Znany terrorysta z początków XX wieku Józef Piłsudski, który w 1908 napadł na pociąg pod Bezdanami, zabijając kilku niewinnych ludzi i kradnąc ponad 200 000 rubli, wznowił bandycką działalność w kwietniu 1920 roku, powiódłszy hordy polskich żołdaków na Kijów. W maju 1926 ten rozwodnik i bezbożnik w wszczął bratobójczą wojenkę w Warszawie, w następstwie której poległo blisko 400 naszych rodaków, a cała ta akcja była zwyczajnym zamachem stanu i gwałtem na demokratycznej Rzeczypospolitej.
W galerii prawdziwych polskich patriotów na szczególny szacunek zasługują tak zwani szmalcownicy, którzy szanując legalną władzę w Polsce w latach 1939-1945 wydawali w jej ręce ukrywających się w różnych miejscach zamożnych obywateli polskich niepolskiej narodowości. Z kolei na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku nieocenione zasługi w zbliżeniu narodu polskiego i żydowskiego oddali tacy ofiarni społecznicy jak: Józef Goldberg-Różański, Anatol Fejgin, Roman Romkowski, Julia Brystygier. Godne upamiętnienia są domy zbratania obydwu narodów, mieszczące się w Warszawie przy Rakowieckiej i Koszykowej.
Areszt wydobywczy to pojęcie właściwe dyktaturom niektórych państw Afryki i Ameryki Południowej, na szczęście kompletnie nieznane w Rzeczypospolitej Polskiej pod rządami dzisiejszych demokratów. U nas natomiast wyjątkowo oburzającym przykładem łamania prawa była brutalna napaść byłej minister gospodarki i budownictwa, śląskiej nacjonalistki Barbary Blidy – na przechodzących przypadkowo z kamerą funkcjonariuszy ABW. Dopiero po uświadomieniu sobie całej ohydy owego aktu agresji Blida z rozpaczy zdecydowała się zastrzelić z własnego pistoletu. Bogu dzięki, w trakcie napadu ani jeden funkcjonariusz nie został zabity przez terrorystkę.
Mógłbym tak ciągnąć tego rodzaju wyliczankę w nieskończoność i posługiwać się przykładami, które mnie ani ziębią, ani grzeją, pozwalając sobie na przewrotne, jednostronne osądy. Zdarzyło się jednak, że już bezpośrednio w kręgu „Passy” spotkaliśmy się z takim postępowaniem organów związanych z wymiarem sprawiedliwości, że nie wiadomo już, czy mamy śmiać się, czy płakać. Otóż na moje biurko trafiło „Zawiadomienie o umorzeniu śledztwa”, podpisane przez referenta Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ Beatę Ignatowską. Sprawcą umorzenia był ponoć – jak mnie telefonicznie poinformowała referent Ignatowska – ob. Mateusz Kopciał, który jednak najwidoczniej wstydził się osobiście podpisać owo zawiadomienie, zasłaniając się personaliami pani Beaty. A rzecz jest o tyle ciekawe, że dotyczy pośrednio odkrycia, jakiego dokonał dociekliwy redaktor „Passy” Tadeusz Porębski, ujawniając między innymi, że co do i tak wątpliwego statusu pewnej nieruchomości na Mokotowie urzędnik tej dzielnicy dopuścił się sfałszowania dokumentacji. Ów fałsz otworzyłby drogę do ewentualnego przejęcia własności wartego miliony złotych majątku komunalnego przez wydrwigroszy, którym – jak na ironię – miasto wyremontowało tę nieruchomość na swój koszt. Chociaż dowodem fałszerstwa jest istniejący realnie dokument, śledztwo (a wcześniej dochodzenie prowadzone częściowo w tej sprawie na Mokotowie) zostało umorzone:„wobec stwierdzenia, że czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego” – jak piszą funkcjonariusze z Prokuratury Warszawa Śródmieście Północ.
Już samo stwierdzenie, że „czyn nie zawiera znamion czynu” skłania do wniosku, że sprawca umorzenia nie panuje nawet nad swoimi słowami i lepiej nie zastanawiać się, czy posiadł gruntowną znajomość prawa, skoro albo on, albo pani referent się kompromitują w tak dziecinny sposób. Trzeba natomiast się zastanawiać, czy poprzez owe umorzenia różni funkcjonariusze nie usiłują przypadkiem kogoś kryć, no bo jak inaczej wytłumaczyć całkowite zlekceważenie dowodu fałszerstwa? Bo z naszego punktu widzenia oni zdają się dołączać do łańcucha tych osób, którym zarzuca się szalbiercze zagarnianie mienia publicznego w stolicy. Bardzo więc jestem ciekaw, jak piastująca godność Prokuratora Rejonowego Małgorzata Gawarecka zdoła to wytłumaczyć. Wygląda bowiem na to, że to „Passa” walczy o sprawiedliwość, a pani Gawareckiej i jej współpracownikom ani to w głowie.
Wszystko to piszę, nawiązując do wielu naszych publikacji, tyczących majątku Warszawy i jej finansów, które są na przykład narażane na szwank w sytuacji, gdy położoną całkiem niedawno nawierzchnię Krakowskiego Przedmieścia trzeba nieustannie wymieniać, jakby była położona prowizorycznie na dwa-trzy dni. Mam nadzieję, że moje argumenty trafią nie tylko wspomnianym prokuratorom do przekonania, albowiem „koń, jaki jest, każdy widzi” – jak powiedział kiedyś pewien artysta.