Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

I znowu Polak - Węgier dwa bratanki

02-12-2015 20:32 | Autor: Tadeusz Porębski
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schultz zagroził Polsce użyciem siły, jeśli nie poddamy się dyktatowi Brukseli i Berlina w sprawie relokacji uchodźców z Bliskiego Wschodu. Również Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej, straszył Polskę poważnymi konsekwencjami w przypadku odmowy przyjęcia narzuconej nam z góry liczby imigrantów. Pod nóż Brukseli poszedł także premier Węgier Viktor Orbán.

Tu szantaż posunięto do granic przyzwoitości. KE, której przewodzi Juncker, zarejestrowała ostatnio europejską inicjatywę obywatelską, mającą na celu zawieszenie Węgier w prawach państwa członkowskiego, w tym w prawach do głosowania w Radzie Europejskiej. Jakiego przestępstwa dopuścili się Węgrzy oraz ich przywódca, że UE wymierza im tak tęgie razy? Tamtejsze władze przyjęły we wrześniu restrykcyjne przepisy, przewidujące m. in. kary więzienia dla przybyszów nielegalnie przekraczających granicę. Wybudowano także mur z zasiekami z drutu kolczastego, co najbardziej rozwścieczyło brukselskich decydentów.

A Węgrzy bronią po prostu interesów własnego państwa, zalewanego przez falę zarobkowych imigrantów nielegalnie przekraczających granice. Tak jak USA bronią swoich granic przed ekspansją szukających lepszego życia obywateli Meksyku. Dziś granica Stanów Zjednoczonych z Meksykiem przypomina Wielki Mur w Chinach – kilometry siatek z drutami kolczastymi, wysoki na kilka metrów betonowy mur oraz gęsto ustawione pręty wchodzące głęboko w morze przy linii brzegowej obu państw. Tak się jakoś dziwnie dzieje, że nikt za to nie krytykuje amerykańskiego rządu. I wcale się temu nie dziwię, bo od wieków nielegalne przekraczanie granic jest przestępstwem, które ściga się z całą bezwzględnością. Więc za co nakłada się na Węgry tak surowe konsekwencje? Za to, że państwo to egzekwuje obowiązujące na całym świecie prawo?  

Bruksela, a szczególnie Berlin, nawarzyły piwa, godząc się na przyjmowanie milionów uchodźców. Poniewczasie dostrzegły, że był to poważny błąd i dzisiaj współodpowiedzialnością za to chcą obciążyć całą UE, z Bogu ducha winnymi państwami Europy środkowo - wschodniej, które nie maczały palców w prowadzeniu brudnej europejsko - amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Szantaż przybiera naprawdę niepokojące rozmiary i jeśli tak dalej pójdzie, to KE wcale nie będzie musiała nikogo zawieszać w prawach członka, bo cała Unia Europejska i strefa Schengen runą niczym przysłowiowy domek z kart. Bo nie sposób dłużej tolerować ordynarnego chamskiego nacisku, jaki stosują ostatnio wobec nas Niemcy za cichym przyzwoleniem Brukseli.

To, co napisał o Polsce i Węgrzech Christian Bommarius, publicysta dziennika „Berliner Zeitung”, woła o pomstę do nieba. Obrażając polski rząd i wybrany w demokratycznych wyborach parlament ten Niemiec obraził cały nasz naród. Pisze m. in., że "wprawdzie w Paryżu terroryści z Państwa Islamskiego dokonali ataku na europejskie wartości, ale to Warszawa i Budapeszt składają je do grobu". A na koniec stwierdza: "Węgry i Polska są dla Europy większym niebezpieczeństwem niż grupa morderców z Państwa Islamskiego”. Wynurzeń niemieckiego chama nie ma co komentować, ale jedno jest pewne: jeśli Polska zdecydowanie nie przeciwstawi się represjom Brukseli wobec Węgier, to szybko stanie się kolejnym „chłopcem do bicia”. Na miękkiego niczym wosk Tuska nie ma co liczyć, w tej sytuacji jedyną nadzieją na danie skutecznego odporu brukselskim i niemieckim napastnikom jest premier Beata Szydło.

