Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Każdy kłos i każdy głos na wagę złota...

26-04-2023 20:45 | Autor: Maciej Petruczenko
Jeśli nie liczyć autobusów miejskich, rozbijających auta osobowe na głównych ulicach Ursynowa, można śmiało powiedzieć, że w tej dzielnicy panuje święty spokój, chyba że w którymś z mieszkań musi interweniować dzielnicowy. Można zatem powtórzyć za Dziennikarzem z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Również ursynowska wieś, która zresztą już dawno stała się miastem całą gębą, zamieszkałym przez różnojęzyczną publiczność. Gdzie te czasy, gdy jednym z nielicznych cudzoziemców bywających stale na Ursynowie był mój amerykański przyjaciel, nauczający języka angielskiego. Gdy kiedyś wychodził z mego mieszkania przy ul. Nutki, Milicja Obywatelska przeprowadzała akurat obławę na uczestników Latających Uniwersytetów i skatowała go bezlitośnie już tylko za to, że mówił wyłącznie w niezrozumiałym dla funkcjonariuszy języku. Na dodatek zaś został aresztowany na parę dni.

Dziś mamy sytuację cokolwiek odmienną. Jeśli chodzi o warszawską społeczność, to zdumiewam się nieco, bo gdy dałem ogłoszenie o wynajęciu swojego domu, spośród obywateli polskich zgłosiły się raptem dwie-trzy osoby, a zdecydowana większość chętnych to byli Ukraińcy, Białorusini i... Chińczycy. – U mienia z dieńgami niet nikakoj probliemy – oświadczył mi na wstępie, zamykając drzwiczki najnowszego mercedesa wyglądający na mafiosa Ukrainiec w takim wieku, że powinien teraz walczyć w obronie ojczyzny. Ależ gdzie tam, wciąż wszechobecna na Ukrainie korupcja sprawia, że opływające w dostatek młode byczki – zamiast iść na front i walczyć z Rosjanami – wolą żyć w Polsce jak u Pana Boga za piecem. Do woja idzie tylko biedny lud ukraiński. Kolejna z Ukrainek, znajdująca schronienie w moim domu, przyjechała do Polski dwa dni po tym, jak jej brat zginął pod kulami najeźdźcy. Od tego momentu minął już miesiąc. Odpowiednie ekipy zabrały z placu boju ciała poległego komandira oddziału i co zamożniejszych żołnierzy. Ciało brata Natalii tymczasem wciąż gnije w miejscu starcia, bo za zabranie zwłok trzeba byłoby zapłacić ogromne pieniądze, a na to rodzina goszczącej u mnie Ukrainki nie może sobie pozwolić.

Tak tylko, mimochodem, zatrącam o ukraiński temat, który przestał być dla Polaków jednoznaczny od momentu, gdy zachwalający nieustannie dobrobyt wynikający z rządów partii Prawo i Sprawiedliwość premier Mateusz Morawiecki skompromitował się wobec polskich rolników wraz ze swoim szefem właściwego resortu Henrykiem Kowalczykiem, nie dopilnowawszy, by otwarcie granic dla zboża z Ukrainy (decyzją Unii Europejskiej przy aprobacie właściwych państw) nie wyrządziło Polsce szkody. Wiadomo już, że wyrządziło, bo zamiast przejechać przez nasz kraj tylko tranzytem i nakarmić głodną Afrykę, zostało w dużej mierze skupione i umieszczone w silosach naszego kraju przez cwaniaków, o których rząd raczej nie mógł nie wiedzieć. Minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński, który pozwala na inwigilowanie teoretycznie antyterrorystycznym Pegasusem Bogu ducha winnych polityków opozycji, jakoś nie dostrzegł przez wiele miesięcy, co się z ukraińskim zbożem (i nie tylko zbożem) w tym imaginowanym tranzycie dzieje. Gdzie był nasz wywiad, gdzie Centralne Biuro Antykorupcyjne? Rząd Morawieckiego, a w szczególności minister Kowalczyk jakby nie słuchali ostrzeżeń środowiska rolniczego i ekspertów rynku, którzy ostrzegali, do czego może dojść przy braku kontroli przewozów zboża. Jakby nie zauważał tego również wszechwiedzący ponoć prezes Polski Jarosław Kaczyński, który obudził się dopiero ostatnio, gdy wybuchły strajki zdesperowanych polskich rolników. Jakże skandaliczne i nieprzemyślane było pierwsze „postanowienie” Kaczyńskiego, ogłoszone przed kamerami telewizyjnymi – o natychmiastowym zamknięciu granic dla zboża z Ukrainy. Była to swoista mina podłożona, chyba pod mającą zacieśnić stosunki polsko-ukraińskie wizytę prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego w Warszawie. Oczywiście, można przypuszczać, że Zełeński nie panował nad swoimi oligarchami rolniczymi, tak samo jak nasz rząd nie panował nad rodzimymi cwaniakami, chyba że zwyczajnie im pomagał w korzystaniu z okazji do zrobienia biznesu przy zwolnieniu ukraińskiego zboża z ceł.

W ostatnich latach nasza władza chwaliła się powstrzymywaniem fali nielegalnych imigrantów, wpychanych nam przez służby białoruskie na wschodniej granicy. Ów napływ biedaków z Azji i Afryki nie wyrządził wielkiej krzywdy państwu polskiemu, choć owo powstrzymywanie doprowadziło jednocześnie do śmierci sporej liczby desperatów. Natomiast gwałtowny napływ zboża i innych produktów rolnych z Ukrainy sprawił, że tysiące polskich rolników stanęło na skraju bankructwa. I dopiero, gdy okazało się, że mądry Polak po szkodzie, zaczęto plombować przejeżdżające przez Polskę wagony ze zbożem i dawać im aż do następnej granicy zabezpieczające konwoje.

Ponowne powierzenie skompromitowanemu Kowalczykowi funkcji wicepremiera, bezpośrednio po dymisji w resorcie rolnictwa, było splunięciem polskiej wsi w twarz. Tym bardziej, że ten facet publicznie oświadczył, iż wie, które polskie firmy dorobiły się na zakupie ukraińskiego zboża po zaniżonych cenach, ale z pewnych względów tego na razie nie ujawni...

Bo dlaczego ma dolewać oliwy do ognia, skoro za parę miesięcy wybory parlamentarne? No i jak teraz – każdy kłos w polskim rolnictwie jest na wagę złota, tak jesienią na wagę złota będzie każdy głos. A że do poszczególnych wpadek rządowych my, obywatele, musimy ciężkie pieniądze dopłacać, wydaje się nie mieć dla obecnej władzy jakiegokolwiek znaczenia. Grunt, by maszyna propagandowa systematycznie ogłupiała społeczeństwo.

Wróć