Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak stróże prawa pozwalali na masowe dokonywanie przestępstw

21-12-2016 23:11 | Autor: Tadeusz Porębski
Przesłuchania prowadzone w sprawie afery Amber Gold przez powołaną w lipcu sejmową komisję śledczą obnażyły nicość instytucji o nazwie prokuratura. Wiceprzewodniczący komisji trafnie określił stan gdańskiej prokuratury, odpowiedzialnej za umożliwienie szefowi Amber Gold Marcinowi P. okradzenie kilkunastu tysięcy osób na ponad 800 milionów złotych, jako obraz nędzy i rozpaczy.

Zadaniem sejmowej komisji jest zbadanie prawidłowości oraz legalności działań podejmowanych przez organy ścigania wobec właścicieli Amber Gold. Na pierwszy rzut poszli prokuratorzy z Gdańska, ponieważ to w tym mieście powstał w styczniu 2009 r. złodziejski parabank, to tam prowadzono pierwsze dochodzenie w tej sprawie, to w Gdańsku od marca br. toczy się proces byłych właścicieli spółki, małżeństwa Katarzyny i Marcina P. oskarżonych o dokonanie oszustw na gigantyczną skalę. Liczba poszkodowanych powoduje zawrót głowy, jest to dokładnie aż 18 600 osób. Pierwszym wezwanym świadkiem była prokurator Barbara Kijanko z Prokuratury Rejonowej Gdańsk – Wrzeszcz. Nie stawiła się na przesłuchanie, przesyłając zwolnienie lekarskie. Nadal jest bardzo chora.

Przypomnę więc, że już w kwietniu 2010 r. gdańska prokuratura otrzymała z Komisji Nadzoru Finansowego informację, iż szef Amber Gold Marcin P. jest osobą karaną za oszustwo gospodarcze, a spółka działa nielegalnie. Kijanko odmówiła wszczęcia dochodzenia w sprawie. Pani prokurator wykonała tylko jedną czynność – zapoznała się z danymi spółki w KRS. Następnie pisemnie zwróciła się do Marcina P. o przesłanie jej wzoru umowy dotyczącej produktu o nazwie "Lokata w złoto". Marcin P. nawet nie raczył jej odpowiedzieć. KNF złożyła zażalenie, a sąd wytknął prokuraturze niedbalstwo. Mimo to Kijanko umorzyła postępowanie, nie dopatrując się "znamion czynu zabronionego". Nie zainteresowało jej nawet to, że na początku sierpnia 2010 r. do prokuratury wpłynęło kolejne pismo z KNF, które informowało, iż ministerstwo gospodarki wydało parabankowi zakaz prowadzenia działalności w formule domu składowego.

Kolejni przesłuchiwani w Sejmie prokuratorzy dotknięci zostali amnezją, a najczęściej używanymi przez nich zwrotami były "nie pamiętam", "nie przypominam sobie" i "nie wiem". Takie "tłumaczenie" pada nagminnie w sądach podczas rozpraw przeciwko przestępcom kryminalnym i nie tylko. Witold Niesiołowski, naonczas szef prokuratury Gdańsk – Wrzeszcz, przyznał bez bicia, że "decyzja prokurator Kijanko o odmowie wszczęcia śledztwa była błędna, a umorzenie dochodzenia przedwczesne". – Ja po prostu nie pamiętam   – beztrosko przyznał Niesiołowski. – Moja wiedza w zakresie działań podejmowanych w prokuraturze w tym zakresie pochodzi wyłącznie ze środków masowego przekazu. Takie stwierdzenie funkcjonariusza mającego stać na straży prawa wprost zwala z nóg. Kolejny świadek w osobie prokurator Marzanny Majstrowicz, która kierowała prokuraturą po Niesiołowskim, zeznał, że "dochodzenie nie wymagało prowadzenia śledztwa, ponieważ Marcinowi P. groziła tylko kara do trzech lat pozbawienia wolności i grzywna".

Przesłuchanie Dariusza Różyckiego, od 2008 r. do marca 2016 r. szefa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, w całej rozciągłości potwierdziło tezę postawioną przez wiceprzewodniczącego sejmowej komisji śledczej, że gdańska prokuratura to faktycznie obraz nędzy i rozpaczy. Akta sprawy Amber Gold przez trzy miesiące leżały w biurku prokurator Hanny Borkowskiej w Prokuraturze Okręgowej. Kiedy wybuchła afera po pamiętnej konferencji prasowej prokuratora generalnego, Borkowska powiedziała swojej przełożonej, że... zapomniała o tych aktach. To się po prostu nie mieści w głowie.

