Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto w końcu wygra przez nokaut?

24-05-2023 20:50 | Autor: Maciej Petruczenko
Ilekroć przychodzi mi sięgnąć do myśli ludzi wybitnie inteligentnych, tylekroć mam ochotę, żeby przede wszystkim zacytować jedną z refleksji amerykańskiego pisarza Samuela Langhorne'a Clemensa (1835-1910), który publikował pod nazwiskiem Mark Twain. Choć był to człowiek tkwiący w zasadzie w kulturze XIX wieku, jego nadzwyczaj trafne komentarze w większości wypadków nie tracą na aktualności do dziś. A Twain powiedział chociażby, że „wszystkie partie polityczne w końcu umierają, uduszone przez własne kłamstwo”. Nikomu nie życzę śmierci, nawet któremukolwiek z reprezentacyjnych łgarzy partii Prawo i Sprawiedliwość, defilujących przed kamerami i mikrofonami mass mediów. Sam premier Mateusz Morawiecki, zwany pieszczotliwie Mateuszkiem Kłamczuszkiem, lubi pleść, co mu ślina na język przyniesie i dlatego musiał przeprosić prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego za publiczne stwierdzenie, że ten nic nie zrobił, by zwalczać smog w mieście. Kłamstwo to wygłosił reprezentacyjny kłamczuszek partyjny w trakcie konwencji wyborczej swojej politycznej koleżanki Małgorzaty Wassermann.

Morawiecki – gdy mu to było na rękę – prezentował się jako gospodarczy i polityczny liberał, będąc prezesem zarządu Banku Zachodniego WBK (2007-2015) i członkiem Rady Gospodarczej przy rządzie Donalda Tuska. Postanowił jednak nastawić żagiel swojej łodzi na wiatr wiejący od strony Torunia i bardzo chętnie dołączył w tym porcie myśli konserwatywnej do tańca rytualnego pod wodzą ojca Tadeusza Rydzyka, kołysząc się wdzięcznie wraz z Mariuszem Błaszczakiem, Joachimem Brudzińskim, Antonim Macierewiczem, Beatą Kempą i Zbigniewem Ziobrą – na fali politycznego zacietrzewienia.

Ostatnio jednak Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny oraz szef partyjki przemianowanej właśnie z Solidarnej na Suwerenną i pozostającej w małżeństwie z rozsądku w PiS, wyłamał się ze zgodnego szyku tanecznego i zaatakował swojego szefa – Morawieckiego, zarzucając mu, że pomylił się generalnie w swoich posunięciach dotyczących kwestii unijnych, godząc się w perspektywie na utratę suwerenności przez Polskę. Ziobro mówi otwarcie, że Morawiecki błądzi, wyrządzając krzywdę państwu polskiemu. O swoich zaś poczynaniach w resorcie sprawiedliwości, powodujących blokowanie ogromnych funduszy unijnych dla Polski, Ziobro mówi tylko, że są nie do końca udane z powodu obstrukcji ze strony Unii. Nie ukrywa zresztą, że Unia jest z jego punktu widzenia agresorem, zagrażającym niepodległości naszego państwa. Takich to mamy w rządzie mądrali , którzy źle się czują w europejskiej wspólnocie, zapewne woląc trzymać się hasła: nie rzucim ziemi, skąd nasz smród.

Polskie władze cierpią dziś niewątpliwie na rozdwojenie jaźni i jeśli w jednej sprawie uczynią coś sensownego, to zaraz zepsują efekt posunięciem przeciwstawnym do tego pierwszego. Stąd w sytuacji, gdy Rosja wydała wojnę Ukrainie i grozi wojną nam, ze strony naszych elit słychać na przemian zadowolenie i niezadowolenie z udzielanej nam przez Niemców pomocy w dozbrojeniu, a na dodatek próbuje się akurat teraz szarpać zachodnich sąsiadów o reparacje w związku z polskimi stratami w drugiej wojnie światowej, co ma już niestety wątłą podstawę prawną, a na pewno jest żądaniem w zupełnie niewłaściwym momencie. Biorąc pod uwagę niezbite fakty, można się zgodzić, że reparacje nam się należą, mimo że po drugiej wojnie przejęliśmy niemały obszar ziem należących przed wojną do Niemiec. Czy to była wystarczająca rekompensata, trudno rzec, ale to nie czas, by dyskutować na ten temat.

Wprost zdumiewające talenty do wywoływania niesnasek między narodem polskim a innymi narodami europejskimi wykazują najróżniejsi przedstawiciele obecnego establishmentu. Zanim Ziobro uznał Unię za wroga, parlamentarzystka (obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego) Krystyna Pawłowicz nazwała niebieską flagę z gwiazdami „unijną szmatą”. Teraz zaś rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Łukasz Jasina oczekuje, że stający na głowie, by zatrzymać atak Rosji na Ukrainę prezydent tego drugiego państwa Wołodymyr Zełenski akurat teraz przeprosi Polaków za rzeź wołyńską, bo „my Polacy wzięliśmy jako państwo polskie odpowiedzialność za zbrodnie dokonywane przez nasze państwo na Ukraińcach.” Idąc tą drogą, mógłby też MSZ zacząć rozliczenia za rzezie w wojnach Bohdana Chmielnickiego z Rzeczpospolitą... A i z Mongołami też by się pogadało o reparacjach za 1241 rok, do czego miał znakomitą okazję prezydent Andrzej Duda, będąc pod koniec kwietnia z oficjalną wizytą w Ułan-Bator.

Elegancja i wiarygodność rządowych dygnitarzy systematycznie rośnie. Właśnie w Sejmie minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak, pozostający w randze wicepremiera, bardzo grzecznie i konkretnie odpowiedział na pytanie jednego z posłów, czy wobec zdarzeń z obcymi rakietami nad naszym terytorium należy się spodziewać, że w każdej chwili coś może nam spaść na głowę. „Jeżeli pan pyta, co na głowę komu spadło, to niech pan w lustro spojrzy” – wypalił pan minister. Bardzo to była grzeczna odpowiedź w sytuacji, gdy przez cztery miesiące wojsko, nie pozostające przecież bez wpływu ze strony ministra, nawet nie szukało rosyjskiej rakiety, znalezionej dopiero w lesie przez przejeżdżającą obok miejsca upadku amazonkę. A już o tym, że zbłąkana najprawdopodobniej rakieta ukraińska zabiła dwie osoby we wsi Przewodowo, po prostu wstyd wspominać.

No cóż, zbliża się gorący okres wyborczy. Próbująca odzyskać władzę opozycja jakoś nie potrafi się zjednoczyć. W obozie trzymającym władzę dochodzi do coraz ostrzejszych podziałów. Czy można zatem wierzyć, że któraś ze stron wygra w końcu przez nokaut?

Wróć