Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mandela – przykład dla naszych kłótników

22-12-2015 22:42 | Autor: Tadeusz Porębski
Na początku grudnia minęła druga rocznica śmierci prezydenta Republiki Południowej Afryki Nelsona Mandeli, który moim skromnym zdaniem jest najwybitniejszym politykiem XX wieku i jednym z najwybitniejszych reprezentantów ludzkiej rasy. Człowiek ten przesiedział 27 lat w cieszących się ponurą sławą więzieniach RPA, a mimo to po wyjściu i objęciu urzędu prezydenta zaniechał zemsty na białych prześladowcach i doprowadził do pojednania czarnoskórych z białą mniejszością.

Mandela, nazywany również „Madiba” (nazwa jednego z klanów ludu Xhosa) i później "Ojciec narodu", aż 18 lat spędził w najcięższym południowoafrykańskim więzieniu na Robben Island, w betonowej celi o wymiarach 2,4 na 2,1 metra, z matą ze słomy przeznaczoną do snu. 18 lat...

W więzieniu tym był ofiarą psychicznych i fizycznych prześladowań białych strażników. Dni spędzał pracując w kopalni żwiru i w kamieniołomie wapiennym. Blask odbijający się od wapnia trwale uszkodził mu wzrok. Wielokrotnie był zamykany w izolatce za przemycanie wycinków prasowych. Został sklasyfikowany jako więzień najniższej kategorii D i miał zezwolenie jedynie na jedną wizytę rodziny co pół roku.

Zachodzę w głowę, jaką trzeba mieć naturę, ile empatii w sobie i do jakiego stopnia być asertywnym, aby po 27 latach ciężkiego kryminału objąć władzę w państwie i zamiast zemścić się, powiedzieć w prezydenckiej mowie inauguracyjnej: "Już nigdy, przenigdy, ten piękny kraj nie może być miejscem ucisku jednego człowieka przez drugiego... Bo żeby być wolnym, nie wystarczy zrzucić okowy, lecz należy żyć tak, by szanować i zwiększać wolność innych. Prawdziwy sprawdzian naszego poświęcenia dla wolności dopiero się zaczyna". Po czym podnieść w górę rękę stojącego obok byłego białego prezydenta de Klerka, dając tym samym czarnym rodakom sygnał, że należy zaniechać wszelkiej zemsty, ponieważ nadszedł czas pojednania. Biorąc pod uwagę to, co dzisiaj dzieje się w Polsce, tę straszliwą zaciekłość  w naszej polityce, absolutny brak dążenia do pojednania i osiągnięcia kompromisu, a wprost przeciwnie – dążenie do dalszego pogłębiania różnic i dzielenia Polaków na gorszych i lepszych, przypomnienie losów ukrzyżowanego za życia Nelsona Mandeli wydaje mi się jak najbardziej na czasie.

Prezydentura "Madiby" spowodowała, że w RPA odwróciły się proporcje – republika przeszła od rządów białej mniejszości do demokracji wielokulturowej. Mandela widział w pojednaniu narodowym podstawowe zadanie swojej prezydentury, dążył, jak często mawiał, do stworzenia "tęczowego narodu". Już na początku kadencji sprawił, że biali obywatele RPA byli chronieni i mieli własną reprezentację w parlamencie, rządzie, sądownictwie oraz w administracji państwowej. Mandela nie zwolnił żadnego białego pracownika prezydenckiej kancelarii, ba, pozostawił na stanowiskach wszystkich białych agentów z korpusu ochrony prezydenta. Osobiście spotykał się z wysokimi urzędnikami reżimu apartheidu, ciągle podkreślając swoje osobiste przebaczenie i potrzebę narodowego pojednania.

