Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Konflikty na wszystkich frontach...

09-06-2021 20:49 | Autor: Tadeusz Porębski
Jak sięgam pamięcią, nie mieliśmy w Polsce premiera o tak minimalnej, wręcz zerowej wiarygodności, jaką cieszy się obecny szef rządu Mateusz Morawiecki. Za komuny kolejni premierzy bardziej ściemniali niż kłamali, Morawiecki zaś kłamie na każdym kroku. Ostatnie jego kłamstwo to oświadczenie w Sejmie, że jak idzie o Europejski Fundusz Odbudowy, nasz kraj zyskał najwięcej, bo aż 700 mld złotych. Okazuje się, że pan premier wszystko pomieszał. Budżet unijny na siedem lat z nadzwyczajnym, jednorazowym pakietem odbudowy, kieruje się zupełnie innymi zasadami. Morawiecki granty dodał do pożyczek, pominął warunkowanie wypłat, wszystko wrzucił do jednego wora i bohatersko ogłosił, że przywiózł z Brukseli 700 mld. Premier Mateusz to mistrz propagandy, moim zdaniem w najgorszym stylu. Kłamie w żywe oczy i wydaje się, że robi to z pełną premedytacją. Pod koniec maja zwołał konferencję prasową i zapewnił dziennikarzy, że Czesi boją się nas, Unia Europejska się nas przestraszy, a kopalnia i elektrownia w Turowie będą działać w najlepsze.

Chodzi o wyrok Trybunału Stanu Unii Europejskiej wydany 21 maja. Po skardze Czech Trybunał nakazał natychmiastowe wstrzymanie prac w kopalni Turów. Morawiecki pojechał do Brukseli i ogłosił, że spotkał się z premierem Czech Andrejem Babiszem i wygrał negocjacje. Praga odpowiedziała wprost: Morawiecki kłamie, nie było spotkania i negocjacji poza krótką rozmową na korytarzu w przerwie obrad. Czechy żądają, by Polska płaciła co najmniej 5 mln euro za każdy dzień pracy kopalni Turów. Wyrok dowodzi, że TSUE może przychylić się do żądania i nałożyć na Polskę tak wysoką karę. To byłaby budżetowa katastrofa. Wszystko przez totalne lekceważenie naszego sąsiada przez polski rząd. W lutym przyjechał do Warszawy czeski minister spraw zagranicznych, by próbować wspólnie rozwiązać problem Turowa. Wyjechał z kwitkiem, bo nikt nie chciał rozmawiać z nim na ten temat. O co właściwie chodzi w tym ciągle zaostrzającym się konflikcie? Strona czeska bije na alarm, że Polacy powiększają kopalnię do 30 km kw., pogłębiają do 330 metrów i to wszystko bez oceny wpływu na środowisko. Czesi oraz biorący ich stronę Niemcy przyznają, że w ich krajach istnieją kopalnie odkrywkowe węgla brunatnego i elektrownie na to paliwo. Ale są one wygaszane, a terminy ich zamknięcia przyspieszane. Tymczasem w Polsce wręcz przeciwnie – księżycowy krajobraz Turowa ulega poszerzeniu i pogłębieniu.

Czesi obawiają się, że Polska i tak nie zastosuje się do korzystnego dla nich wyroku TSUE. Przypominają bulwersującą całą Europę sprawę Puszczy Białowieskiej. W 2018 r. Trybunał nakazał zaprzestanie wyrębu na dużą skalę, ponieważ zagraża wyjątkowemu ekosystemowi wiekowej puszczy. Komisja stwierdziła, że nie wykonaliśmy w pełni wyroku, ale nie zostały nałożone kary. Rok wcześniej TSUE zakazał cięć w takim samym trybie, jak obecnie Czesi żądają zamknięcia kopalni w Turowie. Trybunał musiał zagrozić karami sięgającymi 100 tys. euro dziennie, by Polska zastosowała się do decyzji. W 2018 r. zapadł wyrok – TSUE uznał, że wycinki były nielegalne. Zdaniem KE Polska nie wykonała jednak wyroku i sprawa może ruszyć na nowo. Po niemieckiej stronie granicy także rosło niezadowolenie z planów poszerzenia Turowa, a dzisiaj rośnie zadowolenie z determinacji Czechów, którzy zdecydowali się złożyć pozew do unijnych organów i uzyskali solidne zabezpieczenie w postaci nakazu zamknięcia kopalni. W opinii prawnej z grudnia ubiegłego roku Komisja Europejska stwierdziła, że strona polska nieprawidłowo oceniała oddziaływanie kopalni na środowisko i nieprawidłowo poinformowała sąsiednie państwa o swoich zamiarach.

