Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jeden Szpak wiosny nie czyni

08-06-2016 20:32 | Autor: Tadeusz Porębski
Panowanie nad światem przejęli bankierzy oraz bylejakość, która dobrą jakość wyklucza z definicji. Gdzie nie dotkniesz palcem lub zmierzysz oczami, tam znajdujesz badziewie, zaprogramowane na 5 lat funkcjonowania pralki, żelazka i samochody, tekstylia, które po pierwszym praniu wyrzuca się do śmieci, wyroby wędliniarskie i słodycze o niewiadomym składzie, obuwie parzące stopy – można tak wyliczać bez końca.

Z drugiej strony patrząc, przedsiębiorcom nie opłaca się produkowanie na przykład pełnowartościowych kiełbas, ponieważ ze względu na wysoką cenę popyt na taki rarytas jest niewielki. T-shirt? Po co wpadać w koszty, skoro można go kupić za 5 zł od azjatyckich handlarzy. Mój kolega z podwórka Antek Merski uczył się szycia spodni u samego Zaremby, najlepszego i najmodniejszego krawca powojennej Warszawy. Jest ekspertem na tym polu, niedoścignionym mistrzem, ale musiał wejść w poprawki krawieckie, bo gdyby czekał na amatora spodni szytych na miarę, szybko poszedłby z torbami.

Bylejakość jest wszędzie i fakt ten mocno mnie dołuje. weźmy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, który przez dekady dorobił się wielkiej renomy. Od kilku lat schodzi jednak na dziady, dzisiaj to tylko sztucznie nadmuchiwany blichtr, za którym kryje się  artystyczne fiasko. Cztery festiwalowe dni to zdaniem wielu mediów przede wszystkim słaba realizacja dźwięku. "Nie raz trzeba było regulować głośność w telewizji, aby usłyszeć słowa niektórych piosenek" – żalił się dziennikarz opolskiej mutacji Wyborczej. Czyżby tylko dźwięk? A może niektórym artystom polskiej estrady po prostu brakuje głosu i talentu? Pani Ania Dąbrowska, artystka ostro promowana na tegorocznym festiwalu, wydawała z siebie bełkot i faktycznie trzeba było pogłośnić odbiornik, by zrozumieć słowa śpiewanych przez nią pieśni. Podobnie było z artystką Markowską, artystą Piasecznym i kilkorgiem innych wykonawców. Jakoś dziwnie się stało, że nie musiałem nic kombinować przy telewizorze, kiedy śpiewały panie Prońko i Celińska. Rozumiałem także każde słowo wyśpiewane przez Michała Szpaka, zwanego przeze mnie z racji wyjątkowego uroku osobistego "Szpaczkiem".

Jest to talent czystej wody, cieszący się ogromnym uznaniem widzów, co udowodnił na tegorocznym Festiwalu Eurowizji. Niestety, po wielkim międzynarodowym sukcesie zetknął się, co w Polsce jest normą, z zawiścią w środowisku show businessu. Panujące na tym obszarze od lat wyjce dały w Opolu wyraz swemu najwyższemu obrzydzeniu i zakwestionowały wywalczone przez "Szpaczka" Grand Prix Publiczności w koncercie "Złote Opole". Za kulisami opolskiego amfiteatru pojawiły się plotki, że jego wygrana nie była całkiem uczciwa. Spekulowano jakoby "Szpaczek" pozyskał głosy w nieuczciwy sposób i z góry wiedział o wygranej, ponieważ reżyser koncertu zaprosił go na scenę jeszcze w czasie trwania głosowania. Trudno o większą bzdurę, tego rodzaju podejrzenia są wyłącznie pokłosiem zwykłej zawodowej zawiści. Wyjce zapomniały widać, że widzowie w Sztokholmie umocowali "Szpaczka" bardzo wysoko, bo na trzecim miejscu międzynarodowego konkursu, więc opolskie Grand Prix Publiczności nie powinno być dla nikogo specjalnym zaskoczeniem.

"Szpaczek" ma już miliony fanów i to na całym świecie. Jego menedżer dostaje dużo zapytań o koncerty, m. in. z Grecji, Rosji, Kanady i Chin. Nadzieja polskiej piosenki ma już zabukowane występy w Danii i w Portugalii, szykuje się również trasa w Wielkiej Brytanii. To może boleć tych, których, niczym w serialu "Alternatywy", witają fani w Serocku, a w Mławie tłumy odprowadzają ich na dworzec. Nic zatem dziwnego, że zdecydowali się na użycie mocnych słów pod adresem bijącego ich na głowę talentem i popularnością przybysza z małego Jasła. W ramach protestu m. in. smędzące od lat to samo wiekowe już Majka Jeżowska i Maryla Rodowicz, piskliwie zawodzący Robert Gawliński, tracąca popularność Doda oraz Andrzej „Piasek" Piaseczny zbojkotowali finał koncertu i nie wyszli na scenę, mimo że byli na nią zapraszani.

