Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Mały fiat i wielki świat sprzed lat...

09-06-2021 20:53 | Autor: Maciej Petruczenko
Wielu mieszkańców Ursynowa na pewno ze wzruszeniem przeczyta w tym numerze „Passy” wywiad, jaki Katarzyna Nowińska przeprowadziła z Michałem Myślińskim, rówieśnikiem tej dzielnicy. On ją zapamiętał oczami dziecka, ja zaś ujrzałem po raz pierwszy, będąc już trzydziestolatkiem. I nigdy nie zapomnę księżycowego krajobrazu w rejonie ulicy Surowieckiego, widoku dopiero budowanych bloków z wielkiej płyty, ciężarówek i betoniarek kręcących się wokół, no i specyficznego klimatu, w którym dominował kurz i pył. Gdy ciągnąc Puławską od strony centrum, wjechałem w 1977 roku małym fiatem na teren Ursynowa ulicą Romera, siedząca obok mnie młoda żona złapała się z przerażenia za głowę. Wynajmowaliśmy wtedy pół willi w Rembertowie, położonej w pięknym, zielonym miejscu, z dala od ruchu samochodowego i hałasu, więc budujący się Ursynów wywarł na nas koszmarne wrażenie.

Nagrodą pocieszenia miało być to, że doczekamy się tam wreszcie własnego lokum o niewiarygodnie dużej – jak na tamte czasy – powierzchni aż 70 metrów kwadratowych, na dodatek z kawałkiem ogródka przed wyjściem z salonu. Już sam adres miał historyczną wymowę: ul. Nutki 1, mieszkania 1... Był to po prawdzie pierwszy od strony centrum miasta budynek wysokiego Ursynowa. Przekazujący mi przydział prezes spółdzielni Politechnika Stanisław Olszewski, szepnął na ucho, że pierwotnie mieszkanie to dostała piosenkarka Maryla Rodowicz, która ostatecznie wybrała jednak inną kwaterę. Cała uliczka Nutki składała się raptem z trzech bloków, położonych urokliwie obok Kopy Cwila. Wielkim plusem w momencie naszego wprowadzenia się na Ursynów było to, że sąsiedztwo owych trzech domów zostało już pięknie zazielenione, a obok znajdował się w zagłębieniu wielki parking, na którym mogło zmieścić się aż 120 aut. Stopień zmotoryzowania społeczeństwa był jeszcze niewielki, więc początkowo nawet połowa miejsc postojowych nie została zajęta.

Niezmotoryzowani mieli do dyspozycji bodaj jedną linię autobusową 192, którą w pewnym momencie uzupełnioną w godzinach szczytu linią specjalną, przyspieszoną, którą do Dworca Centralnego można było dojechać w 15 minut (bez przystanków po drodze). No cóż, ruch nie był jeszcze wtedy zbyt wielki, a korki tworzyły się jedynie w Śródmieściu. Na metro trzeba było jeszcze poczekać długie lata.

Szybko okazało się, że ową pierwszą część wysokiego Ursynowa tworzy pięć poniekąd bratnich ulic: Pięciolinii, Puszczyka, Wiolinowa, Nutki i Koński Jar. Znajomości z tamtego czasu utrzymują się do dzisiaj, a znaczna część owej pierwszej społeczności nadal pozostaje pod tym samym adresem. Jako ursynowscy pionierzy stanowiliśmy wyjątkowo zgraną grupę, pomagając sobie nawzajem. Z tandetnym wykończeniem mieszkań każdy musiał wprawdzie radzić sobie na własną rękę, ale już przestrzeń zewnętrzna stała się przedmiotem wspólnej troski. Piękny zielony teren pomiędzy Nutki a Końskim Jarem od razu był wykorzystywany jako miejsce spacerów matek a dziećmi oraz dziecięcych zabaw w bezpiecznej przestrzeni, z dala od ruchu samochodowego. Zimy mieliśmy wówczas tęgie, mroźne i śnieżne, więc Kopa Cwila stawała się automatycznie lokalnym Kasprowym, z którego szusowało się na sankch, nartach i skibobach, importowanych z ZSRR. Z tyłu za Kopą znajdował się wyasfaltowany placyk, na którym grywałem z przyjaciółmi w tenisa, a jednym z korzystających z tego prymitywnego kortu był, jak pamiętam, znany dziennikarz i politolog Wiesław Władyka.

Przestrzenność owych pierwszych mieszkań na Ursynowie była przedmiotem zazdrości tych warszawiaków, którym wypadło wcześniej zamieszkać w ciasnocie gomułkowskiego osiedla Za Żelazną Bramą.

Nadzwyczaj przydatnym udogodnieniem w obrębie owego spółdzielczego zamieszkania okazały się dziecięce klubiki, zastępujące przedszkola. W klubikach opiekowały się dziećmi wysoko wykwalifikowane specjalistki, a całodzienny pobyt ukochanej pociechy kosztował bodaj 5 złotych.

Przez długi czas zmorą było to, że mieliśmy do dyspozycji raptem jeden tylko sklep spożywczy – przy Końskim Jarze. A kryzys gospodarzy sprawił, że w pewnym momencie trudno tam było zakupić nawet żółty ser, nie mówiąc o mięsie i rybach. Za to na parkingach – obok małych i dużych fiatów, wartburgów i skód – zaczęła się pojawiać wizytówka socjalistycznego luksusu – czyli FSO Polonez, którym jako pierwszy sąsiad z mojej klatki jeździł ówczesny dyrektor telewizyjnej wytwórni filmów.

Wielkim przełomem w okolicy było otwarcie pierwszego ursynowskiego supermarketu – Megasamu, w którym widywałem nawet późniejszego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego. Na Ursynowie mieszkał też przez czas pewien znany najpierw jako prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, a potem Polskiego Komitetu Olimpijskiego – Piotr Nurowski; mieszkało wielu znanych artystów, dziennikarzy, sportowców, z których obecnie najpopularniejszym jest dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski. Wcześniej jednak ursynowianinem był również dwukrotnie ozłocony na igrzyskach pięcioboista nowoczesny Arkadiusz Skrzypaszek.

Ścisły związek z Ursynowem ma służewiecki tor wyścigów konnych, a mieszkający od lat na Ursynowie trener piłkarski Jerzy Engel należy do największych entuzjastów tego sportu. Razem z Engelem zakładałem swego czasu Ursynowsko-Natolińskie Towarzystwo Sportowe, wcześniej zaś znalazłem się też w gronie założycieli ursynowskeigo ogniska TKKF. To jednak już stare czasy.

Gdy przychodzi mi dziś ocenić rozwój Ursynowa w okresie minionych 44 lat, to z jednej strony doceniam najróżniejsze praktyczne rozwiązania w tej dzielnicy, poczynając od metra, z drugiej jednak ciężko wzdycham... O ile bowiem przestrzeń północnej części tego megaosiedla planowali fachowcy, myślący o potrzebach i wygodzie mieszkańców, o tyle później wszystko poszło pod dyktando deweloperów. Stąd wzięła się nazbyt gęsta zabudowa i taki choćby paradoks, że wciąż nie ma na Ursynowie normalnego stadionu. I nawet trudno byłoby znaleźć miejsce pod taki obiekt.

Wróć