Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kłania się umowa Reagana i Gorbaczowa

07-09-2022 21:07 | Autor: Maciej Petruczenko
Nawet najwytrawniejsi komentatorzy wydarzeń w naszym kraju nie są w stanie przewidzieć, czy dwaj wielcy przeciwnicy polityczni – Jarosław Kaczyński i Donald Tusk – kiedykolwiek zdecydują się na podanie sobie ręki, bo wykopali między sobą rów głębszy od Rowu Mariańskiego. A z miesiąca na miesiąc zaczyna dzielić ich coraz więcej rzeczy, poczynając od tego, że Tuskowi marzy się maksymalne umocnienie naszego związku z Unią Europejską, podczas gdy Kaczyński opiernicza Unię jak burą sukę, uważając się za najmądrzejszego w całej wsi i jawnie podkopuje naszą unijną pozycję, rozsyłając na dodatek naokoło swoich heroldów, głoszących publiczności nie za dobrą nowinę. Nic dziwnego, że coraz więcej osób ogłasza w mediach społecznościowych: – Chcesz Kaczyński wyjść z Unii, to wychodź, ale my zostajemy.

Zamiast wyprowadzać Polskę na szerokie międzynarodowe wody, stara się Pan na Nowogrodzkiej zamknąć nas w parafialnym zaścianku, w którym już od dawna na większego bohatera niż Ojciec Święty Jan Paweł II kreuje się wycwanionego rynkowo redemptorystę – Ojca Rydzyka. W Warszawie mamy teraz Wydział Organizacyjny KC PiS, a w Toruniu Wydział Ideologiczny. I chociaż susza powoduje, że w rzekach i kranach woda płynie coraz słabszym strumieniem, to przecież wody święconej nie brakuje. I można mieć pewność, że jeszcze długo jej nie zabraknie.

Pod koniec listopada 1985 roku światową sensacją stało się zorganizowane na neutralnym gruncie w Genewie spotkanie prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana z pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – Michaiłem Gorbaczowem. Już w roku następnym liderzy dwu największych potęg militarnych na świecie spotkali się ponownie w Rejkjawiku. Chodziło o jak najszybsze powstrzymanie Zimnej Wojny i ograniczenie zbrojeń nuklearnych oraz wojennych frontów w skali świata. USA i ZSRR, dwaj globalni żandarmi, postanowili – przynajmniej na pewien czas, wycofać się na z góry upatrzone pozycje. Jedni już dawno wycofali się z awantury wietnamskiej, drudzy – pozabierali swoje manatki z Kuby, Angoli, Etiopii, Afganistanu, przeprosili się z Chińczykami. Co więcej zaś, będący nową twarzą w komunistycznym reżimie Michaił Gorbaczow – całkiem nieoczekiwanie – postanowił upodobnić sowieckie imperium do demokratycznych, pełnych cywilizacyjnej kultury państw zachodnich.

W celu ograniczenia wszechobecnego pijaństwa, wprowadził ostrą prohibicję („suchoj zakon”), zlikwidował cenzurę, otwierając erę „głasnosti” (jawności), ograniczył kierowniczą rolę KPZR i zaczął dążyć do generalnej „pieriestrojki” (przebudowy) państwa. Nawet polski pieśniarz-satyryk Andrzej Rosiewicz zachwycił się tymi posunięciami i podczas wizyty Gorbaczowa w Polsce wyśpiewał mu litanię komplementów („Michaił, Michaił tym postroisz nowyj mir, nie anglijskij, nie francuskij, no ty ruskij bohatyr...”). Słysząc to towarzysz pierwszy sekretarz aż się klepał z zadowolenia po udach i bił Andrzejowi brawo razem ze swą małżonką Raisą.

