Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kto daje i odbiera, ten...

28-07-2021 20:29 | Autor: Tadeusz Porębski
Trwają igrzyska olimpijskie. Dziwna to olimpiada, bo po raz pierwszy bez publiczności. Ja dzisiaj na gorąco o komentatorach. We wtorek rozgrywano cross country kobiet, czyli wyścig kolarek górskich po lasach, wzniesieniach i wybojach. Szalenie trudna konkurencja, szczególnie kiedy wilgotność powietrza przekracza 90 procent. Większa część komentarza dwóch zuchów z Polski trzymających mikrofony w Eurosporcie dotyczyła Mai Włoszczowskiej. Komentatorzy rozpływali się nad jej osiągnięciami, mimo że nasza kolarka plasowała się dopiero w trzeciej dziesiątce międzynarodowej stawki. Podawali sprzeczne informacje - wpierw, że "korek" po starcie odebrał Mai szanse walki o medale, by za chwilę donieść, że Polki w ogóle nie zaliczano do grona faworytek. Jednak najbardziej wkurzyło mnie kilkakrotnie powtarzane stwierdzenie, iż nic od niej już nie oczekujemy, ponieważ Maja przez całe lata dała nam tyle radości, że aż strach. Mam więc rozumieć, że Włoszczowska poleciała do Tokio za zasługi, a nie po medal. I to mnie dobija.

Nie ma wątpliwości, że Maja wielką sportsmenką... była. Ale liczy już sobie 38 lat, a jej ostatnie sukcesy to zwycięstwo w Pucharze Świata 2012 i srebrny medal pięć lat temu na olimpiadzie w Rio de Janeiro. Jak długo jeszcze będziemy się sycić historią, a sycimy się nią na każdym obszarze? Węgrzy wysłali do Tokio dziewiętnastoletnią Blankę Katinkę Vas, która wywalczyła czwartą lokatę w cross country, bijąc wiele faworytek do złotego medalu. Nasza wiekowa sportowo Maja Włoszczowska zajęła "dobre" 20. miejsce, tracąc do zwyciężczyni wyścigu Szwajcarki Jolandy Neff "zaledwie" około 9 minut. Czemu nie wysłano do Tokio młodej utalentowanej Gabrysi Wojtyły, by rozwijała swój talent i zdobywała doświadczenie, a zdecydowano się postawić na sportową emerytkę? Nie rozumiem takiej polityki PZKOl, jak nie rozumiem polityki PZPS prowadzonej przez prezesa Jacka Kasprzyka. Od 2015 roku uporczywie trzyma na stanowisku trenera kadry narodowej siatkarek Jacka Nawrockiego. Kolejne turnieje to kolejne blamaże, choć talentów nam nie brakuje. Ostatnio w Lidze Narodów pełna kompromitacja - dziesięć przegranych meczów i jedenaste miejsce w tabeli, co pokazuje, gdzie teraz jest polska siatkówka kobieca. Co na to pan trener? "Myślę, że w dobrej dyspozycji ta drużyna jest w stanie wygrać z kilkoma zespołami... Niektórzy nie byli jednak w pełnym składzie i gdyby dołączyć do czołówki Serbię i Włochy, to trudno byłoby je zatrzymać i sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza". Tylko zabić się własną pięścią.

Tak w męskiej, jak i w kobiecej siatkówce obrodziło. Siatkarze mogą dzisiaj wystawić dwie prawie równorzędne szóstki i każda miałaby medalowe szanse. W siatkówce żeńskiej także wysyp talentów - Magdalena Stysiak (203 cm wzrostu), Malwina Smarzek - Godek (191 cm i 318 cm zasięgu w ataku), Zuza Efimienko (196 cm), Klaudia Alagierska (191 cm), Joanna Wołosz (jedna z najlepszych rozgrywających świata), Agnieszka Kąkolewska (199 cm wzrostu), czy Zuza Górecka, która atakując "wisi" w powietrzu niczym słynna Brazylijka Gabi, to materiał, z którego trener z dużą wiedzą potrafiłby ulepić team pretendujący do podium w najbardziej prestiżowych zawodach. Męska siatkówka w Polsce pokazuje, że na siatkarski Olimp wyprowadzili nas trenerzy zagraniczni od Raula Lozano poczynając, poprzez Andreę Anastasiego i Stephana Antigę, na Vitalu Heynenie kończąc. Na co więc czeka prezes PZPS? Czy nie dostrzega, że naszym siatkarkom potrzebny jest ktoś znacznie lepszy niż Jacek Nawrocki? Że ten facet niczego dziewczyn nie nauczył i już nie nauczy. Nie dostrzega, że obdarzona świetnymi warunkami fizycznymi Kąkolewska przewraca się o własne nogi, a Stysiak, Smarzek czy Efimienko przestały rozwijać swoje niewątpliwe talenty siatkarskie? Czy nie wie, że ten kto stoi w miejscu, cofa się?

