Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak trwają mury prokuratury

20-01-2021 21:47 | Autor: Tadeusz Porębski
Minęło zaledwie 5 lat od dnia, w którym złożyłem do mokotowskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jerzego M., byłego wicedyrektora stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, a już otrzymaliśmy oficjalne pismo z Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu, że żadnego przestępstwa nie było. Zbadanie, czy wydając decyzję reprywatyzacyjną w sprawie nieruchomości przy ul. Narbutta 60 na Mokotowie, pan Jerzy M. dopuścił się popełnienia urzędniczego przestępstwa z art. 231 kk, czy też działał zgodnie z prawem, zajęło prokuraturom tylko około 60 miesięcy. Przypomnę pokrótce szczegóły tej bulwersującej sprawy. W dniu 26.05.2014 r. Jerzy M. wydał decyzję nr 197/GK/DW/2014 o ustanowieniu na rzecz spadkobierców byłego właściciela prawa użytkowania wieczystego części gruntu przy ul. Narbutta 60, zabudowanego kamienicą wielorodzinną.

Po konsultacjach ze znawcami urzędniczej materii uznałem, że decyzja obarczona jest wadą prawną. Miałaby ona polegać na tym, że BGN jako organ winno wydać decyzję administracyjną jedynie o ustaleniu prawa użytkowania wieczystego na rzecz oznaczonych osób i należnej z tego tytułu stawki czynszu symbolicznego. Dopiero w ramach drugiego etapu, w sporządzonym na taką okoliczność akcie notarialnym, organ mógłby rozstrzygać o warunkach zawarcia ze spadkobiercami umowy na sprzedaż budynku posadowionego na gruncie przejętym w użytkowanie wieczyste. Tymczasem urzędnicy BGN w jednej decyzji połączyli te dwa etapy. W trakcie trwania audycji w Radio Dla Ciebie Jerzy M. usiłował zrzucić winę na brak ustawy reprywatyzacyjnej, twierdząc m. in., że "prawo własności gruntu jest nadrzędne, więc nawet jeśli powstał budynek po komunalizacji, dzisiaj następuje obowiązek zwrotu i sprzedaży gruntów za wartość, jaką ustali rzeczoznawca".

Ta wartość została ustalona w operacie szacunkowym, opracowanym przez rzeczoznawcę majątkowego Wiesławę Rejment-Zajączkowską. Wyceniła ona wartość 10 mieszkań o łącznej powierzchni 466 m kw., w budynku kompleksowo wyremontowanym ze środków dzielnicy Mokotów i zlokalizowanym w jednej z najlepszych dzielnic stolicy, na, uwaga!... 1,9 mln zł. To oznacza, że gdyby deal został zawarty, spadkobiercy byłego właściciela zapłaciliby za mkw. mieszkania przy ul. Narbutta… 1885 zł. Ta kwota budzi śmiech szczególnie dzisiaj, kiedy cena mkw. w tym rejonie dzielnicy przekracza 12 tys. zł. Kilka lat wcześniej w BGN wyprodukowano "fałszywkę", w której znalazł się zapis, że "budynek przy Narbutta 60 został wybudowany przed 1945 r.", co było kłamstwem, a prawnie "poświadczeniem nieprawdy", czyli przestępstwem ściganym z art. 271 kk. Budynek powstał bowiem w maju 1955 r. Fałszerstwo wydawało się tak ewidentne, że zdecydowałem się złożyć wniosek do prokuratury o ściganie Waldemara G., urzędnika – fałszerza.

Prokurator rejonowa z Mokotowa zleciła wszczęcie dochodzenia i dokonanie wstępnych czynności wydziałowi dochodzeniowemu KRP II przy ul. Malczewskiego. W sierpniu 2015 r. doznałem szoku. Sierżant sztabowa Elwira Chodkiewicz wydała postanowienie o umorzeniu dochodzenia "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego". Szokujące było nie samo umorzenie, co uzasadnienie. Ewidentnie "lewy" dokument urzędowy nie jest w naszym państwie dowodem "dostatecznie uzasadniającym PODEJRZENIE popełnienia czynu zabronionego"? To jaki jeszcze dowód należy przedstawić, by wzbudził w organach ścigania podejrzenie, że ktoś dopuścił się fałszerstwa? Nie zdołałem ustalić, kto personalnie z prokuratury rejonowej na Mokotowie zatwierdził postanowienie sierżant Chodkiewicz. Odmówiono mi informacji, argumentując, że nie jestem stroną w sprawie.

