Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mediów tragikomedia

10-02-2021 21:17 | Autor: Maciej Petruczenko
Był koniec stanu wojennego w Polsce, gdy dałem do publikacji w najodważniejszym wówczas legalnym czasopiśmie, studenckim tygodniku „ITD” przeprowadzony w Ameryce – poza wszelkimi strukturami dziennikarstwa PRL – wywiad z wiceprezydentem USA Walterem Mondale'm. Reakcją oficjalnych władz było skonfiskownie tekstu razem ze zdjęciem, na którym widnieję razem z drugą osobą Stanów Zjednoczonych. Owo zdjęcie zrobił nam fotoreporter „Saint Louis Post Dispatch”, gazety założonej jeszcze przez legendarnego Josepha Pulitzera (1847 -1911). Właśnie w tym dzienniku opublikowano w 1946 jako światową sensację treść poprzedzającego drugą wojnę światową układu niemiecko-sowieckiego, noszącego popularną nazwę paktu Ribbentrop – Mołotow.

Gdy po powrocie z prywatnego pobytu w Stanach Zjednoczonych, dałem wywiad z Mondale'm do „ITD”, był to akurat ten moment, w którym wywalono ze stanowiska redaktora naczelnego późniejszego mieszkańca Ursynowa, śp. Zdzisława Pietrasika, więc reakcja cenzury i Służby Bezpieczeństwa PRL tym bardziej nie mogła dziwić. Kopię tamtej fotografii przysłał mi zaraz wspomniany fotoreporter, mnie jednak najbardziej utkwiły w pamięci słowa, jakie Pulitzer wypowiedział na łamach „Saint Louis Post Dispatch" w 1907 roku:

„Wiem, że moje przejście na emeryturę nie zmieni niczego w podstawowych zasadach dziennikarstwa, które zawsze powinno walczyć o postęp i reformy; nigdy nie tolerując niesprawiedliwości albo korupcji, zawsze zwalczając demagogię wszelkich partii, nigdy zresztą do żadnej nie należąc, nieustannie będąc w opozycji do uprzywilejowanych klas, nie szczędząc sympatii biedocie i zawsze poświęcając się dla dobra publicznego, pozostając też skrajnie niezależnym i nie obawiając się podłych ataków”.

Nic dziwnego, że od 1917 roku za wybitne dokonania dziennikarskie (a także literackie i muzyczne) przyznawana jest prestiżowa Nagroda Pulitzera, który szczególnie podkreślał, że naprawdę wartościowe dziennikarstwo musi być oparte na całkowitej niezależności finansowej. Taka deklaracja ze strony kogoś, kto wywodził się z rodziny węgierskich Żydów, mogła już wtedy budzić zdumienie. Niemniej, legła u podstaw liczącej się żurnalistyki. I właśnie teraz nadszedł moment, w którym chciałbym pryncypialność byłego właściciela „Saint Louis Post Dispatch” szczególnie podkreślić. A chodzi o to, że polski rząd – ulegając, być może, naciskom faktycznego naczelnika państwa, zafascynowanego swoim węgierskim odpowiednikiem – chce, ponoć wzorem dzisiejszych Madziarów, założyć perspektywicznie knebel wolnym mediom. Bo tak właśnie oceniana jest najświeższa rządowa inicjatywa, zmierzająca do opodatkowania reklam w mediach. W reakcji na to prywatne firmy medialne – nie da się ukryć, że w dużej części powiązane z zagranicznym kapitałem – gremialnie zastrajkowały w dniu 10 stycznia 2021. Najbardziej dało się to odczuć w wypadku stacji radiowych i telewizyjnych, które po prostu wstrzymały swój program, informując każdego słuchacza i widza, że zamiast „twojego ulubionego programu, nadajemy specjalną audycję w związku z akcją „Media bez wyboru”. Nawet Eurosport zastrajkował, nie nadając między innymi transmisji z budzącego wielkie zainteresowanie Polaków meczu Igi Świątek w II rundzie tenisowego turnieju Australian Open. Strajkujący podkreślili, że utrzymują się tylko z reklam, więc rząd otwarcie podcina ich byt, a chodzi o to, by w odbiorze dziennikarstwa „Państwo mieli wybór”, bez zmuszania do odbioru wyłącznie tych stacji i czytania tych gazet, które opierają się na państwowym groszu. Celowo podkreślam, że chodzi o wybór Państwa – czyli czytelników, słuchaczy i widzów, a nie wybór państwa, czyli mediów wspieranych finansowo przez instancje i spółki rządowe.

Środowemu strajkowi towarzyszył list otwarty, podpisany przez najbardziej prominentne media prywatne, potężniejsze i słabsze, ale teoretycznie przynajmniej, stojące na straży dziennikarstwa pozbawionego służalczości i serwującego prawdę. Nie da się ukryć, że takiego buntu mediów nie było dotychczas nie tylko w popeerelowskim okresie 1989-2021, ale w całej historii Polski! Trudno zaprzeczyć, że mojemu pokoleniu ciśnie się od razu na usta od dawno zapomniana już nazwa legendarnergo związku zawodowego „Solidarność”, do którego zapisała się w 1980 roku niemal cała Polska i który doprowadził w końcu do obalenia parakomunistycznej, dyktatorskiej władzy.

Oczywiście, odnosząc się do obecnego konfliktu, trzeba mieć świadomość, że przeciętny czytelnik, telewidz lub internauta nie jest w stanie ocenić, jak naprawdę kształtują się realne dochody, a zwłaszcza zyski światowych i krajowych gigantów medialnych. A wedle wstępnej informacji polskiego rządu chodzi głównie o opodatkowanie puli reklamowej u tych największych bogaczy na rynku, a nie takich – jak choćby tygodnik „Passa”, który z jednej strony nie ma ani promila kapitału zagranicznego, z drugiej zaś – nie zalicza się do tych tytułów, które z uwagi na dopływ reklam planowanemu podatkowi by podlegały. To akurat pozwala nam trzeźwo spojrzeć na cały rynek medialny. A sam dobrze pamiętam, że niespełna trzy lata temu udałem się jako reprezentant polskiej prasy lokalnej do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, żeby lobbować za tym, by owi giganci internetowi ( zwłaszcza Google i Facebook) zostali zobowiązani do choć częściowego dzielenia się przychodami reklamowymi ze światem klasycznego dziennikarstwa, dostarczającego wykorzystywanych przez nich treści. W efekcie– nie tylko mojego – lobbingu Unia Europejska powzięła uchwały po myśli naszej grupy inicjatywnej. Jak na ironię, przeciwstawił się wtedy temu polski rząd, padający do stóp ówczesnemu prezydentowi Donaldowi Trumpowi. Teraz Mateusz Morawiecki i spółka jakby przeszli na drugą stronę. Widzę jednak, że w gruncie rzeczy nie mają ugruntowanego stanowiska i może wystarczy jeden telefon z ambasady amerykańskiej, żeby powrócili na poprzednie pozycje.

Inna sprawa, że po dość długim okresie absolutnej wolności, a nawet dowolności środków masowego przekazu w Polsce, próbuje się teraz niezależne redakcje wziąć w karby i – jak to było w dobie PRL – zapewnić dominację mediów pod egidą państwa. Oby nie skończyło się to tak, jak na Białorusi, gdzie dwie młode, odważne dziennikarki pokazywane są dziś na pozycji oskarżonych, będąc umieszczone – niczym dzikie zwierzęta – w klatce. Nie chciałbym bowiem, żeby niezależne dziennikarstwo w Polsce zamieniło się nagle w świat zza krat.

Wróć