Okazuje się, że jedyną osobą usiłującą dojść do prawdy była gdańska policjantka Katarzyna Tomaszewska – Szyrajew, prowadząca pod nadzorem prokuratury dochodzenie w sprawie Amber Gold. Zeznała ona, że wielokrotnie informowała prokuraturę o rosnącej w zastraszającym tempie liczbie osób oszukanych przez Amber Gold. Bez jakiejkolwiek reakcji. Z zeznań policjantki wynika, że prokurator Kijanko wręcz wyśmiała jej obawy, stwierdzając, tu cytat: "Nie ma co przesadzać". Gigantycznym skandalem jest to, że Marcin P. zapoznał się z aktami sprawy, zanim trafił na przesłuchanie do Tomaszewskiej –  Szyrajew. Na pytanie członka komisji, czy śledcza spotkała się wcześniej z sytuacją, że osoba, która ma mieć  postawione zarzuty, otrzymuje jeszcze przed przesłuchaniem możliwość zapoznania się z aktami sprawy, odpowiedziała, że z czymś takim spotyka się po raz pierwszy w karierze. Policjantka zeznała również, że próbowała nakłonić prokuraturę do dokonania oględzin skarbca Amber Gold, by sprawdzić, ile faktycznie znajduje się tam  złota. Owszem, sprawdzono skarbiec, ale grubo po czasie, kiedy był już pusty.

Tego niebywałego skoku na kasę nie wymyślił sam Marcin P. Z informacji pochodzących od osób mających kontakt z tym człowiekiem, wynika, że jest cwany i bystry, ale w sumie dosyć prymitywny. Ktoś to wszystko zaaranżował i starannie wyreżyserował. Nie feruje się wyroku przed prawomocnym orzeczeniem sądu, ale cudów nie ma, chyba że w baśniach, dlatego jedno w tej sprawie jest pewne – nie da się okraść tak dużej liczby osób na tak gigantyczną sumę, jeśli nie ma się wsparcia i ochrony ze strony organów ścigania. Dotychczasowe przesłuchania w Sejmie dowodzą w sposób niezbity, że w gdańskich organach ścigania było co najmniej kilkoro skundlonych strażników prawa. Czy komisji uda się ustalić ich personalia? Wątpliwe. O postawieniu ich przed sądem nawet nie może być mowy. Jednak odium kładzie się na całej polskiej prokuraturze, zaufanie społeczeństwa do tej instytucji spada od dawna, a po Amber Gold spadło do alarmującego minimum. Trzeba uczciwie przyznać – nie bez powodu.

W 2003 r. prokuratura w Kielcach skierowała do miejscowego sądu akt oskarżenia przeciwko 21-letniemu Radosławowi Faliszowi za popełnienie ciężkiego przestępstwa, jakim było podrobienie legitymacji szkolnej i posłużenie się nią podczas kontroli biletów w pociągu. Za niestawianie się w sądzie młodzieniec został niezwłocznie aresztowany. Wyszedł na wolność po dwóch miesiącach dzięki poręczeniu wojewody świętokrzyskiego, który zlitował się nad uczącym się wieczorowo i niepracującym chłopakiem. W 2008 r. 17–letnia Żaneta O. z Białej Podlaskiej podrobiła legitymacje szkolną, by móc wejść do dyskoteki. Ze strachu nie przyszła na rozprawę. Prokuratura i sąd nie miały litości, nastolatka z maturalnej klasy została aresztowana i skazana na 90 dni aresztu. – Szansą dla Żanety byłoby zawieszenie wykonania wyroku na czas trwania roku szkolnego – dywagował na portalu nowiny24.pl Sławomir Lubera, dyrektor Aresztu Śledczego w Nisku. – Karę mogłaby wtedy odsiadywać na wakacjach. Decyzja należy jednak do sądu penitencjarnego. W przedterminowym zwolnieniu licealistki pomogła dopiero zmasowana interwencja ogólnopolskich mediów.