Nad Polską zbierają się coraz ciemniejsze chmury. Jesteśmy skonfliktowani z Brukselą, z TSUE, z Niemcami, Czechami, Rosjanami, zaczyna się od nas dystansować nawet dotychczasowy stronnik, czyli Węgry. O USA nie wspomnę, bo z Waszyngtonu chłodem wieje od czasu niefortunnych, by nie powiedzieć - beznadziejnie głupich "gratulacji" jakie prezydent Andrzej Duda raczył złożyć prezydentowi - elektowi Joe Bidenowi. Trzy dni po wyborach prezydenckich Duda pogratulował Bidenowi „udanej kampanii prezydenckiej”, dodając w swojej przebiegłości, że czyni to w „oczekiwaniu na nominację Kolegium Elektorów”. Kuriozalne "gratulacje" zostały jednoznacznie odebrane jako brak gratulacji, bowiem nasz prezydent wpisywał się w narrację Donalda Trumpa, który uporczywie podważał wynik wyborów. Stosunki z Waszyngtonem ocieplają się jedynie wtedy, kiedy Amerykanie usiłują wcisnąć nam za grube miliony zużytą starzyznę, jak ostatnio pięć starożytnych samolotów transportowych typu Hercules, składowanych na cmentarzysku militarnych rupieci na pustyni w Arizonie. Maszyny liczące sobie około 40 lat nadal mogą latać pod warunkiem wszakże, iż zostaną przeprowadzone konieczne remonty i unowocześnienia poprzez instalację bardziej wydajnych silników i śmigieł, czy współczesnej elektroniki w miejsce starożytnego wyposażenia analogowego. Koszt remontów to wydatek rzędu 300-400 milionów złotych. Lwia część kasy za zakup części zamiennych powędruje do USA.

Awantura z Czechami o Turów może mieć dla nas fatalny finał. W dniach 8 i 9 października w Republice Czeskiej odbędą się wybory parlamentarne do Izby Poselskiej. Według najnowszego sondażu, partia ANO premiera Andreja Babisza straciła pozycję lidera. Na czele sondażu z 22 proc. deklarowanego poparcia znalazła się Partia Piratów. ANO może liczyć na 20,5 proc. Wynik Piratów jest jeszcze większy po zsumowaniu poparcia, bo łącznie mogą się spodziewać aż 34 proc. w ramach utworzonej w styczniu br. koalicji Piratów z partią Burmistrzowie i Niezależni (STAN). Gdyby wybory odbyły się dzisiaj wygraliby je Piraci i Burmistrzowie i Niezależni, a kandydatem na premiera zostałby Ivan Bartoš, przewodniczący Piratów. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. partia uzyskała ponad 13 proc. głosów, co przełożyło się na troje eurodeputowanych. Piraci dołączyli do frakcji Zieloni – Wolny Sojusz Europejski. Ten mariaż powinien być sygnałem ostrzegawczym dla polskich władz – Piraci to najbardziej proekologiczna partia w tej części Europy. Jeśli do jesieni Morawiecki nie dogada się z Babiszem, zapewne trafi na mega "zielonego" Bartoša i będzie miał zerowe szanse na zawarcie satysfakcjonującego dla Polski porozumienia w sprawie Turowa.

