Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Miejmy własnych kandydatów

21-10-2015 22:56 | Autor: Tadeusz Porębski
Jak większość Polaków, jestem nieustannie dręczony przez reklamy. W odniesieniu do zatruwających nasze mózgi telewizyjnych spotów reklamowych udręka – to jak najbardziej właściwe słowo. Wszechstronnie wykształceni na powstających niczym grzyby po deszczu kierunkach spece od PR, używając coraz to nowych – nie zawsze dozwolonych – technik manipulacji, starają się coraz głębiej gmerać w naszych głowach. Niestety, z powodzeniem.

Obserwuję ze zgrozą, jak z roku na rok obniża się świadomość naszego społeczeństwa. Zanika czytelnictwo, młodzież posiada wiedzę głównie internetową, a telewizyjne fałszujące rzeczywistość seriale i sitcomy biją rekordy oglądalności. Kiedy TVP triumfalnie poinformowała, że program "Rolnik szuka żony” zanotował rekordowy wynik i miał o 700 tys. widzów więcej niż "Taniec z Gwiazdami", ostatecznie opadły mi ręce. Spragniona sensacji, zdrad, rozwodów, chorób, wypadków, a przede wszystkim intryg wielomilionowa tłuszcza zasiada o oznaczonej godzinie przed telewizorem, chłonąc podaną im lekkostrawną papkę.

Średnia oglądalność przygód rodziny Boskich w serialu "rodzinka.pl" wyniosła 1,4 mln osób, co dało TVP 2 trzecie miejsce na rynku i zyski z reklam na poziomie 12,2 mln zł. TVP podjęła decyzję o kontynuowaniu produkcji, czemu trudno się dziwić, zważywszy na gigantyczne zyski z reklam. Tyle tylko, że szefom publicznej telewizji zyski całkowicie przysłoniły misję. W raporcie KRRiTV z działalności mediów publicznych za rok 2014 łatwo można dostrzec różnice między zapisami w tym dokumencie a rzeczywistością. Jako oglądacz telewizji z tytułu uprawianego zawodu (gdybym był np. pasterzem, robotnikiem lub piekarzem, wyrzuciłbym odbiornik do śmieci) twierdzę z całą stanowczością, że TVP nie realizuje żadnej szczególnej misji, poza oczywiście misją komercyjną. Programy typowo misyjne nierzadko emitowane są po północy lub w okolicach godziny 13 w dni powszednie. Kto je ogląda? Przecież przeciętny obywatel wtedy albo śpi, albo jest w pracy, na uczelni bądź w szkole. Tak więc TVP realizuje swoją misję tylko w teorii, zaliczając do misji programy typu "Gwiazdy tańczą na lodzie" i "Jaka to melodia", czyli rozrywkę niskich lotów.

Obejrzałem fragment jednego odcinka sagi rodziny Boskich, bo a nuż uczą tam czegoś naszą młodzież (właściwych zachowań, pięknej polszczyzny, szacunku do rodziców i osób starszych, etyki, etc.), a ja stawiam się w roli ramola krytykującego wszystko i wszystkich. To, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną do głębi. Młodzi komunikują się półsłówkami, przypomina to mowę jaskiniowców, dominuje szpan, wszystko jest bardzo bogate, cukierkowe i najwyższej jakości. Czy tak żyje przeciętna polska rodzina 2+3? Akurat... Patrzę dalej – nagle widzę buty sportowe (rzecz jasna markowe) stojące... na stole. No i obowiązkowo komunikat o "lokowaniu w programie produktu". Jeśli ten zagrany na poziomie kukiełkowego teatrzyku gniot ma choć w 1 proc. cokolwiek wspólnego z misją Publicznej, to ja jestem gwiazdą baletu. W okresie PRL ówczesna komunistyczna telewizja nadawała wiele programów kulturalnych na najwyższym poziomie europejskim, po transformacji ustrojowej zaś wolna publiczna TVP oferuje nam programy na poziomie zasadniczej szkoły zawodowej.

Ale nawet debilne seriale i sitcomy to telewizyjne arcydzieła w porównaniu z "rozrywką", którą w porze największej oglądalności serwuje Polakom telewizyjna Dwójka. Chodzi o tzw. wieczory kabaretowe. Mam szerokie grono znajomych, ale nikt z nich tego nie ogląda. Ale lud ogląda. I śmieje się do rozpuku. Więc albo ja i moi znajomi jesteśmy z innej planety, albo też... Może właściwe będzie oddanie w tej kwestii głosu dziennikarce poważnej gazety, jaką jest tygodnik Polityka. Aneta Kozioł twierdzi w artykule "Kabarety jak berety", że tylko zloty kabaretów, obok gal disco polo i występów uzdrawiaczy, są w stanie wypełnić kilkutysięczne widownie zbudowanych lub odnowionych za unijne środki hal i amfiteatrów w całej Polsce... Transmisje kabaretonów mają ponaddwumilionową oglądalność, choć realizują model festynowo -weselny. Publicystka przemyca między wierszami własną tezę, że kabarety są odzwierciedleniem polskiego społeczeństwa, które jest prostackie, a najlepiej czuje się w festynowej scenerii. 

