Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Kasa utopiona w donicach

02-03-2016 22:32 | Autor: Lech Królikowski
Niedawno pisałem w tym miejscu o poważnych problemach urbanistycznych naszej stolicy. Tym razem chciałbym poruszyć temat lżejszy. Chodzi mi o brak wyobraźni projektantów przebudów różnych ulic i placów. Sztandarowym przykładem jest ulica Świętokrzyska, gruntownie przebudowana po wybudowaniu 2. linii metra.

Bardzo krytycznie pisałem na ten temat w „Passie” z 16 października 2014 r. Wytykałem autorom projektu ustawienie wzdłuż ulicy wielkich drewnianych donic z rachitycznymi drzewkami. Projektanci usprawiedliwiali się twierdząc, że pod ziemią są liczne instalacje i w związku z tym niczego nie można  sadzić  bezpośrednio do gruntu.

Można było odnieść wrażenie, że przysłowiowym szwagrem dyrektora, który podpisał kontrakt, jest dostawca owych donic i roślin. Sprawą zasadniczą wydaje się jednak to, że północna pierzeja ulicy Świętokrzyskiej (czyli strona o numeracji parzystej), jest jednym z najbardziej nasłonecznionych miejsc w stolicy. W upalne dni trudno było tamtędy przejść, chociaż w ostatnich latach osłonięta była rozrośniętymi drzewami, głównie platanami. Drzewa te w znakomitej większości wycięto, a w to miejsce postawiono drzewa „doniczkowe”. Mają one oczywiście wielkie donice, ale gatunki drzew są tak dobrane, aby zbyt wielkie nie wyrosły. Nie ma i nie było żadnej szansy, aby szpalery owych doniczkowych drzewek kiedykolwiek zapewniły na tej ulicy chociażby minimum cienia.  To było wiadome już na etapie projektowania.

Nie jest to niestety jedyny „urok” zaakceptowanych przez władze stolicy rozwiązań funkcjonalno-estetycznych na Świętokrzyskiej i Placu Powstańców Warszawy.

Na Świętokrzyskiej drzewka posadzone były w wielkich drewnianych skrzyniach, które tu – dla skrótu – nazwę donicami. Powszechnie wiadomo, że drewno murszeje i po kilku latach donice trzeba będzie wymienić na nowe. Oczywiście, można to zrobić, ale to kosztuje. Równie kosztowna jest pielęgnacja, albowiem drzewka w donicach trzeba regularnie podlewać, do czego w „donicach” przygotowane są specjalne wlewy. Oznacza to, że na ciągi piesze musi wjechać pojazd z wodą. Czy chodniki wytrzymały obciążenie cystern, tego jeszcze nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że podlewanie doniczkowych drzewek obciąża budżet Miasta.

Już na wiosnę 2015 r. miejscy aktywiści zanegowali przyjęte na Świętokrzyskiej rozwiązania „doniczkowe”. Latem 2015 znaczna część drzewek w doniczkach zmarniała, w związku z czym na sezon zimowy posadzono w nich drzewka iglaste.

W pierwszych miesiącach 2016 r. Telewizyjny Kurier Warszawski poinformował, iż grupa działaczy zgłosiła projekt przekształcenia zieleni na tej ulicy w ramach tzw. budżetu partycypacyjnego. Władze miasta zaakceptowały projekt. Nowe drzewka sadzone będą bezpośrednio do gruntu. Na ten cel przeznaczono kilkaset tysięcy złotych. Uważam to za słuszne posunięcie, ale od projektantów  i osób akceptujących poprzedni projekt miasto powinno odzyskać (próbować odzyskać) deklarowaną w budżecie partycypacyjnym kwotę, jak również koszt poprzedniej aranżacji, która spisana została na straty. Z tego, co wiem, autorem projektu Świętokrzyskiej jest firma, która ma niemalże monopol na tego typu usługi. Większość projektów zagospodarowania ulic i placów pochodzi z tej pracowni. Jeżeli więc Świętokrzyska już, a niebawem pewnie także Plac Powstańców Warszawy poddany zostanie procedurze kolejnej modernizacji, to może warto zastanowić się nad zmianą projektanta?