W 1995 r. RPA była gospodarzem Puchara Świata w rugby, republikę reprezentowała drużyna zwana Springboks, której fanami byli biali Afrykanerzy. Springboksi wygrali finałowy mecz z Nową Zelandią, a w ceremonii wręczenia trofeum za zwycięstwo uczestniczył Nelson Mandela ubrany w koszulkę Springboksów z nazwiskiem kapitana drużyny Francoisa Pienaara i numerem 6 na plecach. Ten gest spowodował, że sukces rugbystów stał się jednym z najważniejszych elementów procesu pojednania – czarni pospołu z białymi świętowali tańcząc na ulicach miast i wypijając wspólnie hektolitry alkoholu w barach oraz restauracjach. Wiceprezydent de Klerk powiedział wówczas: „Mandela podbił serca milionów białych fanów rugby”. Wysiłki Mandeli w kierunku pojednania złagodziły obawy białych. Prezydent osobiście nadzorował utworzenie Komisji Prawdy i Pojednania, mającą na celu zbadanie zbrodni popełnionych w ramach apartheidu przez poprzednie rządy i tajną policję polityczną. Komisja przyznawała indywidualne amnestie w zamian za zeznania na temat zbrodni popełnionych w czasach apartheidu. Po zakończeniu prac komisji Mandela powiedział do jej członków: "Pomogliście nam odejść od przeszłości i skupić się na teraźniejszości oraz przyszłości”. Nelson Mandela pełnił urząd prezydenta RPA od 10 maja 1994 r. do 16 czerwca 1999 r. Jako głowa państwa zyskał międzynarodowe uznanie – wspólnie z de Klerkiem otrzymał w 1993 r. pokojową Nagrodę Nobla. Słusznie, bo gdyby nie on, RPA spłynęłaby krwią i dołączyła do powiększającego się ciągle grona afrykańskich państw i państewek bezustannie nękanych przez wojny domowe oraz konflikty etniczne.

Po przejściu na emeryturę "Madiba" założył fundację, która koncentrowała się na rozwijaniu obszarów wiejskich, budowie szkół i zwalczaniu HIV/AIDS. Uważał bowiem, że jako prezydent nie zrobił wystarczająco dużo w celu zwalczania pandemii. W lipcu 2001 r. przeszedł skuteczne leczenie raka prostaty, a w roku  2002 powołał do życia kolejną fundację Mandela Rhodes Scholarship, która została ulokowana na prestiżowym uniwersytecie w Oksfordzie. Celem fundacji było zapewnienie stypendiów podyplomowych studentom z Afryki. Mandela publicznie krytykował działania zachodnich mocarstw. Stanowczo sprzeciwiał się planom USA i Wielkiej Brytanii, które dążyły do rozpoczęcia wojny przeciwko Irakowi, argumentując, że jej celem jest wyłącznie przejęcie irackich zasobów ropy. Krytycznie wypowiadał się o USA, zarzucając Stanom, że polityka tamtejszych rządów przyniosła największe szkody w historii świata. Powoływał się przy tym  m. in. na atak nuklearny na Japonię w sierpniu 1945 r.

Nelson Mandela zmarł 5 grudnia 2013 r. w Johannesburgu, przeżywszy 95 lat. Akurat byłem wtedy na Kubie i mocno dziwiłem się, że w kubańskich roztańczonych rozbrzmiewających przez 24 godziny na dobę muzyką kawiarniach, klubach czy restauracjach zapadła grobowa cisza. Uświadomił mnie dopiero czarnoskóry barman w słynnej hawańskiej La Bodeguita del Medio: "Zmarł Nelson i jest żałoba, żaden szanujący się muzyk na Kubie aż do dnia pogrzebu nie weźmie do ręki instrumentu".

Ósmego grudnia br. papież Franciszek I ogłosił w Bazylice św. Piotra w Watykanie "Rok Święty Miłosierdzia", który ma trwać do 20 listopada 2016 r. Ma to zapoczątkować akt pojednania licznych penitentów zwieńczony rozgrzeszeniem indywidualnym. Papież powiedział podczas uroczystego nabożeństwa: "Postanowiłem ogłosić Jubileusz Nadzwyczajny, którego ośrodkiem będzie miłosierdzie Boże. Będzie to Rok Święty Miłosierdzia. Chcemy przeżywać go w świetle słów Pana: Bądźcie miłosierni jak Ojciec wasz jest miłosierny (Łk 6, 36). Pojednali się w RPA, w Irlandii po trwającej kilkadziesiąt lat krwawej jatce, na Bałkanach, gdzie doszło do aktów ludobójstwa na wielką skalę, do porozumienia potrafili dojść nawet śmiertelni wrogowie Tutsi i Hutu. Ale nie Polacy, którzy przecież nie mają w historii przypadków wzajemnego wyrzynania się. Jest to dla mnie smutne i dołujące, szczególnie w okresie zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Może przypomnienie postaci Nelsona Mandeli, który mógł zostać męczennikiem i mścicielem, a stał się symbolem pokoju, wzajemnego poszanowania i pojednania narodowego choć trochę otrzeźwi wiecznie zwaśnionych i dążących do konfrontacji polskich polityków. Wesołych Świąt!   

Wróć