Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak nas trują z pomocą reklamy

12-01-2022 20:47 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatni raport NIK, oceniający jakość polskiej żywności, jeży włosy na głowie. Przeciętny polski konsument spożywa w ciągu roku aż 2 kg dodatków oznaczonych różnego rodzaju „E”. Dodaje się je do produktów spożywczych po to, by m. in. wydłużyć okres ich trwałości, zwiększyć atrakcyjność wyrobu oraz efektywność procesu produkcyjnego. Dodatki umożliwiają także tworzenie nowych produktów, na przykład typu „light”, które w zastępstwie naturalnego cukru z buraka lub trzciny nasyca się Aspartamem. Znajduje się on prawie we wszystkich napojach dietetycznych i energetycznych, gumie do żucia oraz wyrobach cukierniczych. Miliony osób na świecie, w trosce o zachowanie smukłej sylwetki, używają do słodzenia Nutra Sweet, która jest niczym innym jak Aspartamem w czystej postaci. To kombinacja czterech substancji: kwasu asparaginowego (40 proc.), fenyloalaniny (40 proc.), metanolu (alkohol drzewny – trucizna 10 proc) i dwuketopiperazyny (DKP 10 proc.).

Mimo że Aspartam uznany został przez wielu naukowców na całym świecie za truciznę, nadal znajduje się w powszechnym obrocie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – produkcja tak zwanych słodzików to biznes wart setki miliardów dolarów. Z badania NIK wynika, że w jednym dniu konsument może przyswoić nawet 85 różnych „E”. Aktualnie dopuszczonych zostało do stosowania w żywności ponad 330 dodatków, które w produktach spożywczych mogą pełnić 27 różnych funkcji technologicznych. Są to m. in. konserwanty, barwniki, wzmacniacze smaku, przeciwutleniacze, emulgatory czy stabilizatory. Najgorsze jest to, że w Polsce brakuje właściwego nadzoru nad ich stosowaniem. Kontrolerzy Izby podkreślają w raporcie, że inspekcje nie weryfikują, czy to, co jest napisane na opakowaniu, zgadza się z tym, co jest w środku.

W Polsce, podobnie jak w innych krajach rozwiniętych, około 70 proc. diety przeciętnego konsumenta stanowi żywność przetworzona w warunkach przemysłowych, zawierająca substancje dodatkowe. Na stosowanie ich w gigantycznej skali pozwala bardzo liberalne prawo – tak polskie, jak i Unii Europejskiej. Niewiele jest produktów, do których nie wolno stosować dodatków. Są to m. in. żywność nieprzetworzona, miód, masło, mleko pasteryzowane i sterylizowane, naturalna woda mineralna, kawa i herbata liściasta. Żywność nieprzetworzona to dar natury, najzdrowszy z najzdrowszych, najbogatsze źródło najróżniejszych witamin, soli mineralnych, błonnika pokarmowego oraz nienasyconych kwasów tłuszczowych. Tak więc jabłko, a nie konserwowane soki; ziemniak, a nie mrożone frytki z mączki ziemniaczanej i oleju roślinnego; chleb z mąki z pełnego przemiału, a nie ten najtańszy z głębokiego mrożenia zakupiony w hipermarkecie. I tak dalej…

Oczywiście, producenci żywności, a także skrycie finansowane przez nich instytuty naukowe, zgodnie twierdzą, że dodatki do żywności stosowane w zgodzie z obowiązującymi przepisami nie stanowią zagrożenia dla zdrowia konsumenta. Jednak NIK zwraca uwagę, że przepisy prawa wymagają zapewnienia bezpieczeństwa każdego z dodatków używanych osobno. Podkreśla również, że Polska jest na drugim miejscu w Europie, jak idzie o stosowanie tuczu nakładczego i antybiotyków dla zwierząt. Tucz nakładczy świń nie jest typową produkcją rolniczą, to pewnego rodzaju usługa. Rolnik wykonuje ją na podstawie zawartej umowy z firmą, od której otrzymuje warchlaka oraz pasze na jego wyhodowanie. Mamy obecnie w Polsce przyrost tuczu nakładczego na niespotykaną skalę. Ponosimy ogromne koszty środowiskowe tego procederu. Rolnicy godzą się nawet na hodowanie prosiąt sprowadzanych z zagranicy, ponieważ sytuacja w rolnictwie stała się bardzo trudna. Skala takiego odchowu tuczników jest zastraszająca.

Stosowanie antybiotyków w produkcji zwierzęcej przybrało u nas postać plagi społecznej. W Niemczech, Danii, Holandii i we Włoszech wdrożono uregulowania dotyczące zmniejszenia zużycia antybiotyków. Niestety, w Polsce (podobnie jak w Chinach) stosuje się ich coraz więcej. Dotyczy to wszystkich zwierząt gospodarskich, łącznie z drobiem i trzodą chlewną. Czym to grozi? Rosnącą antybiotykoodpornością wśród konsumentów mięsa, czyli ludzi. W jednym z badań wykazano, że w 2014 r. z powodu antybiotykooporności zmarło na świecie około 700 tys. osób. Jeżeli rosnąca odporność patogenów na antybiotyki nie zostanie powstrzymana, to według szacunków śmiertelność z tego powodu w 2030 r. może wzrosnąć do około 50 mln osób rocznie. Reasumując, trują nas na potęgę, wykorzystując łatwowierność konsumentów zmanipulowanych przez speców od marketingu. „Wiejski”, „domowy", „prawdziwy", „bez konserwantów", „wysoka zawartość mięsa", itp., to hasła mające na celu zachęcenie nas do zakupu danego produktu, ale z wsią, domem i prawdą mają niewiele wspólnego.

Obrazu dziadostwa uzupełnia chłam masowo przysyłany do nas z zachodniej Europy, na przykład perfumy. Coś musi być na rzeczy, że Hermes Terre zakupiony w Hiszpanii trzyma zapach przez cały dzień, a nabyty w Polsce przez kilka godzin. Ten kupiony w markowych perfumeriach Douglas czy Sephora nie jest podróbką, to produkt oryginalny, ale mam wrażenie, że handluje się u nas tzw. odrzutami z produkcji z powodu na przykład mniejszej ilości bardzo kosztownej ambry utrzymującej zapach. Gdzie wysyła się tak wybrakowany towar w oryginalnym opakowaniu? Do wschodnioeuropejskiego bantustanu, bo tamtejsi jaskiniowcy łykną każde pięknie opakowane i umiejętnie rozreklamowane gówno.

Wróć