Przykłady wyjątkowej aktywności prokuratury w ściganiu sprawców popełniających czyny zabronione niewielkiego kalibru i zadziwiająca inercja, wręcz niechlujstwo i lenistwo, jak idzie o ściganie sprawców przestępstw ważących miliony złotych można mnożyć. Dziennikarze tygodnika "Passa" mogliby napisać na ten temat książkę. Wzorem wiceprzewodniczącego śledczej komisji sejmowej mamy pełne prawo napisać, że Prokuratura Rejonowa Warszawa – Mokotów to kolejny obraz nędzy i rozpaczy. Przynajmniej do niedawna, za rządów rejonowej prokuratorki Małgorzaty Szeroczyńskiej. W sprawie naszych doniesień o ewidentnych nieprawidłowościach przy reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta popełniono tyle błędów, dopuszczono się tylu niechlujstw, że można by nimi obdzielić kilka prokuratur.

I nie jest to wyłącznie nasza subiektywna ocena, lecz również Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która wzięła się w sierpniu za tę sprawę. Z analizy akt mokotowskiej prokuratury, dotyczących reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60, wynika, że usiłowano rozwodnić sprawę odmawiając wszczynania śledztw, umarzając te wszczęte bez przeprowadzenia jakichkolwiek czynności, odmawiano przyjęcia ustnych zawiadomień o przestępstwie i uznawania za stronę w postępowaniu osób będących stroną, podejmowano decyzje nie przedstawiając uzasadnienia, zaś umarzając kolejne postępowania powoływano się na to, że były już one rzekomo prowadzone i kończyły się umorzeniami. Jednym słowem – spychologia na całym froncie.

W marcu 2015 r. sierżant  z wydziału dochodzeniowo  – śledczego mokotowskiej komendy policji odmówił wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników miasta stołecznego Warszawy przy prywatyzacji nieruchomości Narbutta 60, nie dopatrując się "znamion czynu zabronionego". Postanowienie wydane przez policjanta zatwierdziła mokotowska prokurator Marzena Łubik  – Ogłozińska. Ponad rok później Prokuratura Okręgowa uznała, że w trakcie prowadzonych czynności sprawdzających przystąpiono do przesłuchania urzędnika Biura Gospodarki Nieruchomościami Jerzego Mrygonia bez pozyskania i analizy akt postępowania reprywatyzacyjnego, co przesłuchanie to czyniło mało przydatnym.    

W lipcu 2015 r. policjantka z tego samego wydziału umorzyła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników BGN. Postanowienie o umorzeniu zatwierdziła prokurator Katarzyna Kalinowska – Rinas z Prokuratury Rejonowej Warszawa – Mokotów, prywatnie żona urzędującego wiceburmistrza Mokotowa. Postanowienie uzasadniła tym, że "w niniejszej sprawie jest już prowadzone postępowanie przygotowawcze (6 Ds. 193/15/I), a wydane w postępowaniu postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa nie posiada waloru prawomocności". Czyli, klasyczny prawniczy ping – pong.

Stanowisko Prokuratury Okręgowej jest krańcowo odmienne. Owszem, w tej sprawie wydana została decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa, ale z naruszeniem art. 307 kpk. Jej podstawą prawną był art. 17 kpk, a faktyczną brak znamion czynu zabronionego, co zdaniem Prokuratury Okręgowej stanowi istotny błąd. Ponadto czynność przesłuchania urzędnika zastąpiono notatką urzędową i dołączeniem do akt sprawy kserokopii decyzji reprywatyzacyjnej z dnia 26 maja 2014 r. Prokuratura Okręgowa uznała decyzję o umorzenia śledztwa 6 Ds. 193/15/I za niezasadną, zwłaszcza że w sprawie tej nie podjęto właściwych czynności procesowych. 

Ta sama policjantka w marcu 2016 r. odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez Jerzego Mrygonia poprzez wydanie w maju 2014 r. decyzji administracyjnej umożliwiającej sprzedaż nieruchomości przy ul. Narbutta 60 spadkobiercom Jerzego Radoszewskiego. Postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa zatwierdziła mokotowska prokurator Agnieszka Surmaczyńska – Kalinowska. Ewidentne wątpliwości związane z reprywatyzacją Narbutta 60, których nie dostrzegła Surmaczyńska – Kalinowska, zostały dostrzeżone przez sędzię Martę Bujko z Sądu Rejonowego dla Warszawy – Mokotowa. Sędzia uznała postanowienie za przedwczesne, wytknęła prokuraturze błąd polegający na nieprzesłuchaniu Jerzego Mrygonia(sic!) na tzw. okoliczność i nakazała kontynuowanie postępowania.

