzając kwestię osiągania za wszelką cenę zysku na drugi plan. Najwyższy czas zakończyć trwający od ponad ćwierć wieku chocholi taniec z celebrytami i cwanymi producentami zewnętrznymi w rolach głównych. Publiczna kręci już bardzo długo "M jak Miłość", ale jeszcze dłużej trwa serial "M jak Money", najkosztowniejsza produkcja w dziejach instytucji z Woronicza 17. Miejmy tylko nadzieję, że telewidzowie nie wpadną z deszczu pod rynnę i zmiany w TVP nie będą polegały na zastąpieniu jednych gniotów – innymi gniotami. I że pieniądze pakowane bez sensu do czyichś kieszeni znajdą się – również bez najmniejszej potrzeby – w kieszeniach kolejnych cwaniaków.

Wróć