Należy wspomnieć, że pan Piaseczny, podobnie jak później "Szpaczek", reprezentował Polskę w finale konkursu Eurowizji, który odbył się 12 maja 2001 r. w Kopenhadze. Tyle że Piaseczny zajął dwudzieste, ostatnie miejsce, przez co uniemożliwił wystawienie Polsce reprezentanta w kolejnym konkursie. Artysta "Piasek" wystąpił na scenie w Kopenhadze w brązowym futrze. Po finale został wyróżniony prestiżową Nagrodą im. Barbary Dex dla najgorzej ubranego wykonawcy eurowizyjnego. I ktoś taki ośmiela się bojkotować sukces Michała Szpaka, który przysporzył nam wielkiego splendoru podczas ostatniej edycji festiwalu Eurowizji. To jest właśnie bylejakość, jak również brak klasy. Natomiast Robert Gawliński był po prostu bezczelny: – Ogromną niezręcznością jest zapraszać wielkie osobowości polskiej sceny, jakimi z pewnością są Maryla Rodowicz czy Tadeusz Woźniak i jednocześnie wręczać nagrodę takiemu młokosowi – wyrzucił z siebie wzbierającą się żółć. Co ma piernik do wiatraka? Skoro Gawliński jest zwolennikiem podziałów wiekowych na scenie, co samo w sobie jest w muzycznym biznesie totalną bzdurą, to może Rodowicz i Woźniak powinni występować wyłącznie w domach spokojnej starości?

Nie sposób nie wspomnieć o prowadzących tegoroczny festiwal w Opolu.  Brak charyzmy, cienkie żarty, wyjątkowo ciężki dowcip, a przede wszystkim przeciąganie swoich zapowiedzi, to podstawowe wady znanej z robienia głupich min w reklamowych spotach telefonii Play aktorki Barbary Kurdej - Szatan oraz dwóch Antków, Królikowskiego i Pawlickiego, aktorów z mocno średniej półki. Jak policzyli dziennikarze, w tym roku na festiwalu w Opolu połowa czasu antenowego zajęta była przez artystów, a druga połowa przez prowadzących, czyli występy muzyczne zajmowały około 6 minut, resztę zaś paplanina prowadzących imprezę, od której szczypało mnie w pewnej części ciała. Oglądam opolski festiwal od 53 lat i komunikuję uprzejmie, że nigdy więcej. Mam co robić i nie muszę tracić czasu na słuchanie bełkocących i zawodzących na jedno kopyto beztalenci. Jeden Szpak wiosny nie czyni.  

Gdzie podziały się konkursy, które pamięta się do dnia dzisiejszego? Bezpowrotnie odeszły w zapomnienie. To smutne, ale osłodzę ten smutek pewną anegdotą opowiedzianą mi przez nieżyjącego już Maćka Zembatego, klasyka "czarnego humoru". Był rok 1971, kiedy stanął przed jury festiwalu w Opolu i swoim niskim grobowym głosem zaśpiewał "Ostatnią posługę" do marsza żałobnego z sonaty b–moll Fryderyka Chopina. Jurorzy uznali taką interpretację za obrazoburczą i nie dopuścili Zembatego do koncertu finałowego. Pozbawiono go pokoju w hotelu i przepędzono na cztery wiatry. Maciek myślał w miejscowej knajpie do północy, po czym kupił na "mecie" litra i zdołał przemycić się do pokoju dyrektora artystycznego festiwalu znanego poety Stanisława Grochowiaka, który znany był z tego, że nie wylewał za kołnierz.

Artysta został przyjęty przez poetę z otwartymi ramionami i wyżalił mu się na wrednych jurorów. Około drugiej nad ranem mocno podpity Grochowiak sięgnął po telefon i kazał łączyć się z towarzyszem Józefem Klasą, naonczas członkiem Biura Politycznego PZPR. Ponoć rozmowa z podpitym Grochowiakiem była dla interlokutora udręką, więc towarzysz Klasa przerwał w pewnym momencie słowotok poety i zapytał, jakiego rodzaju utworem jest "Ostatnia posługa". A Grochowiak na to: ludowy! - No to grać! - zarządził towarzysz Klasa. Nazajutrz Zembaty wrócił do swojego pokoju i otrzymał od jury dyspensę. Jego "Ostatnia posługa" wywołała entuzjazm na widowni, jak również wśród milionów widzów przed telewizorami.

Ile jest w tej opowieści prawdy, nie wiadomo, bo "Zembol" lubił fantazjować, szczególnie przy gorzałce. Faktem jednak jest, że właśnie od „Ostatniej posługi” jego kariera nabrała przyspieszenia. Najpierw w Niemczech, na Dniach Polskich, gdzie dokonał pierwszych nagrań. Wyśpiewywał tam w języku Goethego makabreski o tym, że w „prosektorium najweselej jest nad ranem”, zszokowana publiczność krzyczała ze strachu, zaś prasa określiła występ Zembatego jako „Horror aus Warschau”. I cóż nam, drodzy Czytelnicy, pozostaje stwierdzić po obejrzeniu ostatniego byle jakiego i nudnego festiwalu w Opolu? Chyba tylko to, że tym razem był to... „Horror aus Oppeln”.

Wróć