Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Miejski inżynier bezruchu nie do ruszenia

03-02-2016 21:10 | Autor: Maciej Petruczenko
Włodarze Warszawy zmieniają się przez lata. Bywa włodarz lepszy lub gorszy, w końcu jednak jeden ustępuje drugiemu. Tylko na stanowisku miejskiego inżyniera ruchu nie dokonuje się zmian. Można odnieść wrażenie, że inżynier Janusz Galas sprawuje tę funkcję od wieków i że objął ją jeszcze, zanim Warszawa została stolicą Polski za sprawą króla Zygmunta III Wazy.

W dalszej perspektywie należy się spodziewać upamiętnienia działalności Janusza Galasa konkurencyjną w stosunku do Zygmuntowej kolumną memoriałową. Najlepiej byłoby, gdyby stanęła na skrzyżowaniu ursynowskich ulic Pileckiego i Ciszewskiego, gdzie ów mistrz kołowego bezruchu ograniczył ostatnio możliwość skrętu w tę drugą arterię do jednego pasa, będąc najwidoczniej przekonany, że dwa strumienie pojazdów oczyszczą skrzyżowanie o wiele wolniej niż jeden. Aż dziw bierze, że ta wysublimowana inżynierska logika jakoś nie sprawdziła się w praktyce, a klątwy kierowców słychać było nawet w położonym nieopodal Centrum Onkologii.

Prace związane ze wspomnianym rozwiązaniem komunikacyjnym trwały krótko, lecz mogły sparaliżować ruch w tak ważnym miejscu Ursynowa na bardzo długi czas, bo nieszczęsny „lewoskręt” zajmował na ogół każdemu kierowcy co najmniej 11 minut. Na szczęście wywiązało się takie piekło, że ktoś kazał inżynierowi Galasowi puknąć się w głowę i natychmiast zmienić fatalne rozwiązanie, co ma być podobno uczynione poprzez wprowadzenie systemu akomodacyjnego, co oznacza, że światła sygnalizacyjne będą się dostosowywać do natężenia ruchu. Nie wiem, czy podobnie zostanie zrobione na pobliskim skrzyżowaniu ulic Pileckiego i Gandhi, ale jedno nie ulega wątpliwości: cokolwiek uczyni w mieście uczony pan inżynier, zaraz to trzeba poprawiać. I może pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz spróbowałaby wyjaśnić, dlaczego cała armia kierowców warszawskich jest mądrzejsza od rządzącego ruchem kołowym inżyniera i wciąż zwraca mu uwagę na ewidentne błędy. A przecież każde pociągnięcie ob. Galasa pociąga za sobą niemałe koszty, które przy głębszym wejrzeniu w całą sprawę są jeszcze większe niż to się na pozór wydaje, bo najprawdopodobniej co drugi lub co trzeci kierowca stojący w korkach jest doprowadzany do stanu przedzawałowego.

W dzielnicy Ursynów pan Galas jawi się absolutnym dyktatorem mody na zwężanie czego tylko się da i sztuczne komplikowanie najprostszych rozwiązań. Zaczęło się bodaj od tego, że w rejonie płotu Wyścigów Konnych na Puławskiej wykombinował w pewnym momencie ograniczenie ruchu w kierunku północnym do jednego pasa, wprowadzając na dodatek takie znaki informacyjne, że nieznający terenu cudzoziemiec – chcąc nie chcąc – skręci estakadą w lewo, chociaż jego zamiarem była jazda na wprost. Teraz włos się jeży na głowie, gdy się obserwuje kolejną inżynierską robotę na Cynamonowej, gdzie również dokonano przebudowy na zasadzie: im węziej, tym lepiej. A już po prostu zgrozę budzi to, że tuż przed wyjazdem z tej ulicy w Ciszewskiego, została dopuszczona możliwość lewoskrętu przy wyjeździe z osiedla naprzeciwko hipermarketu E.Leclerc. Niedawno myślałem, że jakiś gwałtownie skręcający stamtąd szaleniec walnie w moje auto, gdy wyjeżdżałem na Cynamonową spod Leclerka. a przecież to nie jest jedyne miejsce, w którym kierowcy mogą dostać szału.

Dwadzieścia lat temu któryś z wiceprezydentów stolicy uznał, że najlepszym sposobem rozwiązania problemu parkingowego w Śródmieściu będzie ogrodzenie wszystkich nadających się do tego miejsc palikami. Na odcinku Marszałkowskiej pomiędzy Placem Zbawiciela a Placem Konstytucji wyznaczono jednak zatoczkę do parkowania przed legendarnym magazynem handlowym Pod Arkadami. Tyle że pasy, na które podzielono ten mini-parking, są tak krótkie, że każde auto średniej wielkości wystaje zadem na jezdnię, blokując jeden z dwu strumieni ruchu. A przecież Marszałkowska to jedna z najważniejszych arterii krwiobiegu Warszawy!

Wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę internetową nazwisko Galas, a wyłoni się długa lista publicznych protestów i krytycznych publikacje medialnych, tyczących działalności tego gwiazdora sztuki inżynierskiej i organizatorskiej. Swego czasu mamił nas on koniecznością dostosowania się do norm Unii Europejskiej, jeśli chodzi o zielone strzałki do skrętu w lewo i tak je poustawiał, że nie można było skręcić akurat wtedy, gdy był na to najlepszy moment. W 2014 omal nie wywołał kolejnego Powstania Warszawskiego – tym razem na Pradze, gdy zaproponował takie rozwiązanie ruchu u zbiegu Targowej z Aleją Solidarności, że rozwścieczeni kierowcy chcieli go rzucić na pobliski wybieg niedźwiedzi, iżby pazurami rozszarpały go na strzępy.

Galas mocno dał się we znaki mieszkańcom Targówka i Białołęki, chociażby wtedy, gdy kazał zwęzić zjazd z Mostu Grota-Roweckiego, a jadącym w kierunku Rembertowa napsuł krwi źle planując sygnalizację świetlną u zbiegu Marsa z Chełmżyńską i Okularową.

Niekiedy mawia się, że ktoś gdzieś sprawuje rząd dusz, ale w wypadku Warszawy można śmiało powiedzieć, że inż. Galas to ten facet, sprawuje rząd kół, które albo mogą się toczyć, albo nie. Oczywiście, z problemem coraz większej liczby pojazdów nie da sobie rady i stu najmądrzejszych inżynierów. Rzecz jednak w tym, żeby do tego obiektywnego czynnika nie dochodziła czyjaś subiektywna nieudolność. Organizacja ruchu kołowego w stolicy to jedno z kluczowych zagadnień, dobrze byłoby więc, żeby w tej materii skończyć wreszcie z chaosem i wielką improwizacją. Bo Warszawa zatka nam się w końcu na amen.

Wróć