Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Im mniej Zachodu, tym więcej Wschodu

09-12-2015 20:21 | Autor: Andrzej Celiński
Zapowiadałem pisanie o konkretach polityki zdrowotnej, edukacyjnej lub też polityki gospodarowania przestrzenią publiczną. Mało kto o tym pisze. Chciałem pisać o systemie edukacji, o relacji państwo - kościół, o rolnictwie, kulturze, sprawiedliwości. Zdążyłem napisać dla Passy o kulturze i o telewizji publicznej. Dzieją się jednak rzeczy, które wymagają komentarza. Za kilka miesięcy będzie za późno.

Idzie o nas wszystkich. Partyjne podziały, wyłączywszy PiS, blakną. Idzie o państwo. Właśnie rozgrywa się przyszłość Polski. Nie przesadzam, nie histeryzuję, po prostu patrzę szeroko otwartymi oczami i staram się przywołać wiedzę.

Polityka wiele może. Mamy dwie Koree: prężnie rozwijające się południe i piekło północy. Język, klimat, historia, genotyp ludzki je łączą. Dzieli współczesna polityka. Argentyna lat 40. i 50. XX wieku, czasy Perona i Evity. Zmarnowali jeden z najbogatszych krajów ówczesnego świata. My od ćwierćwiecza zmieniamy swoją historię. Nie bez licznych błędów, ale rozwijamy się tak, jak nigdy wcześniej. Zdobyliśmy pozycję w Europie, jakiej nie mieliśmy od XVII wieku. Dzisiaj jednak, po wyborczym zwycięstwie prezydenta Andrzeja Dudy, później partii Prawo i Sprawiedliwość wspomaganej mędrcami od Kukiza, cały nasz państwowy i społeczny dorobek minionego ćwierćwiecza zawisł na łasce jednego człowieka – Jarosława Kaczyńskiego. Jaki to człowiek jest, każdy widzi. Czy można czuć się bezpiecznie w kraju, którego rzeczywisty przywódca wierzy w smoleński zamach, w jakieś sztucznie tworzone zmiany w atmosferze (hel nad lotniskiem), wybuchy (trzy na pokładzie, kiedy samolot był jeszcze w bezpiecznej odległości od ziemi), spiski prowadzące do zabicia („polegli”) prezydenta Rzeczypospolitej? Który nie mając żadnej formalnej, konstytucyjnej odpowiedzialności sprawia, że najwyższy urzędnik państwa, prezydent RP, jawnie i z rozmysłem ignoruje Konstytucję? Czy można zamknąć oczy wobec akcji pełzającego zamachu stanu?

Idzie nie tylko o nasz komfort wolności i demokracji, ale i o bezpieczeństwo Polski. O jej miejsce na geopolitycznej i gospodarczej mapie Europy. W konsekwencji idzie też o dobrostan materialny Polaków.

Polska jest tam, gdzie jest. W Europie pomiędzy Niemcami a Rosją. Przy czym Niemcy są dzisiaj w Unii Europejskiej, zaś Rosja w ostrej konkurencji posuwa się do siłowej zmiany swych granic (Krym). Pozycja Niemiec – bardziej niż jakiegokolwiek innego państwa – współdecyduje o przyszłości Europy. Niemcy są głównym jej kasjerem i gwarantem. To zadziwiająca, cudowna zmiana, jaka zaszła w Europie w wyniku katastrofalnej, także dla Niemiec i dla całego kontynentu, II wojny światowej. Niemcy w Europie są gwarantem nie tylko bezpieczeństwa, ekologii, zrównoważonej, spokojnej, rozważnej polityki (jest przecież jakaś różnica miedzy Włochami, Francją a Niemcami?), ale także w odniesieniu do dobrostanu całego społeczeństwa, też jego nieuprzywilejowanych warstw. Niemieckie standardy socjalne, prawne i materialne są dla Europy wzorem. Niemcy starają się, by inni pamiętali, że wspólnota musi mieć swój wymiar materialny. Wyciągnęli lekcje z własnej historii. Oni wiedzą, jak rodzą się diabły. Dla nas to dzisiaj świetny, wymarzony sąsiad.

Przebudowa Polski zmieniła tam wizerunek naszego Kraju. Zamiast chaotycznej szarpaniny, buńczucznych wzlotów, chandryczenia się o wszystko, o co tylko można się handryczyć, wiecznej kłótni, chorych mitologii, słomianego ognia – ciężka, systematyczna praca. To jest prawdziwy cud!

Europa przeżywa kryzys. Najpierw był to kryzys pracy. Globalizacja gospodarki, liberalizacja obrotu gospodarczego bez równoważących ich skutki instrumentów polityki Europy jako całości doprowadziły do niespotykanego deficytu pracy. Rozwój usług nie zrównoważył wyciekania poza Europę przemysłu. Dzisiaj Europa chwieje się pod naciskiem kryzysu wywołanego masowymi, niekontrolowanymi migracjami. Ten kryzys prowadzić musi nieuchronnie do konsolidacji polityki europejskiej. Ci, którzy tego nie zrozumieją, znajdą się na peryferiach. Nie sądzę, kiedy stanie się jasne dla wszystkich, że Polska dryfuje od państwa prawa do państwa większości, żeby nas z Unii wyrzucono. Jest różnica w rozumieniu czym jest demokracja. Obawiam się, że tej różnicy nie dostrzega większość moich rodaków. Nawet w Warszawie, na uniwersytetach, pośród studentów i wykładowców dziwią się: jak to? – przecież PiS ma większość. Demokracja to nie jest większość. Owszem, większość ma ogromne znaczenie, ale nie ma tej redukcji – skoro mam większość to mi wszystko wolno. Gdyby tak było zwycięstwo ludożerców w wolnych wyborach byłoby kresem wolności. Oznaczałoby, że problem opozycji rozwiązać można ostatecznie. Można by było opozycję po prostu zjeść.

