Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak należy pisać i działać pod dyktando

04-11-2015 21:15 | Autor: Maciej Petruczenko
Wyindywidualizowywujący się z rozentuzjazmowanego tłumu prestidigitator, ujrzawszy roztańczoną konstantynopolitańczykowianeczkę, rzekł: gdy w czas suszy szosa sucha, Sasza szosą szedł do Suchej – oto zlepek słów, który mógłby posłużyć jako test zarówno uczestnikom wyznaczonego na sobotę Ursynowskiego Dyktanda, jak i ewentualnym kandydatom na spikerów radia i telewizji. Ktoś mógłby powiedzieć, że wymyśliłem zdanie-dziwadło, jakiego w praktyce nie zdarzy nam się użyć.

Taki zarzut od razu zreplikuję przypomnieniem, że Najwyższy Autorytet Polszczyzny, czyli profesor Jerzy Bralczyk – proponuje w testach jeszcze większe dziwadła. Ot, choćby takie: "Zwarzony humor zażywnego, rzutkiego i zarazem rozważnego przywódcy, niemalże nieodmiennie niespożytego i z rzadka znużonego, ale naówczas jakby co nieco rozżalonego między innymi także żądaniami współrządzenia wyrażanymi poniewczasie przez jego zrzędnych i nieokrzesanych adherentów i komilitonów, skądinąd, z grubsza ujmując, pół- i ćwierćinteligentów, zrządził, że bez mała cała ta rzesza znowu zanurzyła się w rzewnym użalaniu się na jego jakoby samowładztwo. Mógłżeby liczyć na to, że jego charyzmatyczna wszechwładza wciąż pozwoli na czynienie, co mu się żywnie podoba? Zresztą gdzieżby ktokolwiek próbował czynić mu wbrew!”

Osoby doszukujące się w każdym tekście kontekstu politycznego, znalazłyby zapewne w sformułowaniu autorstwa profesora B. niezbyt ukryty podtekst – mając na myśli najmocniejszego obecnie prezesa w Polsce. Takie pozwalam sobie wyrazić przypuszczenie, świadomie nadużywając wariacji słowa tekst. Zaiste, miałżeby profesor na myśli Jarosława Kaczyńskiego – zapytam wprost? Sądzę bowiem, że nie tylko pisanie, lecz również działanie pod dyktando staje się umiejętnością będącą wyjątkowo na czasie. Sam Jarosław dał przykład właściwej postawy obywatelskiej, meldując po niedawnych wyborach śp. bratu: zadanie wykonane! Nieco wcześniej zaś syn marnotrawny Zbyszek Ziobro – w postawie na klęczkach – złożył przed prezesem niezbędną samokrytykę. Mamy jak gdyby nawiązanie do minionej epoki, którą mokotowska restauracja Lotos wyszydzała przez pewien czas, umieszczając przy ekspresie wielki napis: „Za świeży napar kawy odpowiedzialna jest brygada pracy socjalistycznej numer pięć”.

Trzymając się tej nomenklatury, powiemy teraz, że za świeży oddech Rzeczypospolitej Polskiej odpowiedzialna jest obecnie brygada pracy socjalistycznej numer cztery, która zaspokoi potrzeby wszystkich pokoleń, dając po pięćset złotych na dziecko i cofając starość z 67 do 65 lat. Jak widać bowiem, w polityce każdy wariant uzdrowicielski można obrócić w żart. Pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku ówczesne hasła reżimu PRL wyszydzano między innymi taką parodią: „Eisenhowerze, przyjeżdżaj choćby na rowerze, bo Chruszczow wszystkie świnie nam zabierze!”. Małolatom wyjaśniam, że chodziło o prezydenta USA Dwighta Eisenhowera i nowego szefa Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – Nikitę Chruszczowa, dobroczyńcę, który przekazał Krym Ukraińcom, nie przypuszczając, że oni kiedykolwiek wezmą to na serio. Gdy dziś toczą się gorące dyskusje wokół zapłodnienia in vitro, nikt już nie pamięta, że sztuczną inseminację bydła w PRL ludność wyszydzała jeszcze jednym hasłem-parodią: „Każdy rolnik postępowy sam zapładnia swoje krowy”. Kpina, jak widać, nie ma granic i czasem człowiek – chcąc nie chcąc – robi sobie żarty z pogrzebu, jak jam to uczynił tydzień temu. Kpiłem z wiceminister sprawiedliwości Moniki Zbrojewskiej, którą przyłapano na jeździe po pijaku, a ona zaraz potem nam się zawinęła i teraz wypada tylko dochować zasady: „De mortuis aut bene, aut nihil”. Czyli: o zmarłych mówić trzeba albo tylko dobrze, albo zwyczajnie przymknąć dziób.

Co tu zresztą gadać o osobach spoza naszego podwórka, skoro w zaścianku południowej Warszawy aż huczy po ostatnich wyborach parlamentarnych. Dziś wstyd się przyznać, że się jest mieszkańcem Wilanowa lub Ursynowa, bo właśnie w tych dwu zadupiach wyborcy najmocniej bronili tracącej władzę – a wcześniej poczucie przyzwoitości – Platformy Obywatelskiej, zaś niektórzy stawiali nawet na Polskę – wstyd powiedzieć – Nowoczesną. Dzisiejsza poprawność polityczna nakazuje natomiast zdecydowany odwrót od wszechwładnej do niedawna PO i opowiedzenie się za tym, żeby Prawo i Sprawiedliwość nareszcie zapanowały w naszym kraju. Platforma – niech ją szlag trafi – Obywatelska sama sobie kopała grób, czyniąc zresztą słowo „Kopacz” wizytówką swojej kampanii wyborczej. Jak na ironię też, premier odchodzącego już rządu szukała wyborczego poparcia w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie na obrzeżach konstancińskich Beverly Hills, a nie wśród ubogiej młodzieży, chociażby chwackich narodowców. Niektórzy zwolennicy PO wspominali z żalem, że w walce o parlament zapomniano o skądinąd skutecznym programie z 2007 roku („Zabierz babci dowód”). Tamten program miał – jak wiadomo – powstrzymać głosowanie Moherowych Beretów, formacji niemile widzianej przez Europejczyka w każdym calu – Donalda Tuska, któremu we wcześniejszej kampanii prezydenckiej strzelił w plecy dziadek z Wehrmachtu.

Tak naprawdę jednak – o działalności członków każdej partii lepiej się wyrażać ex post niż ex ante, bo „po owocach ich poznacie”. Dlatego nie robi mi różnicy, czy mnie przykrywają moherowe berety, czy oplatają ośmiorniczki. W Warszawie akurat widać wyraźnie która ręka którą rękę myje, co sami odczuwamy w redakcji, nie mogąc się chociażby doprosić właściwej reakcji prokuratorskiej na ewidentne bezprawie. Ale – jak proroczo śpiewała kiedyś Violetta Villas – przyjdzie na to czas.

Wróć