Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak stać się człowiekiem sukcesu

16-06-2021 21:13 | Autor: Maciej Petruczenko
Malkontentom, narzekającym na poziom gry naszych piłkarzy w tegorocznych mistrzostwach Europy, doradzam znalezienie pozytywnych stron zaangażowania kadry narodowej w całokształt operacji Euro 2021. Ja widzę co najmniej dwie. Po pierwsze, wybrańcy Paulo de Sousy naprawdę imponująco zaprezentowali się w garniturach Vistuli; po drugie – pokazany nadzwyczaj wnikliwie przez telewizję odlot tych elegantów do Sankt Petersburga przebił pod względem wzniosłości nawet pamiętne powitanie, jakie nadlatującemu z Chin i wypełnionemu maseczkami antycovidowymi ukraińskiemu gigantowi transportowemu Mrija zgotował na lotnisku Chopina w Warszawie sam premier Mateusz Morawiecki. Wprawdzie zaraz okazało się, że maseczki coś nie takie jak trzeba, ale przecież w niczym nie zepsuło to dobrego wrażenia z przylotu największego samolotu na świecie.

Jeżeli mechanizm propagandy sukcesu działa precyzyjnie, to choćby największą klęskę udaje się przemienić w triumf. Przecież znowu możemy sobie zaśpiewać tradycyjną pieśń naszych kibiców: „Zwycięży Orzeł Biały, zwycięży Polska Brać, zwycięży team de Sousy – jak się nauczy grać...”. Aż sam się dziwię, że ani jeden z obserwatorów wspomnianych mistrzostw nie zauważył, iż niedoceniana drużyna polska co najmniej dorównała znakomitej drużynie niemieckiej, bo również potrafiła zacząć pierwszy występ od strzelenia samobójczego gola. W naszym wypadku osiągnięcie było zresztą wyraźnie lepsze – wszak tego samobója zafundował nam nie zawodnik z pola, lecz bramkarz, co wydaje się dużo większą sztuką.

Strzelanie do własnej bramki stało się zresztą w Polsce modne. Jak to się robi, pokazał na przykład poseł na Sejm Jarosław Gowin, który potrafił ostatnio wyprowadzić swoją, bodaj 11-osobową drużynę przeciwko szeregom Zjednoczonej Prawicy, do których podobno sam się zalicza. To było akurat strzelenie swojaka w rozgrywce krajowej, więc nie miało tak poważnego wydźwięku, jak samobóje, które sobie aplikujemy w rozgrywkach międzynarodowych, psując relacje już chyba ze wszystkimi państwami świata z wyjątkiem Węgier i – być może – Gruzji. Ale cóż, na myśl przychodzi od razu szekspirowska refleksja, iż w tym szaleństwie jest jednak metoda. Metodyczne niszczenie stosunków z zagranicą już przynosi określony, choć – nie jestem pewny, czy pożądany – skutek.

Po mistrzowsku osiąga się też negatywne skutki na linii rząd – samorząd. Tyle że w tym wypadku są one przez rząd pożądane. Jeśli odnieść to do Warszawy, to trzeba przyznać, że realizowane na szczeblu centralnym zadanie dopieprzenia prezydentowi Rafałowi Trzaskowskiemu jest po prostu perfekcyjną robotą. Umiejętne ogołacanie samorządów terytorialnych z funduszy prowadzi nas prosto do tego samego celu, do jakiego dążyły władze PRL, a był nim tzw. centralizm demokratyczny. Cel ten był osiągany, jakkolwiek samego pojęcia w gruncie rzeczy nikt nie rozumiał.

Tak samo nikt nie rozumie, dlaczego państwo zabrało samorządowi stołecznemu ursynowski Szpital Południowy, placówkę, której mieszkańcy dzielnicy łaknęli przez długie lata jak kania dżdżu. Ów nieoczekiwany zabór był z pewnością pokazem siły oraz kontynuowaniem ciągu wcześniej rozpoczętych zawłaszczeń, jednocześnie zaś trzeba to traktować jako sygnał narastania w kraju władzy dyktatorskiej, niemającej z demokracją nic wspólnego. O ile w wypadku piłkarzy ostrośmy się nacięli, pielęgnując kult jedenastki, o tyle na płaszczyźnie politycznej płacimy coraz wyższą cenę za ponowne dopuszczenie do kultu jednostki. Gęstniejąca liczba policyjnych ochroniarzy, pilnujących co ważniejszych politycznie poletek, sprawia, że obraz naszej stopniowo zanikającej demokracji staje się z tego właśnie względu z roku na roku bardziej czarny. Nie tylko z uwagi na kolor sutann.

Przy całym szacunku dla Kościoła Rzymskokatolickiego, jako najtrwalszego nośnika naszej wspólnoty narodowej od ponad tysiąca lat, nie sposób zakwestionować trafnego twierdzenia francuskiego encyklopedysty Paula Henry'ego Thiry, czyli barona d'Holbacha. Thiry stwierdził z całą bezczelnością: „to nie bóg stworzył człowieka na własne podobieństwa, to człowiek zawsze tworzył boga na swój obraz”. Ów osiemnastowieczny ateista zauważył również, iż „wybór religii przez naród zawsze jest narzucony przez jego władców”. I na dodatek pozwolił sobie na przypuszczenie, że „duchowieństwo nie byłoby zadowolone, gdyby za jego duchowną pracę płacono w sposób duchowny”.

Zapowiedziany w tytule tego tekstu temat: jak stać się człowiekiem sukcesu, łatwo dziś zilustrować konkretnymi przykładami. Jest przecież takim człowiekiem przeciągnięty zza stodoły do filharmonii i uwielbiany przez masy wokalista Zenon Martyniuk; jest mistrz rozliczania fikcyjnych przejazdów samochodowych do Parlamentu Europejskiego – Ryszard Czarnecki; jest odkrywca San Escobar, nowego państwa na mapie świata – czyli były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Jest też uduchowiony Tymoteusz Szydło, na którego mszę prymicyjną na Jasnej Górze, pokazaną przez media ojca Tadeusza Rydzyka, przybyli, oprócz pełniącej funkcję premiera RP jego matki Beaty – również zwany prezesem Polski Jarosław Kaczyński, gwiazdor Sejmu Ryszard Terlecki i wielu innych politycznych prominentów. Gdy po niedługim czasie Tymoteusz zrezygnował ze stanu kapłańskiego, dziwnym trafem Rydzykowe media już nie nagłośniały tej decyzji.

Dlatego wolę mieć do czynienia z ludźmi sukcesu, którzy nie bujają w obłokach. I całym sercem gratuluję naszej sąsiadce ze Służewca Ludwice Chewińskiej, której w najbliższą sobotę burmistrz Mokotowa urządza sportową fetę, podczas której uczci się 45-lecie utrzymywania przez Ludwikę rekordu Polski w pchnięciu kulą (19,58 m). Tyle samo lat utrzymuje się tylko rekord kraju w biegu na 400 m, należący do Ireny Szewińskiej...

Wróć