Mam swoje lata. Przeżyłem swoje życie tak, że wielu, specjalnie spośród polityków polskiej prawicy, w podobnym do mojego wieku, a już specjalnie z najbliższego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego i on sam, mieliby czego zazdrościć. Odnoszę się do właściwie każdej dekady, począwszy od lat 60. po wolną Polskę. Protestowałem, kiedy była potrzeba, afirmowałem trochę wcześniej od nich to, co okazywało się później niezbędne. Często bywałem w przerażającej mniejszości. Która potem, kiedy już niewiele to kosztowało, stawała się większością. Bywałem usuwany ze studiów, wyrzucany z pracy, nie miałem paszportu ani wielu innych owoców konformizmu wobec ówczesnej władzy. A i po 1989 roku za bardzo nie zabiegałem o swoje sprawy. Kto spotyka mnie na co dzień na Ursynowie, gdzie mieszkam, ten może się domyślać. Nie utuczyłem się na polityce. Choć nie narzekam.

Dzisiaj prezydent Rzeczypospolitej kpi sobie z mojego państwa, nie wykonuje prawa, którego wedle Konstytucji jest strażnikiem. Szefem CBA i ministrem PiS mianuje człowieka skazanego (wciąż nieprawomocnym wyrokiem) na trzy lata więzienia i ułaskawionego przez prezydenta w trybie przez prawo niedopuszczalnym. Do Trybunału Konstytucyjnego wysuwa, wedle procedury rozpatrywanej właśnie przez Trybunał, osobę, wobec której toczy się postępowanie. Do funkcji przewodniczącego senackiej komisji finansów publicznych deleguje człowieka, który uwłaszczył się na kilkudziesięciu milionach złotych wyjętych z bankrutującego systemu parabankowego, chronionego przed nadzorem państwa m. in. przez ówczesnego ministra w Kancelarii prezydenta Andrzeja Dudę. Wiceministrem kultury zostaje Jacek Kurski –  ten od „ciemnego ludu” i od rajdów swoim luksusowym bmw na trasie Gdańsk-Warszawa. A także od leśniczówki wykupionej od Lasów Państwowych za grosze. Autorytetem politycznym i moralnym, do którego jedzie polski rząd czyni się człowieka, który skutecznie wywinął się sprawiedliwości, kiedy przywłaszczył pieniądze ze zbiórki publicznej na ratowanie stoczni w Gdańsku. I który ze szczucia Polaków na siebie nawzajem uczynił religię („ta czarownica”). Prawo i Sprawiedliwość zapowiada przejęcie (oczywiście przez „naród”) mediów publicznych. Zmienia zarządy wielkich państwowych spółek. A także tych, które są spółkami giełdowymi, lecz z dużym udziałem skarbu państwa.

Zapowiada zwiększenie deficytu budżetowego. Towarzyszy temu szeroko zakrojona akcja kupowania wyborców. Jarosław Kaczyński wie, że demokracja i wolność mają swoją cenę. Wtedy, kiedy są jak woda w Wiśle i tlen w powietrzu. Żeby ludzie nie dostrzegli tych, którzy protestują wobec łamania konstytucji, planów ograniczających wolność mediów (prywatne podążą za władzą, wszak utrzymują się z reklam), ręcznego sterowania nie tylko prokuraturą, ale i sędziami (specjalna kompetencja jakiejś prezydenckiej speckomisji).

Co to znaczy, że prezydent RP łamie prawo, w tym Konstytucję Rzeczypospolitej? Ano to, że zmierzamy do dyktatury. Po prostu. On wie, że zabija Konstytucję. Wykonuje polecenia Jarosława Kaczyńskiego. A ten jak z klasyki gatunku, sam ma czyste ręce. Daje tylko zadanie do wykonania swoim ludziom: prezydentowi państwa, prezesowi rady ministrów, innym. Takie zadania, których wykonanie stawia ich w przyszłości przed Trybunałem Stanu. Nie mają już odwrotu. Mosty wysadzone. Muszą iść dalej. O to chodzi Kaczyńskiemu. Mogą być wściekli na niego, odczuwać dyskomfort, ale to już się stało. Lekcja z 2007 roku odrobiona. Nie zatrzymają się. Europa zaraz się o tym dowie. Zepchną Polskę na margines. Z takim krajem, który osiągnąwszy niecodzienną dla niego pozycję, niszczy to, co Europie dało pokój i rozwój, w chwili kryzysu nikt się nie cacka. Polska to nie Węgry. Trzykrotnie większa, w bardziej newralgicznym miejscu położona, no i w zachodzących w niej zmianach groźniejsza dla europejskich wartości. Jak nie w Europie, to gdzie?

Polska jest pomiędzy Niemcami a Rosją. Rosja nie potrzebuje tu przysyłać swoich agentów wpływu. Sami zrealizujemy politykę dzisiejszej putinowskiej Rosji. Jeśli jej strategią jest odbudowanie imperialnej pozycji, to chaos w Polsce, jej degradacja moralna i materialna, a także rozluźnienie relacji z Unią Europejską niewątpliwie brukują drogę do realizacji tej strategii. Polska głębokich podziałów, z kompromitującym się Kościołem, potencjalnym deficytem wolności mediów, zamazywanymi granicami pomiędzy władzą wykonawczą a sądowniczą jest takim sąsiadem, który dla Putina staje się wreszcie dobrym i pożądanym sąsiadem. Im w Polsce mniej Zachodu, tym więcej Wschodu.

Wróć