Tekst był dosyć krytyczny, szczególnie w odniesieniu do drzewek umieszczonych w wielkich donicach. Napisałem wówczas m. in.: „Można odnieść wrażenie, że przysłowiowym szwagrem dyrektora, który podpisał kontrakt, jest dostawca owych donic i roślin. Sprawą zasadniczą jest natomiast to, że północna pierzeja ulicy Świętokrzyskiej (czyli strona o numeracji parzystej), jest jednym z najbardziej nasłonecznionych miejsc w stolicy. W upalne dni trudno było tamtędy przejść, chociaż w ostatnich latach osłonięta była rozrośniętymi drzewami, głównie platanami. Drzewa te w znakomitej większości wycięto, a w to miejsce postawiono drzewa „doniczkowe”. Oczywiście, mają one wielkie donice, ale gatunki drzew dobrane są tak, aby zbytnio nie wyrosły. Nie ma więc żadnej szansy, aby szpalery owych doniczkowych drzewek zapewniły chociażby minimum cienia. Nie jest to niestety jedyny „urok” przyjętych rozwiązań. Drzewka te posadzone są bowiem w wielkich drewnianych skrzyniach, które tu dla skrótu nazywam donicami. Wiadomo, że drewno po kilku latach zmurszeje i trzeba będzie je wymienić. Oczywiście, można to zrobić, ale to kosztuje. Równie kosztowna będzie pielęgnacja, albowiem drzewka w donicach trzeba regularnie podlewać, do czego w „donicach” przygotowane są specjalne wlewy. Oznacza to, że na ciągi piesze musi wjechać pojazd z wodą. Czy chodniki wytrzymają obciążenie cystern, jeszcze nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że podlewanie doniczkowych drzewek będzie przez całe lata obciążało budżet Miasta. Być może o to chodziło, ale ja tego nie rozumiem”.
No dziś wiadomo, że miałem rację. Szybko okazało się, że z podlewaniem nie jest tak dobrze, jak zakładali projektanci, toteż już w 2015 r. znaczna część doniczkowych drzewek uschła.
Przedstawiciele tzw. ruchów miejskich z uporem dopytywali się, dlaczego na Świętokrzyskiej nie posadzono normalnych drzew bezpośrednio w gruncie. Władze stolicy tłumaczyły wówczas, że nie można było tego zrobić, bowiem pod ziemią jest kłębowisko przewodów i instalacji. Prezydenci i urzędnicy zarzekali się na wszelkie świętości, że jest to prawda, sama prawda i tylko prawda. Późną jesienią 2015 r. „cichcem” zmarnowane rośliny zastąpiono dorodnymi świerkami, które przy okazji posłużyły, jako dekoracja świąteczno-noworoczna.
Świerki w „donicach” także zmarniały, toteż na wiosnę usunięto je i zastąpiono już trzecim garniturem roślin.
Mówiąc prościej, to my – mieszkańcy – zafundowaliśmy z naszych podatków ów trzeci garnitur drzewek. Okazuje się jednak, że także te nowe nie chcą rosnąć, wobec czego przedstawiciele wspomnianych wyżej „ruchów miejskich” wymogli na władzach stolicy podjęcie rzeczywistej dyskusji o możliwości posadzenia drzew bezpośrednio w gruncie. Niedawno „Gazeta Stołeczna” doniosła, że drzewka można posadzić bezpośrednio do gruntu, a gdzie i kiedy – o tym zadecydują sami mieszkańcy na specjalnych „warsztatach projektowych”. Przedsięwzięcie będzie natomiast sfinansowane w ramach „Budżet Partycypacyjnego”.
Cieszę się, że władze poszły wreszcie po rozum do głowy, ale martwi mnie, że zmarnowano hodowane w szkółkach przez wiele lat sadzonki drzew ozdobnych, że zmarnowano ludzką pracę, a przede wszystkim, że zmarnowano publiczne środki.
Odnoszę wrażenie, że wokół decydentów ze stołecznego ratusza utworzył się wianuszek firm projektowych i usługowych, które przechwytują większość warszawskich zleceń. Przykład Świętokrzyskiej jest wyjątkowo wymowny, ale po sąsiedzku mamy Plac Powstańców Warszawy, gdzie równie bzdurne rozwiązania znalazły uznanie miejskich komisji i miejskich urzędników. Złośliwie można zapytać: czy aby bezinteresownie? Niestety, podobne przykłady wydawania pieniędzy, aby tylko wydać, znajdujemy także w naszej dzielnicy!