Ostatnio ONZ sygnalizowała symptomy ludobójstwa w Strefie Gazy. Sytuacja tam jest tak skomplikowana politycznie, że niewiele osób wie, o co w izraelsko – palestyńskim konflikcie naprawdę chodzi. Kluczowa jest data 29 listopada 1947 r., kiedy ONZ przyjęła plan podziału brytyjskiego terytorium mandatowego w Palestynie na dwa niepodległe państwa: arabskie i żydowskie. Arabowie nie zaakceptowali rozwiązania ONZ, jednak w maju 1948 r. proklamowano powstanie państwa Izrael. Już dzień po tym wydarzeniu sześć armii arabskich napadło na odrodzone państwo żydowskie, co rozpoczęło trwającą ponad rok pierwszą wojnę izraelsko-arabską. W lipcu 1949 r. zawarto porozumienie o zawieszeniu broni i wyznaczono nowe granice Izraela. Strefa Gazy znajdowała się pod kontrolą Egiptu od 1948 roku. Izrael zajął ją w 1967 po zwycięstwie w wojnie sześciodniowej przeciwko Egiptowi, Jordanii i Syrii, ale w 2005 r. wycofał się z tych terenów.
Strefę przejął palestyński Hamas, jednak do dzisiaj nie jest ona uznawana za część jakiegokolwiek niepodległego państwa, choć przywódcy Hamasu żądają włączenia jej w skład przyszłego państwa Palestyna. Obszar, będący powodem wieloletniego konfliktu, graniczy z Egiptem i z Izraelem. Jego długość wynosi 40 km, a szerokość około 10 km. Jest to jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na ziemi, otoczone betonowym murem i płotem z drutu kolczastego, dlatego określane jest jako „największe na świecie więzienie na świeżym powietrzu”.
Po ostatnich atakach lotniczych i artyleryjskich Izraela sytuacja 2,5 miliona Palestyńczyków, zamieszkujących ten odcięty od świata skrawek Bliskiego Wschodu, stała się dramatyczna. Ofensywa Izraela w Strefie Gazy jest odwetem za niespodziewany atak na państwo żydowskie, przeprowadzony przez bojówki Hamasu w dniu 7 października tego roku, w wyniku którego śmierć poniosło ponad 1400 Izraelczyków, a kilkuset zostało uprowadzonych. Od tego dnia zemsta Izraela na Hamasie kosztowała życie co najmniej 17,7 tys. Palestyńczyków – dwie trzecie tej liczby to kobiety i dzieci, zaś 1,2 tys. dzieci uznaje się za zaginione. Według izraelskiej (podkreślam ten fakt!) gazety „Haaretz”, najstarszego dziennika porannego w języku hebrajskim, tak duża liczba ofiar śmiertelnych wśród cywilów niczego nie wnosi do bezpieczeństwa Izraela. Dziennikarze „Haaretz” podkreślają, że liczba ofiar śmiertelnych wśród ludności cywilnej, w tym dzieci, systematycznie rośnie, co izraelska gazeta określa jako „bezprecedensowe zabijanie”. Ludobójstwo nie jest zbrodnią polegającą na zabiciu wielu ludzi, jest to w istocie plan unicestwienia całej grupy etnicznej poprzez fizyczną eliminację substratu biologicznego. A o takim właśnie rozwiązaniu mówił wprost premier Izraela oraz szef sztabu izraelskiej armii. Od kilku dekad mówi się, że Izrael przeprowadza ludobójstwo na narodzie palestyńskim. Opinię tę podziela, o dziwo, duża część Żydów: 25 proc. amerykańskich Żydów przyznaje, że Izrael jest państwem apartheidu.