Może ona – podczas jednego ze swoich wystąpień na forum EU – odważy się powiedzieć wreszcie kilka słów prawdy, która jest bardzo bolesna dla USA i największych europejskich państw. To prawda o rzeczywistych przyczynach konfliktu na Bliskim Wschodzie, o tym, kto i w czyim interesie go wywołał. Bo na ten temat Schultz, Juncer i Merkel milczą jak zaklęci. Nie mówi się o przyczynach, tylko bez końca o skutkach. A przyczyna jest jedna –  pieniądze liczone w bilionach euro. W 2009 r. prezydent Syrii Bashar Al-Assad ujawnił szczegóły planu „Four Seas”, dotyczącego budowy gazociągu przesyłającego do Europy gaz wydobywany nad Morzem Kaspijskim, Czarnym i w Zatoce Perskiej. Z dnia na dzień w spokojnej i stabilnej dotąd Syrii wybucha więc wojna. Przeciętny zjadacz chleba nie ma bladego pojęcia, o co w tej wojnie chodzi, kto z kim walczy i dlaczego.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w Syrii pojawiają się liczne i po zęby uzbrojone oddziały rebeliantów. Są tak silne, że potrafią zmusić do odwrotu regularne oddziały syryjskiej armii. Niewielu dziennikarzy chce dociekać, skąd mają nowoczesne uzbrojenie oraz kto i gdzie na tyle skutecznie wyszkolił buntowników do tego stopnia, że potrafią oni związać znaczne siły wojska i zdobywać kolejne rubieże. I tu odpowiedź jest prosta. Według nieoficjalnych, wiarygodnych źródeł, Katar przekazuje syryjskim rebeliantom miliardy dolarów, licząc, że upadek Assada pozwoli mu wybudować gazociąg wiodący przez Syrię do Europy. Niektóre źródła twierdzą, że pomoc Kataru dla syryjskich rebeliantów należy szacować nawet na 3 miliardy dolarów. Do tego dochodzi pomoc kilku innych innych krajów arabskich, popierających Bractwo Muzułmańskie.

W październiku 2014 amerykański wiceprezydent Joe Biden oskarżył prezydenta Turcji Recepa Erdoğana, że setkami milionów dolarów i tysiącami ton broni wspiera Państwo Islamskie. Zaraz jednak wycofał się z tych słów, zapewne dlatego, że Stany ubiegały się u prezydenta Turcji o pozwolenie na wykorzystanie tureckiej bazy powietrznej Incirlik do nalotów na ISIS w Syrii. Ostatnio podobny zarzut postawił Erdoğanowi prezydent Rosji Władimir Putin, przedstawiając na to stosowne dowody, które opublikowały rosyjskie media. Okazuje się, że bojownicy ISIS byli szkoleni nie tylko przez doradców z USA, ale także przez  tureckie siły specjalne w tajnych bazach w prowincji Konya. Jaki interes ma prezydent Turcji we wspieraniu Państwa Islamskiego? I na to pytanie Rosja udzieliła odpowiedzi.

Głównym źródłem funduszy ISIS na wojnę z Zachodem jest sprzedaż irackiej ropy z regionu Mosulu. Syn prezydenta Turcji Bilal Erdoğan jest właścicielem kilku firm morskich, które posiadają specjalne nabrzeża w portach Bejrut i Ceyhan służące do załadunku skradzionej ropy. Rosyjskie służby wywiadowcze twierdzą, że Bilal podpisał szereg kontraktów z europejskimi firmami przewożącymi iracką ropę do kilkunastu  krajów azjatyckich. Ale to nie wszystko. Córka tureckiego prezydenta Sümeyye Erdoğan ma zarządzać tajnym tureckim szpitalem położonym przy granicy syryjskiej, w którym leczeni są ranni bojownicy Państwa Islamskiego. Po rehabilitacji tureckie ciężarówki wojskowe odwożą ich na powrót do Syrii, aby mogli kontynuować dżihad. Schwytany przez Kurdów niejaki Ramazan Başol zeznał, że próbował dołączyć do ISIS za pośrednictwem "İsmail Ağa Sect", tureckiej sekty islamskiej ściśle powiązanej z klanem Erdoğanów, która prowadzi szkolenie dżihadystów w okolicach Konya i wysyła ich do Syrii.

Od zawsze byłem zwolennikiem stowarzyszenia Polski z Unią Europejską. I nadal jestem. Ale coraz to nowe wybryki brukselskich decydentów, polegające m. in. na dyktacie, ciągłym pouczaniu i straszeniu państw z bloku postsowieckiego, wymagają ostrej reakcji polskich władz. W zaistniałej sytuacji głupie polskie przysłowie "Pokorne cielę dwie matki ssie" nie ma niestety żadnego zastosowania. 

Wróć