Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak kiedyś bawiły się dzieci na Ursynowie?

20-07-2022 20:33 | Autor: Katarzyna Nowińska
Dwa tygodnie temu pisałam o tym jak dzieci mieszkające na Ursynowie ciekawie mogą spędzać wolny czas, którego teraz w wakacje mają pod dostatkiem. W naszej dzielnicy takich możliwości nie brakuje, ale nie zawsze tak było.

Dla pierwszego pokolenia ursynowskich dzieci największą atrakcją były drewniane place zabaw z konikami i „indiańskimi domkami”. Pomysłodawczynią domków była architekt Irena Bajerska z ekipy Marka Budzyńskiego, która to ekipa stworzyła projekt osiedla Ursynów Północny, w tym również projekt placów zabaw. Nowością w tamtych latach był już sam fakt stworzenia poszczególnych elementów placu zabaw z drewna, a nie z blachy, tak jak robiono to na wcześniej powstałych osiedlach. Projektanci chcieli również, aby urządzenia inspirowały dzieci do kreatywności. Z drewnianych pni wybudowano równoważnie, drabinki, piaskownice, bujawki, koniki oraz „indiańskie domki” przypominające domki wakacyjne typu brda. Dach tych domków sięgał do samej ziemi, z jednej strony były one całkowicie otwarte, a z drugiej strony miały okrągłe okienko.

W dzień w domkach dzieciaki bawiły się w Winnetou, a wieczorami stanowiły one schronienie dla lokalnej chuliganerii, która lubiła sobie w nich wypić piwko i zapalić. Niestety, żaden z tych wspaniałych drewnianych placów zabaw i „indiańskich domków” nie przetrwał do XXI wieku, gdyż za PRL-u ani placów zabaw, ani parków nikt nie konserwował. Zdecydowanie jednak przetrwały one we wspomnieniach czterdziestokilkulatków wychowanych na Ursynowie.

W latach 80-tych w naszej dzielnicy regularnie gościło wesołe miasteczko, a zdarzyło się, że zawitał też cyrk. Stałymi miejscami, w których rozbijało się wesołe miasteczko był plac przy Romera, przed blokami na Pięciolinii - teren dzisiejszego Parku Jana Pawła II oraz łąka na rogu Puławskiej i Romera. Była kolejka z blaszanymi wagonikami, karuzela z siedziskami w kształcie słoni, koników i tygrysów, autodrom pełen samochodów, strzelnica, na której można było ustrzelić farbowaną sztuczną różę, lizaka albo zdjęcie Sylvestra Stalone, budki z kolorową watą cukrową i włoskimi lodami, dzisiaj często zwanymi „kręckami”. Ach, to były rarytasy, bo przecież w tamtym czasie miejsc, gdzie na co dzień można było posmakować słodkości na Ursynowie nie było za wiele. Do ulubionych przysmaków dzieciaków należały lody z automatu w barze „Zbych” i „Oczko”, lody na patyku i napój Ptyś w sklepie Baniochy na Lachmana i owocowe galaretki w „Metro Café”. Może i dobrze, bo też z możliwościami spalania kalorii nie było wtedy w dzielnicy tak wspaniale jak teraz. „Z kolegami z liceum chodziliśmy jakiś rok na siłownię. Wiecie, gdzie była? U księdza. W piwnicy domu parafialnego przy budowanym kościele Świętego Tomasza na Imielinie”- zdradza nam w wywiadzie wychowany na Ursynowie dziennikarz Maciej Mazur (PASSA nr 13, 1 kwietnia 2021).

Brzmi niesamowicie! Podobnie jak wyznanie Michała Myślińskiego redagującego wraz z Maćkiem Mazurem portal „ursynow.org.pl” (PASSA nr 23, 10 czerwca 2021): „Największą, nieoczywistą atrakcją dla dzieciaków, którą pamiętam do dziś, była ogromna kałuża, wręcz zbiornik wodny o powierzchni chyba kilku tysięcy metrów kwadratowych, który znajdował się w 1982, może w 1983 roku, w okolicy dzisiejszego południowego wyjścia ze stacji metra Stokłosy. Przez dobry rok co odważniejsi pływali po nim tratwami, czyli gotowymi elementami dachów z pobliskiej budowy. Było jedno-dwa miejsca siedzące na kominie, reszta stojąca, a napęd na pych. Rejsy wycieczkowe, pirackie – do wyboru do koloru, ograniczała nas tylko wyobraźnia”.

No właśnie, a wyobraźni dzieciakom nie brakowało. Brak atrakcji pobudzał kreatywność, co nie zawsze bywało bezpieczne. I tak, na przykład, jednym z ulubionych miejsc zabaw młodych mieszkańców Ursynowa w latach 80-tych był plac budowy metra. Gdy po godzinie 15 plac opuszczali ostatni robotnicy młodzież z okolicznych bloków zamieniała go w dość ekstremalny plac zabaw.

A gdzie młodzież w latach 80-tych mogła na Ursynowie wyskoczyć na piwko? Oczywiście do kulowej Cafe DAG mieszczącej się w budynku Domu Kultury Stokłosy. Ta osiedlowa kawiarnia stanowiła swego rodzaju centrum lokalnego życia społeczno-kulturalnego. Kawiarnia zakończyła swą działalność na początku 2000 roku, a po remoncie lokal zajęła biblioteka przynależąca do Domu Kultury Stokłosy. Nie od dzisiaj wiadomo, że książki mają bardziej pozytywny wpływ na rozwój młodych umysłów niż piwko. Drugą bardzo znaną kawiarnią był pub SEDAR w pawilonie przy ulicy Kulczyńskiego . Po czterech latach bardzo owocnej działalności pub zajął kolejną, sześćdziesięciometrową salę i z kawiarni stał się restauracją, w której organizowano potańcówki, uroczyste rocznice, chrzty, komunie i wesela. W 2005 roku restaurację „przechrzczono na” „Młynek”, a wszystko za sprawą młynków, które kolekcjonowała właścicielka lokalu i wyeksponowała na jednej ze ścian. Niektóre z młynków pochodziły nawet z początku XIX wieku. W styczniu 2011 restauracja została zamknięta, a swą działalność w tym miejscu rozpoczęła restauracja chińska Jin Ren, wcześniej mieszcząca się w pawilonie przy ulicy Rosoła.

A co się nie zmieniło mimo upływu lat? Dzieci i młodzież, zarówno ta wychowana na Ursynowie w latach 80-tych, jak i ta, która dorasta w dzielnicy teraz lubi jeździć na rowerach, gubi się i odnajdywać w osiedlowych uliczkach, biegać po Lesie Kabackim, wspinać się na Kopę Cwila, a jesienią zbierać kasztany i kolorowe liście na Alei Kasztanowej.

Fot. J.R.Bojarski

Wróć