Kilka lat temu gruntownie przebudowano Krakowskie Przedmieście. W trakcie prac przede wszystkim zawężono jezdnie. To teraz taka moda. Niedawno jechałem autobusem w stronę Placu Zamkowego. Jezdnią – zgodnie z przepisami – pedałował rowerzysta. Z przeciwnej strony poruszała się kolumna aut, co sprawiło, iż od Uniwersytetu do Placu Zamkowego autobus miejski jechał w tempie rowerzysty, bo nie było możliwości, aby go wyprzedzić. Moim zdaniem, wystarczyłoby poszerzyć jezdnie o metr z każdej strony, by umożliwiło to jednoczesne poruszanie się w tym samym kierunku zarówno rowerzystom, jak i autobusom. Być może jestem naiwny, ale uważam, że takie rozwiązanie nie miałoby ujemnego wpływy na spacerowy charakter tej historycznej ulicy.

A propos historii. Celem podkreślenia tradycji Krakowskiego Przedmieścia projektanci w kilku miejscach umieścili szklane kubiki z reprodukcjami obrazów Canaletta, przedstawiających dany fragment zabudowy. Mnie śmieszy ten nieopodal Domu Polonii, który przedstawia fragment Krakowskiego i część Placu Zamkowego. Wydaje mi się, iż zamiarem projektantów było stworzenie sytuacji, gdy widz stanie w miejscu, gdzie  wieki temu stał malarz i będzie mógł porównać to, co widział i namalował Canaletto, z tym, co jest obecnie. Pomysł bardzo interesujący. A realizacja? Fatalna.

Ta sama firma, która wymyśliła owe kubiki, zaprojektowała także zieleń na Krakowskim. W omawianym miejscu drzewa zostały posadzone, tak, aby zasłoniły zabudowę, a więc to, co miało być – w zamyśle – porównywane z obrazem Canaletta!!! Ktoś nie pomyślał!

Niedawno pisałem w tym miejscu o zawężeniu ulicy Cynamonowej i wyznaczeniu pasów dla rowerzystów pomiędzy poruszającymi się autami a stojącymi na poboczu (na wyznaczonych wzdłuż jezdni parkingach). Takie rozwiązanie jest ewidentnym narażeniem  zdrowia i życia rowerzystów, ale projekt został zaakceptowany, zrealizowany i przyjęty przez samorząd. Czy ktoś odpowiada za tego typu głupoty?

Inny przykład. Już od dwudziestu lat korzystamy na Ursynowie z metra. To luksus, którym poszczycić mogą się nieliczne dzielnice. Luksus niewątpliwie bardzo kosztowny, ale czy przy astronomicznych kwotach wydanych na tę inwestycję, istotną różnicą w wydatkach byłoby zadaszenie wejść do tuneli. Przy opadach deszczu, a szczególnie śniegu – stopnie wykonane ze szlifowanego granitu są niezwykle śliskie. Czy trzeba czekać, aż ktoś zabije się na tych schodach? 

Któryś z projektantów wyraźnie nie miał wyobraźni, ale nie tylko w kwestii zadaszenia wejść. Okazuje się np., że funkcjonujące w podziemiach kioski i sklepy muszą – co naturalne –  być zaopatrywane w towar. Przywożony jest on samochodami, dla których nie wyznaczono miejsc rozładunku. Auta wjeżdżają na chodniki i blokują wejścia na schody. Planując podziemne sklepy bez możliwości dowozu towaru, projektant nie sprostał zadaniu. Inżynier nadzoru zaaprobował projekt, a miasto zapłaciło za jego realizację.

We wszystkich opisanych przykładach najwyraźniej brakuje projektantom wyobraźni. Inżynierowie nadzoru nie wypełniają należycie swojej funkcji, a samorząd stolicy płaci za wszystko, nie tylko za wykonawstwo, ale także za kolejne przebudowy i usuwanie najpoważniejszych błędów!!!

Czy ktoś jeszcze panuje nad tym, co, gdzie i jak buduje się w naszej stolicy?

Wróć