Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jaka powinna być telewizja publiczna

02-12-2015 20:30 | Autor: Andrzej Celiński
Tydzień temu piałem o kulturze. O relacji państwo – sztuka. Za fundamentalne w polityce kulturalnej uznałem dwie sprawy: mecenat państwa i zarządzanie konfliktem pomiędzy odpowiedzialnością za publiczne pieniądze a wolnością twórczą. Założeniem aksjologicznym państwowej polityki kulturalnej w kraju leżącym w Europie jest to, że rynek sztuki ma specyficzny charakter – nie do końca powinien rządzić się prawem popytu i podaży, nie zawsze powinien podlegać prawom otwartego rynku i nie zysk z kapitału jest jego jedynym celem.

Kultura i inwestycje w kulturę, zwłaszcza w twórczość, ale także dla utrzymania i udostępniania dziedzictwa kulturowego – to także, a może najpierw, budowanie kapitału ludzkiego. Podobnie jak w edukacji powszechnej, tak w kulturze, państwu powinno zależeć, by nie wyłącznie zasobność portfela otwierała drogę do obcowania ze sztuką. Owszem, rynek powinien współfinansować sztukę, lecz w wielu dziedzinach twórczości, właściwie wszystkich poza filmem i książką (częściowo), jedynie jako uzupełniające, wspomagające rozwój twórczości źródło finansowania. Rynek spełnia istotną rolę weryfikującą trafność decyzji mecenatu państwowego, wszak dla wartości kapitału ludzkiego nieobojętne jest, jak liczni są odbiorcy sztuki. Finansowany przez telewizję publiczną film, który obejrzy jedynie sam twórca i jego najbliżsi, nie jest zapewne najlepszą inwestycją finansowaną z pieniędzy podatników.

Trudniejszym wyzwaniem dla polityki kulturalnej wydaje się trafność podejmowanych decyzji programowych i odpowiedzialność za środki publiczne. To kwestia wolności twórczej i kwestia odpowiedzialności za kasę państwową. Pisałem, że sztuka musi często wyprzedzać swój czas, ma inspirować, prowokować, wykłócać się z jej odbiorcą o sprawy najważniejsze, o wartości, o dominujące postawy, o sposób życia. Dialog, w przypadku debaty o sztuce, o konkretnym jej produkcie jest pojęciem, którego się nie ominie, stale i natrętnie obecnym nie przez przypadek, ale dlatego, że sztuka nie powinna jednak całkowicie rozmijać się ze społecznymi oczekiwaniami, albo delikatniej – społeczną gotowością jej odbioru. O tym pisałem w ubiegłym tygodniu, posługując się przykładem teatru.

Największą i dla polityki kulturalnej państwa najistotniejszą, z racji wielkości widowni, instytucją kultury jest, a przynajmniej być powinna – telewizja publiczna. To nie tylko widownia, ale także możliwości finansowe. Są w Polsce politycy, którzy negują jej potrzebę. Ja zwracam uwagę na to, że w społeczeństwach lepiej niż Polacy radzących sobie ze sobą, lepiej zarządzających własnym krajem, gospodarką, budowaniem wspólnoty kulturowej i narodowej, stabilnością instytucji – telewizje publiczne mają większość medialnego tortu. W Holandii, we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Austrii, w krajach skandynawskich bywają pierwszym wyborem widza. To sprawa pieniędzy, jakości, ograniczenia lub rezygnacji z reklam, zasobów ludzkich, przyzwyczajenia.

Są w Polsce politycy, którzy sądzą, że TVP właściwie nigdy nie może stać się medium publicznym. Że zawsze pozostanie partyjna. Nie ma dowodu, przynajmniej w odniesieniu do kultury, że tak być musi. Na pewno się nie stanie instytucją dobra wspólnego, jeśli nikt nie będzie próbował taką ją uczynić. Jeśli kolejne kohorty partyjnych polityków wyrywać jedynie będą sobie ją z rąk. Dewastując przy okazji nie tylko jej jakość i wiarygodność, ale także znaczenie dla własnych interesów poprzez systematyczne gubienie widzów.

Jestem z pokolenia, które pamięta złote, jak idzie o kulturę, lata 70. w telewizji publicznej. Złote nawet, w odniesieniu do kultury, lata 60, mimo sprawowania władzy przez Władysława Gomułkę, zasługującego ze względu na jego stosunek do kultury na ksywkę gnoma. Mimo cenzury i władzy partii hegemonicznej. Mimo zasadniczo ograniczonej suwerenności. Każdy chyba, kto tak, jak ja pamięta tamte czasy, niezależnie od swojego stosunku do ówczesnego systemu politycznego i dzisiejszych ocen tamtego czasu, przyzna, że nigdy później telewizja nie była tak znaczącą nie tylko widownią (brak alternatywy), lecz i wartością narodową instytucją kultury. I paradoks  – mimo cenzury najwybitniejsi polscy twórcy, szczególnie twórcy teatru, filmu dokumentalnego, reportażu i kabaretu (sic!) mieli wtedy więcej możliwości rozwijania swej misji, niż dzisiaj, w wolnej, demokratycznej Polsce. Dygresja – systemy systemami a ludzie ludźmi. Dzisiejsze pokolenie polityków nie za bardzo zasługuje na te wolności, które pokolenie poprzednie na tacy im podało. TVP jest areną partyjnych walk nie dlatego, że tak być musi, lecz dlatego, że takich mamy dzisiaj polityków. Za czasu prezesury Andrzeja Drawicza, w 1989 i 1990 roku, mimo że TVP była właściwie instytucją rządową, mniej tam w niej było rządu, partii i władzy niż dzisiaj. Od ludzi – od ich kultury, odpowiedzialności, wyobraźni, klasy – zależy więcej niż od ustroju.

