Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

My, Polacy, złote ptacy...

27-10-2021 20:47 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż w tym tygodniu najbardziej boli mnie to, że Ursynów, Wilanów i Wawer już odczuwają, że hałas Południowej Obwodnicy Warszawy jest nie do wytrzymania, to jednak zacznę od zacytowania kilku wyjątkowo trafnych i – o dziwo – idealnie pasujących do aktualnej rzeczywistości refleksji francuskiego literata, laureata Nagrody Nobla 1915 Romaina Rollanda (1866-1944):

- Kto nienawidzi zła jak należy, ten nie kocha też jak należy dobra;

- Prawdę mają wszyscy tę samą, ale każdy naród ma własne kłamstwo, które nazywa swoimi ideałami;

- Kłamstwo deprawuje tego, kto się nim posługuje – o wiele wcześniej, nim zniszczy tego, przeciwko któremu jest skierowane;

- Bierność jest najbardziej nienawistną ze wszystkich wad;

- Potrzebne jest stulecie, by odbudować to, co zburzył jeden dzień.

Jeśli trzeba byłoby w pewnym stopniu uzupełnić i uaktualnić ostatnią myśl Rolanda, należałoby tylko dodać obok dwu słów „jeden dzień” – jedna noc. Bo tak się składa, że po jednym nocnym posiedzeniu Sejmu budzimy się nagle w zupełnie innej rzeczywistości. Ja akurat co najmniej od kilkunastu lat czułem się Europejczykiem nie tylko w sensie kulturowym i duchowym, lecz również formalnym, mając świadomość, że na mocy układu z Schengen, likwidującego granice dla państw-członków Unii Europejskiej, to samo posunięcie obejmuje Islandię i Norwegię oraz Szwajcarię i Liechtenstein. Pamiętając żmudne i często upokarzające kolejki po wizę do państw zachodnich, a przede wszystkim po paszport, umożliwiający wyjazd za granicę w czasach PRL, sądziłem, że ten koszmar za mego życia już się nie powtórzy. Dziś jednak wcale nie jestem tego pewny.

Wiele osób w Polsce z nieukrywaną niechęcią i pogardą patrzy na uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu, sprytnie podrzucanych na naszą wschodnią granicę przez zjednoczonych w swoim przebiegłym działaniu Białorusinów i Rosjan. Ci ludzie dali się nabrać Putinowi i Łukaszence, próbującym tym sposobem zrobić nam kuku i zrewanżować się za niekorzystne recenzje, jakimi obdarzamy obu dyktatorów. No cóż, polityka nie ma nic wspólnego z moralnością ani z etyką chrześcijańską. Dlatego dzisiaj ciemnoskórzy uchodźcy (polityczni, ekonomiczni itp.) wraz z rodzinami skazani są na wykopywanie albo przez jedną, albo przez drugą stronę. W tych przepychankach nie liczą się ani przykazania dekalogu, ani jakiekolwiek konwencje międzypaństwowe. Nawet gdy na granicy w stanie agonalnym znajdzie się dziecko. Akcje elegancko nazywane z angielska „push-back” są równoznaczne z tym, co zaproponowały rządzącym Polską świętoszkom młode uczestniczki pamiętnego strajku kobiet, rzucając sugestywne hasło: „wyp........lać”.

W czasach mojej młodości opowiadało się dowcip o tym, jak dobrym człowiekiem był wujek Stalin, który dawał dzieciom cukierki, a przecież w każdej chwili „moh zariezać”... Teraz można na tej zasadzie chwalić naszą Straż Graniczną, Wojsko Obrony Terytorialnej i wszelkie inne służby działające na gorącym odcinku Podlasia tylko wypychają nielegalnych uchodźców z powrotem na Białoruś, a przecież nie strzelają do nich tak, jak to robili strażnicy granicy Berlina Wschodniego i Zachodniego albo esesmani w obozach koncentracyjnych. Inna sprawa, że fala zdesperowanych uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki jest albo następstwem wewnętrznych wojen, albo interwencji Amerykanów, przeprowadzanych między innymi z polskim udziałem.

W drwiącym z każdej kolejnej władzy w Polsce, a redagowanym przez Jerzego Urbana tygodniku „Nie” przypomina się właśnie, że przez minione 150 lat wyemigrowało z ziem polskich z powodów politycznych lub za chlebem co najmniej 7 milionów osób. I tych emigrantów jakoś przyjął świat zachodni: Niemcy, Francja, Stany Zjednoczone, a nawet Brazylia i po części Argentyna. Nawet faktycznie brytyjscy zarządcy Iranu przyjęli podczas drugiej wojny światowej naszych 77 tysięcy żołnierzy Andersa i 43 tysiące cywilów, w tym dzieci, którym zapewniono opiekę i warunki do nauki. Była to jednak polityczna gra, w której litość odgrywała marginalną rolę.

Nasz stały komentator wydarzeń historycznych, prof. Marian Marek Drozdowski publikuje w tym numerze „Passy” ciekawe porównanie opinii sławnych Polaków na temat polskiego charakteru. Jeden nasz czytelnik może nie zgadzać się z Kościuszką lub Mickiewiczem, drugi z Prusem lub Paderewskim, a trzeci zapewne przyklaśnie Piłsudskiemu, który stwierdził, że naród polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy...

Jakże to bardzo pasuje do dzisiejszej sytuacji! Aż się roi bowiem od sprzedawczyków, co to modlą się pod figurą, a diabła mają za skórą. Doszło do tego, że jeśli rządzącej partii coś się nie podoba, natychmiast jest uchwalana ustawa wprowadzająca takie prawo, jakie obecnym decydentom odpowiada. Skoro do utrzymania przewagi w Sejmie trzeba było zaproponować ewentualnym sojusznikom jakieś posady, w okamgnieniu rozparcelowano kilka resortów. Co najciekawsze, sport, całkiem niedawno doczepiony do kultury i dziedzictwa narodowego, odzyskał na powrót samodzielność, a kokietowany polityk, obejmujący ster tego resortu, natychmiast robi czystkę, wprowadzając na posady swoich protegowanych. Całe szczęście, że nie próbuje się przynajmniej autentycznych mistrzów olimpijskich zastępować swojakami.

Co ciekawe, pozostający nadal ministrem kultury i dziedzictwa narodowego wicepremier Piotr Gliński, okazał się zupełnie dobrym zarządcą sportu i można tylko żałować, że już tej funkcji pełnić nie będzie. Co jednak można poradzić, skoro nie interes społeczny, ale partykularny wziął w tym wypadku górę? Prezes Polski pożonglował resortami tak, jak mu się podobało. Czy tak samo zechce w końcu pożonglować całą Polską?

Wróć