Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Lidia Stanisławska – 50 lat kariery jak z nut

18-12-2024 21:07 | Autor: Maciej Petruczenko
Mówi się, że słynny pianista Ignacy Paderewski dał Polsce niepodległość i luksusowy hotel Bristol w Warszawie. Z balkonu tego hotelu śpiewał kiedyś warszawiakom sam mistrz Jan Kiepura, a w 1974 roku zaczęła śpiewać w zabytkowym przybytku nasza sąsiadka z Ursynowa – Lidia Stanisławska.

Mało kto już pewnie pamięta, że właśnie w Bristolu istniało Studio Piosenki Związku Autorów i Kompozytorów Rozrywkowych (ZAKR). I tam właśnie trafiła przyszła ursynowianka, by zaraz potem zabłysnąć na festiwalach w Opolu i Sopocie, a nawet podbić Paryż.

– W tamtym czasie owo studio było swego rodzaju trampoliną do udanych debiutów piosenkarskich – powiada urodzona w Szczecinie artystka, przedstawiająca się kiedyś jako Pomorzanka, w 1973 zwyciężczyni Giełdy Piosenki w Koszalinie, obecnie mogąca już śmiało uchodzić za zasiedziałą warszawiankę. Po drodze na festiwale zdążyła ukończyć Państwową Szkołę Muzyczną im. Fryderyka Chopina. Gruntowne przygotowanie pod względem dykcji i emisji głosu sprawiło, że akurat głos nadal jej nie zawodzi. Bo – jak zauważa – głosem się pracuje, będąc śpiewaczką lub chociażby adwokatem. Jest źle, gdy dochodzi do rozdwojenia strun albo występuje nagły bezgłos. Na szczęście dobre podstawy warsztatu wokalnego procentują do dzisiaj, a Lidii Stanisławskiej przyszło nawet z czasem uczyć emisji głosu, z czego skorzystała między innymi znana aktorka Małgorzata Socha.

– Moja mama mawiała, że w życiu trzeba mieć jakiś porządny zawód, na przykład prawnika i z tego punktu widzenia słusznie postąpiła moja córka Justyna, która została ekonomistką. Ja natomiast zdecydowałam się na karierę piosenkarki, choć to zajęcie ma charakter wyjątkowo efemeryczny i w większości wypadków nie daje poczucia stabilności. Są długie okresy niepewności, gdy czeka się na telefon z propozycją występu. Jeśli telefon wciąż milczy, jest źle. Tak naprawdę w spokoju do emerytury dotrwały tylko Irena Santor i Maryla Rodowicz. Sama zatem się dziwię, że i ja wydzierżyłam w tej specjalności tyle lat. Pewnie dlatego, że po drodze był i kabaret, i teatr, i poniekąd też dziennikarstwo, bo od dawna pisuję stałe felietony dla „Tele-Tygodnia” - wyjaśnia artystka, która dzięki swojemu wyborowi życiowemu zwiedziła kawał świata.

Historia rodzinna tak się ułożyła, że jej wywodząca się z małego miasteczka rodzina musiała po drugiej wojnie światowej szukać swojego miejsca na ziemi. Chojnice i Sławno były etapami rodzinnej migracji. W Sławnie zastali mieszkanie jeszcze wyposażone przez Niemców.

– Moimi nauczycielami byli kresowiacy, którzy ukształtowali smarkuli pogląd na świat, a szczególnie utkwił mi w pamięci polonista Eustachy Bindas – opowiada moja rozmówczyni. - Po maturze zaczęłam studiować filologię polską w Gdańsku, ale się zakochałam w pracowniku gdańskiej telewizji i przepadłam jako studentka, by powrócić do domu rodzinnego, mieszczącego się już w Koszalinie. Stamtąd, po mojej wygranej w Giełdzie Piosenki wyrwali mnie do Warszawy oblatani w środowisku Andrzej Korman i Mateusz Święcicki, a potem to na zasadzie polecania – jedna baba drugiej babie, już po dokształceniu w Studiu Piosenki w Bristolu, trafiałam do różnych audycji w radiu i telewizji – z Podwieczorkiem przy Mikrofonie włącznie. Jerzy Gruza wypatrzył mnie kiedyś i zaproponował występ w serialu telewizyjnym „Czterdziestolatek”. Gdy mama zobaczyła po latach powtórkę odcinka z moim udziałem jako piosenkarki, zadzwoniła od razu z pretensją: - Czemu dzisiaj już tak pięknie nie wyglądasz?

Pamiętam, że wielkomiejskie życie w Warszawie zmuszało mnie do życiowej ekwilibrystyki. Żeby wyglądać na warszawiankę, starałam się kupować ciuchy w komisie. W stolicy spotykałam się na ogół z sympatią, choć raz w kabarecie Jana Pietrzaka „Pod egidą” (to był jeszcze ten lepszy Pietrzak) wzbudziłam zawiść, bo koleżanki uważały, że jestem za młoda i za ładna.