Co należy robić dla nadania TVP charakteru narodowej instytucji kultury. Nie idzie o papier, ale o treść. Narodowej instytucji kultury a nie partyjnej instytucji propagandy i polityki historycznej. Zastrzegam to, bo dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość oznajmia, że chce takich właśnie zmian, które uczynią TVP instytucją narodową. To nie jest prawda. PiS chce by TVP została bez reszty podporządkowana PiS-owi. „Narodowy” jej charakter to dymna zasłona. Taka jak u Orwella w „Folwarku zwierząt”, gdzie ministerstwo policji politycznej nazwano ministerstwem miłości, a ministerstwo wojny ministerstwem pokoju.

Najłatwiej jest z pieniędzmi. Wystarczy przywrócić finansowanie ze środków publicznych obfite na tyle, by oddalić od publicznej telewizji presję rynku reklamowego. Stosowna opłata pobierana wraz z corocznym rozliczeniem PIT (lub odpowiednich podatków) mogłaby mieścić się w granicach dziesięciu złotych miesięcznie. Zdaję sobie sprawę, że po niegdysiejszej akcji Donalda Tuska, który nieodpowiedzialnym oświadczeniem, a potem biernością podciął finanse telewizji i radia publicznego, przywrócenie ich finansowania ze źródeł para- podatkowych napotka na ostry społeczny sprzeciw. Czasem rządzący powinni jednak podnieść rękawicę. Cała właściwie Europa ma telewizję publiczną. To ma znaczenie nie tylko dla kulturowej tożsamości i dla wspólnoty, ale i dla bezpieczeństwa państwa i dla jego stabilności.

Nie będzie jednak akceptacji społecznej dla sfinansowania publicznej telewizji (i radia), jeśli pozostaną one pod silnym wpływem partii politycznych. Telewizja i radio publiczne z nazwy muszą naprawdę stać się publiczne. Proponuję poddanie ich nadzorowi ciała (organu) podobnemu w jakieś mierze ze względu na tryb jego powołania do Trybunału Konstytucyjnego. Istotą tego trybu byłyby: niepowtarzalna i bardzo długa kadencja powołowywanych przez prezydenta z przedstawianych mu do wyboru list kandydatów wybieranych w ustalonym trybie przez odpowiednie gremia (PAN, Konferencje Rektorów, ZAiKS, ZASP, ZLP i inne związki twórców),  rotujących rok w rok części jego członków, surowe i wysokie kryteria kompetencyjne kandydatów, ustalenie pewnych kwot profesjonalnej reprezentacji (dziennikarze, krytycy, artyści, menadżerowie kultury, uczeni, pewna specyficzna grupa emerytowanych polityków i działaczy państwowych – np. byli premierzy, prezesi sądów krajowych) oraz wprowadzenie, w sprawach zasadniczych, w tym w sprawach kadrowych i w zakresie oceny realizowanej misji wysokiego progu kwalifikowanej większości zmuszającego do ucierania się stanowisk zamiast prostego mechanizmu większościowego. Byłoby to ciało kilkudziesięcioosobowe (raczej osiemdziesiecio-, niż czterdziesto osobowe), rodzaj sejmiku mediów publicznych. Mogłoby sie nazywać Radą Zaufania Mediów Publicznych. Wyobrażam sobie, że udział w takim organie byłby honorowy. To nie jest tylko kwestia kosztów (duża liczebność!), ale i motywacji. Zwieńczenie życiowego dorobku a nie szczebel kariery. Honor a nie zarobek.

Reszta, jak idzie o zarządy, dyrekcje różne – funkcjonować powinna tak, jak dzisiaj funkcjonuje instytucja kontraktów menadżerskich w ustawie o działalności kulturalnej. Czyli stosunkowo długa kadencja, powołanie z wyprzedzeniem, ciernista droga do przedterminowego odwołania z funkcji.

W odniesieniu do zasad i proporcji wytwórców emitowanego programu w mocy mogłyby pozostać regulacje obowiązującej dzisiaj ustawy o telewizji i radiofonii. Kwoty polskie i kwoty europejskie. Pewne hamulce dla importu.

Nie wszystko należy bez przerwy wysadzać w powietrze. Wystarczy jeśli w powietrze wysadzi się z mediów partie polityczne.

(Autor był ministrem kultury)

Wróć