Zatoczyliśmy koło i powracamy do meritum. Ocean manipulujących nami reklam oraz telewizyjnej bylejakości zrobiły swoje. Pozwalamy specom od PR, wyszkolonym cwaniaczkom - manipulatorom, prowadzić się niczym owce na rzeź. Zbliżają się wybory parlamentarne, więc szturm do wnętrza naszych głów wzmógł się tysiąckrotnie – zdalnie sterowane sondaże, lipne i z góry ukierunkowane dyskusje w studiach oraz wszechobecne spoty promujące największe partie mają zapewnić odebranie nam przy urnie własnego "ja" i poddanie się naciskowi z zewnątrz. Używa się do tego celu najróżniejszych, często niedozwolonych, narzędzi, m. in. tzw. przekazu podprogowego. Co to jest? Percepcja podprogowa to oddziaływanie na mózg informacji bez świadomości ich spostrzegania. Dotyczy to bodźców wzrokowych lub słuchowych, które trwają zbyt krótko, aby mogły zostać świadomie zarejestrowane (w przypadku percepcji wzrokowej oznacza to bodźce trwające krócej niż 0,04 sekundy), ale są rejestrowane w pamięci nieświadomie.  

W wyborczym spocie "Dzieci to nie koszt, ale inwestycja", który promuje projekt  jednej z partii dotyczący przyznawania 500 zł na dziecko, prawdopodobnie został zastosowany przekaz podprogowy. Dowodem na to mogą być bardzo szybkie zdjęcia i krótkie ujęcia twarzy byłego premiera na tle jakiegoś biednego dziecka. Zdjęcia występują na tzw. "przenikach". Pierwszą część materiału wyborczego zmontowano z krótkich fragmentów wypowiedzi urzędującej premier i poprzedniego premiera. Na ich tle pojawia się napis "900 tys. dzieci w skrajnym ubóstwie". Wkrótce okazało się, że pokazane w spocie "biedne dzieci" nie są polskie. W spocie zastosowano również inne techniki manipulacji, poprzez pokazanie wypowiedzi urzędującej premier w barwach czarno-białych, co ma dowodzić, że głód, smród, nędza i ubóstwo faktycznie są w naszym kraju wszechobecne. Za moment widzimy rozwiązanie problemu – świat w pięknych barwach i kandydatka na fotel premiera w otoczeniu uszczęśliwionych dzieci. Nie podobał mi się ten spot, bo jest prostacki i zbyt agresywny.

Przed wyborami apeluję: ludzie, idąc do urn, miejcie własnego kandydata, a nie narzuconego wam przez czynniki zewnętrzne. Głosujcie na konkretnego człowieka, a nie na partyjną listę, czyli, wzorem z lat peerelowskich, na kandydata umieszczonego na pierwszym miejscu takiej listy. Ja od lat nie daję kreski byle komu i tylko z tego tytułu, że jest ulubieńcem takiego czy innego partyjnego kacyka, który w zamian za podcieranie prezesowskiego tyłka dostaje wysokie miejsce na liście. W tym roku stoję przed dylematem: Michał Szczerba (PO), Witold Kołodziejski (PiS), których znam osobiście i od lat obserwuję, czy może Barbara Nowacka. Ideowo najbliżej mi do pani Barbary Nowackiej, ale irytują mnie pętające się za jej plecami stare komuchy i bardzo cwany człowieczek w żółtym sweterku. W tej sytuacji może się zdarzyć, że ja, człowiek lewicy, zagłosuję na człowieka prawicy. Pana Witolda Kołodziejskiego, byłego wiceburmistrza Ursynowa, podziwiam bowiem za gigantyczną wiedzę o najnowszych technologiach, ponadto cenię go jako człowieka wyjątkowo rzetelnego i nie stosującego w polityce słownej agresji. W panu Michale Szczerbie widzę natomiast przedwojennego polskiego inteligenta o nienagannych manierach, który pracę w Sejmie traktuje jako misję, a nie sposób na życie i konsumowanie fruktów z tytułu sprawowania władzy. Ostateczna decyzja zapadnie przy urnie do głosowania.

Wróć