Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jedno, co warto – to upić się warto?

06-04-2022 20:30 | Autor: Maciej Petruczenko
Gdy patrzymy z przerażeniem, jak straszliwie rujnowane są przez putinowskich najeźdźców miasta, miasteczka i wsie ukraińskie i jak bestialsko mordowana jest tamtejsza ludność, mimo woli przypominają się obrazy, które moje pokolenie zna nie tylko z filmów. A mam na myśli to, że za szczenięcych lat przywykłem do widoku ruin powojennej, a zwłaszcza popowstaniowej Warszawy. Chadzało się ścieżynkami wydeptanymi wśród zgliszcz. Nowe budowle kontrastowały ze smutnymi pamiątkami, jakie pozostawili nam Niemcy. Zresztą nie tylko obywatele Trzeciej Rzeszy, bo przecież haniebnych czynów dopuszczali się też zaangażowani przez nich przedstawiciele innych narodów.

Przede wszystkim część 10-tysięcznego korpusu Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA), dowodzonego przez Bronisława Kamińskiego (syna rosyjskiego Polaka i Niemki), pod skrzydłami Waffen SS. Z tego ugrupowania blisko 2000 siepaczy pod wodzą Iwana Frołowa (a potem samego Kamińskiego) dokonywało mordów, gwałtów i grabieży na warszawskiej ludności cywilnej, upamiętniając się między innymi rzezią Ochoty i Woli. Ramię w ramię z nimi identycznych zbrodni dopuszczali się Kałmucy i Ukraińcy tworzący w dużej części szeregi własowców, jeszcze jednej formacji, wysługującej się Niemcom w ogóle, a SS w szczególności. Nie lepsi byli od nich bijący rekordy okrucieństwa banderowcy, którzy zgotowali Polakom krwawą łaźnię na Wołyniu.

Dziś podobne, różnojęzyczne odpady ludzkie wysyła Putin na Ukrainę, pozwalając nawet, by ci dranie dokonywali gwałtów i mordów na dzieciach. Bo bestialstwo ludzkie nie ma wyodrębnionej narodowości, jest czymś, do czego dochodzi w skrajnych warunkach, niezależnie od tego, o jaką nację chodzi. A nic tak nie napędza machiny zezwierzęcenia (acz przepraszam zwierzęta za porównanie) – jak polityczna propaganda, budząca najniższe instynkty za pomocą wyrafinowanego kłamstwa.„Operacją specjalną” nazywa zbrodniarz Putin wojnę, którą rozpętał na Ukrainie. Mówiąc o pleniącym się tam faszyzmie, z którym trzeba walczyć, najbezczelniej w świecie odwraca kota ogonem. Potrafił tak bardzo zastraszyć i ogłupić większość społeczeństwa rosyjskiego, że mało kto odważy się pisnąć choć słówko przeciw bandyckim działaniom pd szyldem państwa.

Z wielkim szacunkiem więc podchodzę do świeżo poznanej pary dysydentów, która wraz z dziećmi zjechała właśnie okrężną drogą z Moskwy do Warszawy, wybierając Polskę jako miejsce swojego azylu. Gdyby tego kroku nie uczynili, w Rosji poszliby już w tych dniach pod sąd, a wyrok za pikietowanie ulic z napisem „Niet wojnie” mógłby być tylko jeden: 15 lat więzienia, a tak naprawdę ciężkiego łagru. Wskazuję ten przykład niesłychanej determinacji dwojga uczciwych Rosjan, którzy w dodatku zaczęli demonstrować przeciwko polityce Putina już wiele lat wcześniej. A postawiwszy na jawny protest, oboje stracili intratne zajęcia jako obywatele żyjący na stosunkowo wysokim stopniu zamożności. Bo nie jest tak, że każdy „ruski” to na pewno zły człowiek. Gdyby tak było, dawno wyrzuciłbym na śmietnik połowę dzieł wielkich pisarzy z mojej biblioteki i rozdeptał nagrania wzruszających pieśni Aleksandra Wertyńskiego, Włodzimierza Wysockiego, Bułata Okudżawy – choć można by się przyczepić, że i oni kolaborowali po części z sowieckim reżimem.

Teraz wypada nam cenić innego artystę – ukraińskiego Żyda Wołodymyra Zełenskiego, komika, który nagle stał się najpoważniejszym człowiekiem na świecie i w roli prezydenta najprawdziwszym Sługą Narodu. Bodaj po raz pierwszy w historii rzeczywistość przewyższyła artystyczną, a także polityczną wyobraźnię. My kiedyś śpiewaliśmy dumnie patetyczną pieśń, której pointa brzmiała – „z honorem lec”. Zełenski tymczasem gotów jest na to nie tylko w sensie abstrakcyjnym, symbolicznym. Bo przecież nie spieprzył z kraju – jak u nas w 1939 Naczelny Wódz, marszałek Edward Rydz-Śmigły, tylko odważnie nadstawia głowy.

Oczywiście – oceniając obiektywnie sytuację państwa ukraińskiego do czasu wojny, trzeba stwierdzić, że była terenem nie tylko lokalnych interesów; że panowała tam wieloletnia korupcja i narzucano takie gospodarowanie, że nawet w warunkach pokoju grubo ponad milion Ukraińców musiał wyjechać na zarobek do Polski, a bodaj jeszcze większa rzesza – udała się w inne miejsca za granicą. Niemniej, trudno było uważać Ukrainę za kraj niedorozwinięty.

Gdy już nadejdzie koniec wojny na ziemiach ukraińskich, trzeba będzie – tak jak to było po drugiej światówce – podnosić kraj z ruin. To żmudny proces, który doskonale poznaliśmy na przykładzie Warszawy. Dziś można się śmiać z socrealistycznych piosenek propagandowych („Budujemy nowy dom”), wyszydzać hymny na cześć warszawskich murarek i dziwić się, czym mógł zachwycać refren: na lewo most, na prawo most, a dołem Wisła płynie” – jeśli się nie było świadkiem błyskawicznej odbudowy stolicy Polski, w której w styczniu 1945 mieszkało więcej szczurów niż ludzi. Jeśli wojna zakończy się pomyślnie dla Ukrainy, konieczna tam będzie odbudowa na taką miarę, jaka po 1945 była niezbędna w Polsce, a zwłaszcza w Warszawie.

Na razie jednak martwmy się przede wszystkim o naszą stolicę. Odnoszę wrażenie, że prezydent Rafał Trzaskowski – pomimo kłód, jakie rząd mu rzuca pod nogi – działa coraz energiczniej i coraz skuteczniej dla dobra miasta (również dla dobra goszczonych u nas Ukraińców). W powodzi spraw ważnych i ważniejszych da sobie pewnie radę i z tym, że wyrokiem sądowym spożywanie napojów alkoholowych na nabrzeżu wiślanym zostało zakazane. Orzeczenie to może podobać się zwolennikom świętego spokoju, pragnącym zduszenia pijackich burd w zarodku. Osoby

lubiące podrinkować na rzeką z pewnością są niezadowolone (chociaż od wyroku pójdzie z pewnością odwołanie). Przypomną zatem, że już w międzywojennej Warszawie z wielką chęcią śpiewano biesiadny hymn ze słowami Mariana Hemara: jedno – co warto, to upić się warto.

Wróć