Tezę tę zdają się potwierdzać oprotestowane przez miliony Izraelczyków próby ograniczenia niezawisłości Sądu Najwyższego, co mogłoby uczynić Izrael państwem wyznaniowym i niedemokratycznym. Protesty ucichły, bo nagle – nie wiedzieć czemu – Hamas wszczął wojnę. Właśnie w momencie tak krytycznym dla politycznej kariery premiera Benjamina Netanjahu! Portal „Krytyka Polityczna” pyta wprost: Czy to możliwe, że „postępowe” państwo dokonuje ludobójstwa? Możliwe – przykłady to Hiszpania, Anglia, Niemcy. Należy cofnąć się do historii, a konkretnie do Holokaustu. Kwestia żydowska była ulubionym dzieckiem Adolfa Hitlera, więc każdy chciał je kołysać. Swoją wysoką pozycję w NSDAP wykorzystał Hermann Göring, marszałek Rzeszy. Ten światły i utalentowany człowiek był znakomitym pilotem, ukończył z wyróżnieniem szkołę kadetów w Berlinie – Lichterfelde, otrzymując stopień oficerski, a następnie podjął studia na wydziale nauk politycznych uniwersytetu monachijskiego. Ale to właśnie on wymyślił termin „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej w Europie” i nakazał Reinhardowi Heydrichowi, szefowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), realizację Holokaustu. Heydrich nie był akademikiem, ale i jemu nie można odmówić talentów – m. in. organizacyjnego. Ten syn śpiewaka operowego w chwilach wolnych od mordowania ludzi uprawiał szermierkę oraz grał na skrzypcach. Ponoć grał wspaniale. W styczniu 1942 r. spotkał się w willi nad jeziorem Wannsee z 14. przedstawicielami partii NSDAP, kilku ministerstw oraz z wysokimi rangą esesmanami, by wprowadzić w życie „ostateczne rozwiązanie” dotyczące zagłady 11 milionów europejskich Żydów.
Aż dziewięciu uczestników konferencji miało doktoraty. Posiadaczem doktoratu był również Joseph Goebbels, minister propagandy i skrajny antysemita. Do kierowania realizacją „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” na wschodzie Europy, gdzie mieszkała największa liczba Żydów, nie wybrano bynajmniej prymitywnych bandziorów z kryminalną przeszłością. Na zapleczu frontu wschodniego operowały cztery tzw. Einsatzgruppen. Zadanie postawione przed tą formacją, liczącą łącznie tylko około 3 tysiące funkcjonariuszy, wydawało się być niewykonalne. Miała ona bowiem zlikwidować konwencjonalnymi metodami 2,5 miliona Żydów zamieszkujących tereny Ukrainy, Białorusi, Litwy, Łotwy i Estonii. Wykonanie tego niewykonalnego (na pozór) zadania powierzono młodym „Akademikern SS”, stanowiącym kadrę dowódczą Einsatzgruppen. Wykonali je sprawnie i w dużej części, likwidując 1,5 mln Żydów oraz Rosjan. Dowódcą Einsatzgruppe „A” był Walter Stahlecker, wykwalifikowany prawnik. Einsatzgruppe „B” dowodził doktor teologii Arthur Nebe, jego dwaj następcy (Erich Ehrlinger i Heinrich Otto Seetzen) posiadali doktoraty z prawa. Otto Rasch, dowodzący Einsatzgruppe „C”, uzyskał tytuły doktora z dziedziny prawa oraz stosunków politycznych. Natomiast dowodzący Einsatzgruppe „D” Walter Bierkamp miał doktorat z prawa, a jego następca Otton Ohlendorf dwa doktoraty – z ekonomii i prawa.
Można więc przyjąć założenie, że zagładę milionów Żydów w Europie zaplanowali ludzie światli, wszechstronnie wykształceni, zniechęceni i wrogo nastawieni do ustroju zwanego demokracją. Podobnie jak wykształceni na paryskiej Sorbonie przywódcy Czerwonych Khmerów, którzy zaplanowali i zrealizowali program wyrżnięcia na polach śmierci 1/3 populacji Kambodży, czyli około 3 milionów rodaków. Świetnie wykształceni intelektualiści z SS adaptowali do swej psychiki popełniane przez siebie ludobójstwo jako dziejową konieczność. To wrogi stosunek do demokracji doprowadził ich w szeregi faszystowskiego ruchu narodowosocjalistycznego, a kambodżańskich intelektualistów do wprowadzenia ideologii blisko związanej z rasizmem, nacjonalizmem i szowinizmem, co kosztowało życie milionów. Strzeżmy więc naszej demokracji niczym oka w głowie, choć nie jest ona systemem idealnym, bo inaczej termin „ludobójstwo” na stałe zagnieździ się także w historii XXI i kolejnych wieków. A wtedy biada nam wszystkim.