Prawda jest jedna - nie mamy trenerów na europejską miarę, nie mówiąc o światowej. Kilka wyjątków tylko potwierdza tę prawdę. Wielka w tym zasługa pana ministra Jarosława Gowina, który swego czasu "uwolnił" wiele zawodów, w tym trenera, od rygorów formalnych związanych z nabyciem uprawnień do jego wykonywania. Teoretycznie trenerem może więc być dzisiaj babcia klozetowa. Decyzja Gowina napędziła koniunkturę, ale w odwrotnym kierunku. Państwo wyłożyło w ostatnich latach na sport naprawdę spore sumy, więc trenerami zostali mężowie zawodniczek, wujowie, krewni, czy zaprzyjaźnieni nauczyciele wychowania fizycznego. Tego rodzaju duety łykają spore pieniądze, dające im często możliwość trenowania w luksusowych warunkach, a wyników brak. Komentatorzy sportowi w większości milczą i nazywają piąte miejsce kajakarki górskiej Klaudii Zwolińskiej "fantastycznym przejazdem w finale" oraz "znakomitym miejscem". Moim skromnym zdaniem, piąte miejsce na olimpiadzie byłoby fantastycznym osiągnięciem dla sportowca z Togo, Wysp Tonga, czy z Gwatemali, ale dla reprezentantki bez mała 40-milionowego europejskiego państwa nie powinno być powodem do dumy. I tak się pocieszamy, pocieszamy starając się nie przyjmować do wiadomości faktu, że w sporcie jesteśmy "dziadersami".

Przejdę miękko do sytuacji w kraju. Tematem numer jeden jest dzisiaj projekt ustawy zwanej "anty-TVN". Wielokrotnie podkreślałem, że druga kadencja w parlamencie tej samej ekipy, to potęgująca się z dnia na dzień buta i oderwanie się od rzeczywistości. Zjednoczona Prawica potwierdza tę tezę w całej rozciągłości. Trzeba postradać resztki rozumu, by próbować uwłaszczyć się na największej amerykańskiej inwestycji w naszym kraju. Ta akcja nie może się udać, bo byłby to potężny cios w prestiż największego mocarstwa świata. Oni na to nigdy nie pozwolą, bo śladem Zjednoczonej Prawicy mogliby pójść inni. Zresztą, czy moralne i sprawiedliwe jest zmuszanie właściciela do sprzedaży choćby części jego majątku? To metoda gangsterska rodem z Sycylii, bądź Chicago lat trzydziestych. Osobiście cieszę się, że miłościwie nam panujący tracą rozum - szybciej znikną z powierzchni ziemi. Dla milionów Polaków wdzięcznych Prezesowi i jego drużynie za 500+ i dodatkowe emerytury mam wiadomość z ostatniej chwili: dzisiaj, czyli we środę 28 lipca, po raz pierwszy zapłaciłem za litr benzyny Pb98 ponad 6 zł (6,01). I nie ostatni - co do tego nie mam złudzeń. Coraz bardziej widoczna jest makiawelistyczna polityka Prezesa, który jedną ręką rozdaje, a drugą zabiera. Ale pospólstwo nie dostrzega, bądź nie chce dostrzec, tej drugiej ręki i wyje z zachwytu nad szczodrobliwością Ojca Narodu.