Zdecydowałem się więc wystąpić do pani Ewy Wrzosek, naonczas szefowej prokuratury rejonowej na Mokotowie, z wnioskiem o wzruszenie postanowienia o umorzeniu dochodzenia i podjęcie postępowania na nowo. Tej samej Ewy Wrzosek, która dzisiaj rozpacza przed kamerami, że została zesłana do Śremu w ramach represji za działania, które rzekomo nie przypadły do gustu prokuratorowi krajowemu Bogdanowi Święczkowskiemu. Wtedy, latem 2015 r., przedstawiłem pani prokurator Ewie Wrzosek stosowne argumenty oraz kserokopię „fałszywki” i cierpliwie czekałem na jej stanowisko w sprawie. Na odpowiedź czekam do dzisiaj. W jakim celu wyprodukowano „fałszywkę”? Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Fałszywy dokument miał prawdopodobnie posłużyć do przekazania spadkobiercom gratis 10 mieszkań o łącznej powierzchni ponad 466 mkw. Ktoś chyba się jednak w BGN przestraszył, bo zastosowano art. 31 ustawy o gospodarce nieruchomościami (oddanie w użytkowanie wieczyste nieruchomości gruntowej zabudowanej następuje z równoczesną sprzedażą położonych na tej nieruchomości budynków).

Prawda jest taka, że BGN mógł z łatwością odrzucić roszczenie do gruntu przy ul. Narbutta 60, powołując się choćby na rozbieżności zapisów w oryginale aktu notarialnego i w wypisie. W akcie jest tyle nieścisłości, że bez żadnego ryzyka można było zakwestionować jego autentyczność. Sporządził go w styczniu 1947 r. facet, którego nazwisko – jak sprawdziłem w archiwach Ministerstwa Sprawiedliwości i Izby Notarialnej – nie figurował w spisie notariuszy. W jednym miejscu aktu widnieje zapis, że akt został „zeznany” w kancelarii przy Kapucyńskiej 6, a w preambule, że dokument sporządzono w piwnicy zrujnowanego budynku przy ul. Narbutta 58. Sprzedający i nabywca posłużyli się przy spisywaniu aktu fałszywymi kenkartami jeszcze z lat okupacji. To, że były one fałszywe, można ławo ustalić choćby po numeracji tych „dokumentów”.

Wątków, które należało szczegółowo zbadać, było kilka. Najważniejszy dotyczy aktu notarialnego i ustalenia ponad wszelką wątpliwość, czy został on sporządzony przez osobę do tego uprawnioną. Wyręczyłem prokuraturę, dowodząc za pomocą oświadczeń z resortu sprawiedliwości, że sporządził go ktoś, kto nie figurował w spisie notariuszy, więc nie mógł posiadać stosownych uprawnień. W takiej sytuacji prokurator, który w każdym postępowaniu jest na prawach strony, był zobowiązany do wszczęcia procedury mającej na celu unieważnienie decyzji "zwrotowej" z 2014 r. o reprywatyzacji nieruchomości przy Narbutta 60. Miał również podstawę do postawienia zarzutów urzędnikom BGN z art. 231 kk, czyli niedopełnienia obowiązków służbowych. To oni bowiem, a nie dziennikarz lokalnej gazety i lokatorzy, powinni gruntownie prześwietlić akt notarialny z 1947 r. pod kątem jego autentyczności. W grę wchodziło bowiem przekazanie w prywatne ręce majątku komunalnego wielkiej wartości.

Kiedy jesienią 2016 r. zostałem zaproszony przez prokurator Krystynę Perkowską do Prokuratury Okręgowej dowiedziałem się od niej, że wszystkie umorzone na Mokotowie postępowania dotyczące nieruchomości przy ul. Narbutta 60 zostały scalone w jedno i przekazane Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu. Nabrałem wtedy pewności, że sprawa zostanie gruntownie prześwietlona, prawda wyjdzie na jaw, a winni zostaną ukarani. Tym bardziej że prokurator Perkowska poinformowała mnie, że kiedy zbadała wszystkie dokumenty, „zjeżyły się jej włosy na głowie”. Na przykład w sprawie o sygnaturze PR 6 Ds. 820.2016.III prokuratorka z Mokotowa odmówiła wszczęcia śledztwa BEZ PRZEPROWADZENIA JAKIEJKOLWIEK CZYNNOŚCI W SPRAWIE! Nie przesłuchano urzędnika, który spreparował i podpisał „fałszywkę”! Nawet nie przyjęto ustnego zawiadomienia o przestępstwie!

Na zawiadomieniu z 13 stycznia 2021 r. o umorzeniu śledztwa, które właśnie otrzymałem z Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu, nie ma uzasadnienia, ani pouczenia o możliwości wniesienia zażalenia do sądu. To obowiązek prokuratury, bowiem wskazanie petentowi drogi odwoławczej wynika wprost z art. 465§2 kpk („na postanowienie prokuratora przysługuje zażalenie do sądu”). Dlatego papierek zawiadamiający mnie o umorzeniu śledztwa powieszę na ścianie w pewnym pomieszczeniu mojego mieszkania wyposażonym m.in. w sedes. Jeden z mieszkańców budynku przy Narbutta 60 zapowiedział wniesienie skargi do sądu na postanowienie wrocławskiej prokuratury, a ja zastanawiam się, czy dzisiejsze, skądinąd słuszne protesty prokuratorów, delegowanych do jednostek oddalonych od ich miejsc zamieszkania nawet o kilkaset kilometrów, powinienem poprzeć, czy może uznać delegacje za słuszne. Bo pani Wrzosek akurat na takie zesłanie chyba sobie zasłużyła...

Wróć