Pierwsze małżeństwo zawarłam z dziennikarzem Markiem Jefremienką - „Redaktorem”. Mieszkaliśmy w ciasnej kawalerce po jego wujku na Żoliborzu. Gdy byłam w ciąży, z brzuchem po zęby, chcieli nas eksmitować. Na szczęście złożyliśmy podanie do Ministerstwa Kultury i udało nam się dostać pierwsze spółdzielcze lokum na Ursynowie przy ul. Warchałowskiego – wspomina jubilatka.

Okres żoliborski był dla niej o tyle szczęśliwy, że spotkała tam tekściarkę numer jeden – Agnieszkę Osiecką, która była wtedy żoną Daniela Passenta i mieszkała w rejonie Placu Inwalidów, no i od niej zaczęła dostawać teksty do piosenek. W sprawie tekstów spotkał się z nią w Bristolu bodaj jeszcze większy mistrz słowa – Wojciech Młynarski i na tę okazję została wymalowana przez koleżanki jak ściana. Efekt był taki, że choć z Młynarskim zdołała się dogadać, to przy wyjściu została zatrzymana przez Milicję Obywatelską jako szukająca zarobków panienka lekkich obyczajów. Zawieziono ją do komisariatu na Wilczą i dopiero tam rozpoznał estradową sławę sam komendant, serdecznie przeprosił i kazał z honorami odwieźć do domu.

Życie Lidii było pełne anegdotycznych sytuacji. Już dosyć dawno zauważono, że w swoim śpiewie może zaimponować charakterystycznym vibrato. Gdy ktoś chciał się popisać wiedzą o tym, wypalił nagle: „Najbardziej lubię w pani głosie ten wibrator!” - Wyjaśniłam mu zaraz, że wibrator to ja ewentualnie mogłabym mieć, ale w torebce – śmieje się teraz bywalczyni reprezentacyjnych estrad.

Za nią wiele lat udanych występów. W 1974, na XII Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, zdobyła wyróżnienie w koncercie debiutantów „Mikrofon dla wszystkich”. Również w Opolu wyróżniono ją dwa lata później w koncercie debiutów za piosenkę „Czułość”. Potem znalazła się w finale konkursu „Grand Prix de Paris” dla debiutantów z całej Europy, prezentując piosenkę „Dzwon znad doliny”. W 1978 przypadła jej druga nagroda w konkursie głównym w Opolu za brawurową interpretację utworu „Gram w kiepskiej sztuce” ze słowami Wojciecha Młynarskiego. W tym samym roku przyznano jej trzecią nagrodę na festiwalu w Sopocie za wykonanie piosenki „Gwiazda nad Tobą” (pierwszą zdobyła wtedy Rosjanka Ałła Pugaczowa).

Tytuł wspomnianej piosenki stał się wizytówką pierwszej płyty Lidii, na której znalazły się jej wcześniejsze nagrania radiowe. Trudno Lidii zapomnieć, że wielokrotnie nagrywała z radiową orkiestrą pod dyrekcją Andrzeja Trzaskowskiego, skądinąd świetnego jazzmana, którego syn Rafał jest dziś prezydentem Warszawy i kandydatem na prezydenta Polski.

Przez pewien czas publiczność oklaskiwała popisy Stanisławskiej wraz z bawiącą widzów humorem Hanką Bielicką.

W 2001 Lidia nagrała swoją drugą płytę pt. „Inna twarz” z piosenkami, do których sama napisała niemal wszystkie teksty. Angażowano ją jako aktorkę do seriali tv (m. in. „Plebania”, „Samo życie”). Żartowanie z upływającego czasu prezentowała zarówno w spektaklu „Klimaterium”, jak i babskim kabarecie „Old Spice Girls”, w którym bawiła publiczność w towarzystwie Barbary Wrzesińskiej i Emilii Krakowskiej. Swoje doświadczenia zawodowe zawarła Stanisławska w dowcipnie napisanej książce pt. „Jak nie zrobić kariery, czyli potyczki z show-biznesem”.

Żeby zarabiać na życie, laureatka z Opola i Sopotu reklamowała czasem produkty w hali przy Banacha. W 2002 zaczęła występować z monodramem pt. „Profesjonalistka”, a od 2007 spełniała się u Krystyny Jandy w teatrze Polonia, grając w spektaklu „Kobiety w sytuacji krytycznej”. Napisała pięć książek w cyklu „Gwiazdy w anegdocie”. Nierzadko występowała też w różnych miejscach na Ursynowie, a jedną z jej ulubionych piosenek stał się przebój „Już nie ma dzikich plaż”, znany z wykonania przez Irenę Santor.

W życiu prywatnym Lidii wiele się zmieniło, gdy zawarła drugi, nadzwyczaj szczęśliwy związek małżeński – tym razem z lekarzem weterynarii Janem Magdziakiem.

Dziś zaś, zamiast wypić sobie nocą martini na sen, lepiej w tym czasie posłuchać do poduszki, jak niegdysiejsza debiutantka paryska śpiewa Nocne Martini, nastrojową piosenkę autorstwa Krzysztofa Logana-Tomaszewskiego. No i przypomnieć sobie, że ta wszechstronnie utalentowana kobieta zachwyca nas – i to nie tylko ze sceny – już 50 lat.

Wróć