Na tę „małą ustawę reprywatyzacyjną” czekano w Warszawie z utęsknieniem i odesłanie tego aktu do analizy w Trybunale Konstytucyjnym przez kończącego kadencję prezydenta Bronisława Komorowskiego warszawiacy przyjęli z niesmakiem. Głównym powodem niezadowolenia było to, że proces reprywatyzacji stołecznych nieruchomości – najpierw upaństwowionych tzw. Dekretem Bieruta w 1945 roku, a potem skomunalizowanych – został w pewnym momencie niemal całkowicie wypaczony przez cwaniaków skupujących roszczenia od prawowitych właścicieli lub spadkobierców.
Z tymi cwaniakami najwyraźniej współpracowali urzędnicy Biura Gospodarki Nieruchomościami i doszło w końcu do tego, że zniecierpliwiona i zawstydzona krytyką medialną prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zabrała z BGN sprawy reprywatyzacyjne, przejmując je bezpośrednio pod swoją kuratelę.
Doszło bowiem do wielu skandalicznych rozstrzygnięć. W wielu wypadkach – jeśli chodzi o zaspokojenie zagranicznych właścicieli – miasto albo zwracało kosztowne nieruchomości obecnym posiadaczom roszczeń, albo wypłacało im odszkodowania, nie bacząc na to, że już dawno, w ramach układów indemnizacyjnych, zawartych przez rząd PRL, owi zagraniczni właściciele zostali całkowicie spłaceni. Przykładem tak skandalicznego zmarnotrawienia majątku komunalnego jest działka sąsiadująca z Salą Kongresową Pałacu Kultury i Nauki.
Jednak największym problemem stało się „odzyskiwanie” własności ważnych miejsc aktywności publicznej (parki, place, boiska i budynki szkolne) oraz kombinatorskie rewindykowanie warszawskich domów mieszkalnych, z których w przyspieszonym tempie wygania się dotychczasowych, często długoletnich lokatorów.
Wyrafinowany sposób działania „czyścicieli kamienic”, a w szczególności odzyskiwanie własności metodą „na kuratora” to było coś, co się przeciętnemu zjadaczowi chleba w głowie nie mieściło. No bo jakim cudem pojawiał się nagle „kurator” warszawskiej kamienicy, mieszkający na odległej wysepce Morza Karaibskiego? Tymczasem sądy i Samorządowe Kolegium Odwoławcze „przyklepywały” nawet najbardziej bezczelne oszustwa, a kasa miasta pustoszała na skutek wypłaty odszkodowań.
O podstępnych działaniach stołecznej mafii reprywatyzacyjnej na łamach dziennika „Rzeczpospolita” powiedział parę słów prawdy Ryszard Grzesiuła, wiceprezes Stowarzyszenia Dekretowiec, skupiającego osoby mające rzeczywiste prawa własnościowe do nieruchomości:
„Pierwszy zaczął zwracać prezydent Marcin Święcicki, za czasów prezydenta Lecha Kaczyńskiego zwroty stanęły, oddano tylko 12 budynków, Hanna Gronkiewicz-Waltz oddaje, nie powiem, ale tylko rudery. /.../ Prezes naszego stowarzyszenia Aleksander Grabiński miał roszczenia do parkingu przed hotelem Metropol i do połowy działki pod nim i tego już władze nie chciały mu oddać. Był zmuszony sądownie wyegzekwować zwrot. Później jednak żaden z pracowników urzędu nie chciał przystąpić do aktu notarialnego.../.../ – informuje.
Skąd, jego zdaniem wziął się handel roszczeniami?
– Miasto nie chciało zwracać poprzednim właścicielom. Taki klasyczny przykład to sprawa nieżyjącego już senatora Jana Zamojskiego, który się starał o zwrot Pałacu Błękitnego w Ogrodzie Saskim. W Biurze Gospodarki Nieruchomościami usłyszał, że jego szanse są równe zeru, bo nie ma ustawy reprywatyzacyjnej, a obowiązujące przepisy na zwrot nie pozwalają. Najlepiej niech poszuka kupca, któremu sprzeda roszczenia do pałacu. Po jakichś dwóch miesiącach spotykamy się z hrabią Zamojskim, a ten się chwali: „Ale zrobiłem transakcję! Sprzedałem roszczenia za 1,5 mln złotych. Pałac był przecież nie do odzyskania!” /.../ Minęło sześć miesięcy i ten, kto kupił roszczenia, był już właścicielem pałacu” – puentuje wspomnienie Ryszard Grzesiuła.
Jak widać, reprywatyzacja wkroczyła najzwyczajniej na tory przestępcze. „Mała” ustawa reprywatyzacyjna ma temu w znacznej mierze zapobiegać. Według niej prawo pierwokupu nieruchomości będzie miało miasto i ograniczy się przejmowanie roszczeń metodą „na kuratora”. Trybunał podzielił opinię Naczelnego Sądu Administracyjnego, że istotną przesłanką odmowy uznania wniosku reprywatyzacyjnego może być niezbędność danej nieruchomości, jeśli chodzi o ważne cele publiczne.
Mała ustawa to projekt grupy senatorów PO i Marka Borowskiego, przyjęta w ubiegłym roku przez Sejm i Senat. Prezydent Komorowski miał wątpliwości co do rozszerzenia listy powodów odmowy zwrotu oraz umarzania postępowań rewindykacyjnych, gdy nie sposób ustalić stron sporu lub ich adresów.
Trybunał wydał jednak orzeczenie aprobujące ustawę, obradując w pełnym składzie pod przewodnictwem prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, co zdaniem konstytucjonalistów nakłada na prezydenta Andrzeja Dudę obowiązek jej podpisania. Trzech sędziów (Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski ) zgłosiło zdania odrębne. Jak powiedział Andrzej Rzepliński, ustawa – w pewnym sensie – kończy w Warszawie... drugą wojnę światową.