Prokuratura Okręgowa w Warszawie wytknęła mokotowskim kolegom wiele nieprawidłowości, prokuratorowi rejonowemu na Mokotowie zwrócono uwagę na stwierdzone w tych postępowaniach uchybienia i w sierpniu br. zdecydowano o połączeniu pięciu umorzonych postępowań w jedno śledztwo o sygnaturze PR 6 Ds. 820.2016.III, które obecnie jest prowadzone przez okręgówkę. Inne śledztwo w tej sprawie, prowadzone przez Prokuraturę Regionalną we Wrocławiu Wydział I ds. Przestępczości Gospodarczej, ma sygnaturę RP I Ds 42.2016. 

Radosną prawniczą twórczość mokotowskich prokuratorów obrazuje także przypadek mieszkańca Mokotowa Sławomira J. Mężczyzna jest pasjonatem starych zegarków i często uczestniczy w internetowych aukcjach. W lipcu pan Sławomir wylicytował zegarek marki "Atlantic". Mimo że wpłacił na konto sprzedającego stosowną kwotę, zegarka nie otrzymał. Postanowił ścigać nieuczciwego sprzedawcę, tym bardziej, że w sierpniu liczba wyświetleń oszukańczej oferty, z tym samym zegarkiem, przekroczyła 3000 tysiące. Istniało więc uzasadnione podejrzenie, że oszust mógł narazić na straty nawet kilka tysięcy osób. Sławomir J. złożył więc w mokotowskiej prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. We wrześniu wspomniana wyżej prokurator Agnieszka Surmaczyńska – Kalinowska wydała postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia. W mądrych słowach poinformowała natrętnego obywatela, że "zdarzenie stanowi delikt cywilno-prawny i winno być w pierwszej kolejności dochodzone na drodze powództwa cywilnego przed właściwym sądem powszechnym". Pouczyła również natręta, iż "prawo karne stanowi swoiste ultima ratio i winno być wykorzystywane w ostateczności". Dla Czytelników niekumatych –  łacińskie ultima ratio oznacza ostateczny środek.  

Taka postawa rozsierdziła Sławomira J. Ze swojego mieszkania rzucił w kierunku Surmaczyńskiej – Kalinowskiej retoryczne pytanie: "W jaki sposób, do ciężkiej cholery, mam wytaczać sprawę cywilną komuś, o kim nic nie wiem i nie posiadam żadnych narzędzi prawnych, by móc ustalić jego nazwisko i adres?!". Pytanie chyba jest zasadne, ponieważ nie sposób sądzić się z anonimem. To prokuratorka z wykształceniem prawniczym powinna wiedzieć, więc odesłanie obywatela do sądu cywilnego bez wcześniejszego ustalenia personaliów oszusta (co dla prokuratury jest przysłowiowym pryszczem) i przekazaniu ich poszkodowanej osobie było kiepskim żartem, by nie powiedzieć – bezczelnością. Sławomir J. poskarżył się na Surmaczyńską – Kalinowską do sądu. Na początku grudnia otrzymał od niej urzędową korespondencję w postaci kolejnego postanowienia. Pani prokuratorka doniosła mu, że po zapoznaniu się z aktami sprawy numer taki i taki oraz z jego zażaleniem postanawia je uwzględnić i podjąć na nowo postępowanie. Zastanawiają nas słowa "po zapoznaniu się z aktami sprawy". Czyżby wybitna strażniczka prawa Surmaczyńska – Kalinowska odmówiła w sierpniu wszczęcia dochodzenia w ogóle nie czytając akt? Na to wychodzi.

Opisane wyżej przypadki w pełni obrazują stan i efektywność polskiej prokuratury. Czy się więc szeryfa Zbigniewa Ziobrę lubi, czy też nie, należy go wspierać w dążeniu do zreformowania tej instytucji. Choćby w trosce o to, by pracowici, kompetentni i uczciwi prokuratorzy, którzy na szczęście stanowią większość, nie byli krytykowani i wyśmiewani przez media. Wszystkim im życzymy zatem Wesołych Świąt!

Wróć