Tymczasem ja dwa razy zajrzałem do ówczesnego Związku Radzieckiego w delegacji na imprezy sportowe i widziałem gołym okiem, że wobec wprost nieprawdopodobnej liczby alkoholików w tym rozległym kraju „suchoj zakon” będzie na dłuższą metę rozwiązaniem nie do przyjęcia, bo bez wódki system sowiecki musi upaść. Co wyszedłem z hotelu, napastowały mnie nawet bardzo eleganckie i zamożne kobiety, błagając, bym kupił im jakichś alkohol w tamtejszym peweksie. W Polsce bezpośrednim powodem buntu przeciwko władzy komunistycznej były zbyt wysokie ceny kiełbasy względnie ogólny brak mięsa, a tam – odcięcie od cystern gorzały.

Rosiewicz poniekąd słusznie zauważał w swojej pieśni, iż „wieje wiosna ze wschodu”, a świeże ziarno zasiewa „Michaił Odnowiciel”, ale skoro politycznej pieriestrojki nie powiązano z ekonomiczną – reformy Gorbaczowa musiały skończyć się klęską państwa. I już nic nie pomogło, że w 1990 wybrano Michaiła pierwszym i jednocześnie ostatnim prezydentem ZSRR. Ten tytuł pasował mu jak kwiatek do kożucha. Mimo wszystko we wrześniu 1991 zdumiałem się niesłychanie, oglądając telewizję w hotelu w Tokio, bo w pewnym momencie pokazano towarzysza prezydenta, jak wygłasza płomienną mowę w Radzie Najwyższej, pytając, czy reszcie towarzyszy jest on jeszcze jako prezydent potrzebny. Okazało się, że zdaniem deputowanych może się już pakować i sprawy potoczyły się dalej błyskawicznie. W dniu 8 grudnia doszło do historycznego spotkania w Wiskulach (białoruskiej części Puszczy Białowieskiej). Przywódcy Rosji, Ukrainy i Białorusi – Borys Jelcyn, Leonid Krawczuk i Stanisław Szuszkiewicz podpisali wstępne porozumienie o rozwiązaniu ZSRR i powołaniu na to miejsce Wspólnoty Niepodległych Państw. Narody wielkiego imperium zostały spuszczone z sowieckiego łańcucha. Dwa tygodnie później do założycieli nowej wspólnoty dołączyli przedstawiciele pozostałych republik, zrzeszonych wcześniej w ZSRR – z wyjątkiem Litwinów, Łotyszów, Estończyków i Gruzinów, którzy od razu wybrali pełną swobodę. Może więc dziś nietrudno zrozumieć, komu – oprócz zdążających ku Unii Europejskiej Ukraińcom – watażka Putin grozi najbardziej.

Pod koniec 1991 roku wysokie umawiające się strony stwierdziły jednoznacznie i zapisały: „Związek Radziecki jako rzeczywistość geopolityczna i podmiot prawa międzynarodowego przestaje istnieć”.

Nie takiego finału spodziewał się reformator Gorbaczow, który borykał się przez 30 lat z wyrzutami sumienia, aż wreszcie umarł 30 sierpnia w szpitalu w Moskwie. Mający mu za złe doprowadzenie do rozpadu ZSRR obecny prezydent Władymir Putin nie pojawił się na pogrzebie byłego prezydenta. Czy uda mu się odtworzyć sowieckie imperium? Chyba nie ma na to szans. Ale dążenie dwu wielkorządców państwowych, Jarosława Kaczyńskiego (Polska) i Viktora Orbana (Węgry) do dezintegracji Unii Europejskiej jest Putinowi na rękę. I na pewno się z tego cieszy, mimo że „odbijanie” Ukrainy idzie mu jak po grudzie. A państwo polskie, choć dozbraja Ukraińców, to jakby rozbraja Unię, osłabiając jednocześnie spójność NATO. Złośliwi zechcą więc od razu zapytać, kto tu jest „pożytecznym idiotą”. Tym bardziej, jeśli się akurat w tym momencie wypowiada propagandową wojnę Niemcom.

Wróć