Wioskowy głupek wie, że jeśli drożeją benzyna i energia elektryczna drożeje wszystko. Jeśli chodzi o ceny energii elektrycznej drożej jest tylko na Malcie. W ten sposób mamy to, co mamy. Ceny w czerwcu w stosunku do czerwca ubiegłego roku wzrosły ogólnie o 4,4 proc. I tak usługi - wzrost o 6,1 proc, pieczywo - 5,8 proc, mięso drobiowe - 21,1 proc., energia elektryczna 9,5 proc., usługi lekarskie - 6 proc., benzyna - 29 proc., usługi związane z kulturą - 12,1 proc. Już od sierpnia cena gazu wzrasta o dalsze 12 proc., a energii elektrycznej o kolejne 20 proc. Ciekawe, kto wytrzyma te potężne ciosy wymierzone z domowe gospodarstwa, które wynikają z wprowadzenia od 1 stycznia kilkunastu nowych podatków. A z drugiej strony wynagrodzenie dla dwuosobowego zarządu TVP wyniosło w 2020 roku aż 2,17 mln zł. Na tapecie jest projekt ustawy zwiększającej pensje polityków. Pan premier nie będzie już zarabiał 11 tys. zł, lecz 22 tys. Pan prezydent przytuli co miesiąc 26 tys. zł (12,600), panowie ministrowie z 10.100 tys. zł skoczą na 18 tys., a wiceministrowie z 8 na 17 tys. Pierwsza Dama zaś będzie pobierać miesięcznie 18 tys. zł. Aż o 58 proc. mają wzrosnąć apanaże pań i panów posłów - z 8 tys. zł na 12.600. To prawdopodobnie rekompensata za radykalne podwyżki towarów i usług.

Brytyjski Guardian, co by nie mówić jedna z najbardziej wpływowych gazet świata, analizował ostatnio sytuację w Polsce i na Węgrzech. I nie zostawił na obu krajach suchej nitki. Dziennikarze bardzo dokładnie przyjrzeli się bajzlowi, jaki panuje w Polsce i akcentują ciągoty naszego rządu w kierunku nacjonalizmu, który tylko krok dzieli od narodowego socjalizmu, czyli faszyzmu. Podkreślają fakt, że po transformacji ustrojowej Polska wyrosła na poster child postkomunistycznej Europy, by zadziwiająco szybko powrócić do własnych korzeni - zacofania w sferze społecznej, religijnego fanatyzmu, nietolerancji oraz braku przywiązania do demokracji i poszanowania prawa. Precyzyjnie wyliczają, ile pieniędzy otrzymaliśmy od UE, a ile wpłaciliśmy do wspólnej kasy, puentując, że wydajemy miliony dolarów na budowanie wizerunku Polski na świecie, ale są to pieniądze wyrzucane w błoto, ponieważ już staliśmy się studiowanym na całym świecie przypadkiem upadku demokracji i budowania zamkniętego, nacjonalistycznego, nieliberalnego państwa autorytarnego za pieniądze z UE i w jej wnętrzu. Dziennikarze Guardiana są przekonani, że Bruksela tak tego nie zostawi, ponieważ istnieje coraz bardziej realna groźba, że Polska i Węgry zainfekują inne kraje Wspólnoty, stanowiąc inspirację dla dyktatorów, grając na nosie instytucjom międzynarodowym i traktatom.

Jarosław Kaczyński i jego drużyna liczą na to, że w styczniu 2022 r. otrzymają pierwszą transzę z przyrzeczonych przez UE aż 770 miliardów pochodzących z Funduszu Odbudowy i dzięki temu będą mogli finansować Polski Ład oraz wypłacać ludowi dodatkowe świadczenia. Tymczasem Bruksela najwyraźniej straciła cierpliwość i dotacja może się znacznie opóźnić. Co to będzie oznaczać? Katastrofę na każdym froncie, bo z opublikowanych przez GUS danych wynika, że oficjalny dług publiczny wynosi już prawie bilion zł, czyli 52 proc. PKB, ale niezależne zagraniczne instytucje finansowe twierdzą, iż faktyczny, starannie ukrywany dług publiczny w Polsce wynosi aż 4,96 biliona zł, to jest 276 proc. PKB. Oznaczałoby to, że oficjalne dane pokazują jedynie 20 proc. realnego zadłużenia kraju, które już dziś ma wartość krytyczną dla długoterminowej wypłacalności. Czyżby król Jarosław był nagi?

Wróć