Wydawało się, że po ostrych zatargach z Niemcami o reparacje wojenne, czy z Brukselą o artykuł 7, nic równie kłótliwego nie może nas już spotkać. Nic z tego – polska dyplomacja ponosi coraz bardziej dotkliwe porażki, przez co popadamy w konflikty z kolejnymi krajami, jak ostatnio Czechy. Do historii polskiej dyplomacji przeszła przegrana 27:1 w Brukseli, kiedy jedynie Polska głosowała przeciwko kandydaturze Donalda Tuska na funkcję przewodniczącego Rady Europy. W 2018 r. okazało się, że ten wynik nie był taki zły. Nowy rekord brzmi 43:0. W 2018 r. nominowano 43 nowych ambasadorów Unii Europejskiej. Ani jeden nie pochodzi z Polski. Gadanie więc przywódców tzw. Zjednoczonej Prawicy, że polska racja stanu będzie zawsze najważniejsza; że skończyło się robienie polityki międzynarodowej na kolanach; że z tych kolan Polska powstanie i będzie poważnym graczem, z którym będzie się musiał liczyć cały świat, można dzisiaj o dupę potłuc. Jesteśmy graczem trzeciej ligi europejskiej, z którym nikt się nie liczy. Na Zachodzie wzbudzamy irytację swoją prowincjonalnością i homofobią (m.in. strefy wolne od LGBT), brakiem poszanowania dla ustanowionego prawa (demolka sądownictwa, doprowadzenie do prawnego dualizmu, podważanie ogólnie akceptowanych w Europie wyroków TSUE) oraz wyhamowaniem postępu i wprowadzaniem rygorów rodem ze średniowiecza (zakaz legalnej aborcji nawet w przypadku nieodwracalnego upośledzenia płodu).

Tymczasem USA przodują w pozyskiwaniu najlepszych naukowców z całego świata, Wielka Brytania zabiega o wizerunek światowego lidera innowacyjności, a Francja ma rozbudowaną sieć doradców i attaché naukowych. Epatujemy historią, naszym bohaterstwem w starciu z bolszewizmem, czy niemieckim nazizmem, ale o roli jaką dzisiaj zaczyna odgrywać dyplomacja naukowa oraz znaczenie nauki w polityce zagranicznej w ogóle się u nas nie mówi. A dyplomacja naukowa to przykład nowego myślenia o dyplomacji. To odejście od tradycyjnego postrzegania dyplomacji klubowej, która odbywa się w zaciszu placówek dyplomatycznych. Francja czy Wielka Brytania są świadome potencjału dyplomacji naukowej i koncentrują swoje wysiłki m.in. na zwiększaniu atrakcyjności sektora naukowego oraz szkolnictwa wyższego. A to skutkuje zainteresowaniem ze strony zagranicznych studentów i naukowców. Z jednej strony jest to klasyczny przykład tzw. zjawiska brain gain, czyli pozyskiwania talentów, ale także służy jako instrument tworzenia pożądanego odbioru państwa za granicą.

Celem Wielkiej Brytanii jest osiągnięcie do 2030 r. pozycji najbardziej innowacyjnej gospodarki świata. Brytyjczycy mają rozpisane narzędzia polityki, by przyciągać studentów, doktorantów, naukowców i umożliwiać im karierę naukową. Jeśli chodzi o brain gain mistrzem są USA. Wielu amerykańskich noblistów nie urodziło się w USA, ale zostało zassanych przez tamtejszy system. Na tyle skutecznie, że dzięki badaniom tam prowadzonym uzyskali najwyższe wyróżnienie naukowe. Francuzi zaś działają poprzez rozwiniętą sieć, na którą składa się 5 doradców naukowych, 71 attaché naukowych i 70 urzędników niższego szczebla. Mają oni za zadanie m.in. reprezentować środowisko naukowe w państwie przyjmującym, wyszukiwać partnerów do wspólnych działań naukowych i promować naukę francuską. Pytanie, czy Polska uprawia dyplomację naukową? Jak zwykle stawiam butlę markowego koniaku przeciwko flaszce "jagodzianki", że w monumentalnym budynku przy Al. Szucha 23 jest to temat dziewiczy.

Wróć