Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gorąca zimna wojna

09-03-2022 21:00 | Autor: Mirosław Miroński
Co oznacza ten tytułowy oksymoron? Otóż na naszych oczach rzeczy przestają być tym, czym były dotychczas. Maski spadają, najbliższa przyszłość Europy i świata rysuje się na nowo. Najbliższe tygodnie pokażą, czy król bije wszystko, czy też przeciwnie? Może się okazać, że przysłowiowy król, czy też car jest nagi.

Trudno uciec od tematyki wojennej, zważywszy na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Przez lata przyzwyczailiśmy się do politycznego status quo, bo też sytuacja w naszym regionie na to pozwalała. Wprawdzie tu i tam pojawiały się konflikty zbrojne, nawet krwawe, ale były oddalone od naszych granic. Mimo to, pojawiały się głosy przestrzegające, że taka sytuacja może się zmienić. Wiadomo, że nic na tym świecie nie trwa wiecznie, a wojny następują z pewną regularnością. Przestrogi te trafiały w próżnię i nie znajdowały zbyt wielu słuchaczy. Większość

sygnałów o możliwych zagrożeniach była ignorowana. Ostrzegający zwani też z angielska whistlerami przedstawiali dramatyczne scenariusze dla nas i całego regionu. Były one najczęściej ignorowane lub traktowane jako kasandryczne wizje całkiem nieprawdopodobne. Do wyjątków należeli ci, którzy traktowali je poważnie, jako zgodne z prawidłami obowiązującymi w polityce.

Niezależnie od tego, jak traktowaliśmy owe przestrogi, teraz zderzyliśmy się z przykrą rzeczywistością. Niektórzy pamiętają jeszcze zapewnienia prominentnych polityków, że historia skończyła się, że armia nie jest nam potrzebna, bo nie ma żadnego zagrożenia z zewnątrz. Zamiast tego pieniądze zaoszczędzone na bezpieczeństwie państwa lepiej przeznaczyć na inne cele, np. na służbę zdrowia. Gdzie są dziś ci politycy? Są i mają się nieźle. Najwyraźniej zapomnieli, co mówili, gdy byli u władzy. No cóż, to dobry przykład tzw. pamięci krótkotrwałej. Pytanie – co teraz? Czy mamy zamknąć się w domach i czekać aż niebezpieczeństwo minie? Tak właśnie radzili nam niektórzy z prominentnych polityków, czy też – jak kto woli – polityczek.

Mam sąsiada, który przy niemal każdym spotkaniu pyta mnie, czy damy radę. Potwierdzam, że damy, choć nie bardzo wiem, o co mu dokładnie chodzi. Najpewniej o to, żeby nie poddawać się niezależnie od okoliczności. Właśnie z taką postawą mamy w ostatnich kilku latach wśród przeważającej części naszego społeczeństwa. Daliśmy radę w walce z pandemią, poradzimy sobie z tym, co może nas spotkać ze strony wschodnich agresorów. Nadzwyczajne jest to, z jaką determinacją podchodzimy do kwestii pomocy uchodźcom z Ukrainy. Polacy z otwartym sercem przyjmują ukraińskie matki i dzieci. Rząd podejmuje próby koordynowania pomocy, zapewnienia odpowiednie warunki do życia potrzebującym, kieruje niemający odpowiednika ludzki exodus do ośrodków, hoteli. Angażują się prywatne osoby, oferując pomoc, transport, mieszkania etc. Codziennie dowiadujemy się o konkretnych działaniach władz centralnych, samorządów, a przede wszystkim społeczeństwa, zwyczajnych ludzi. Pomoc nie ogranicza się do pustych gestów i haseł i słów.

Mimo hejtu w mediach społecznościowych i zarzucania Polakom rasizmu i antysemityzmu pomoc trwa. Jej skala robi wrażenie. Już ponad milion uchodźców znalazło bezpieczną przystań w naszym kraju. Zaskakująca skala spontanicznej pomocy ludziom, których domy są ostrzeliwane, których dotychczasowe życie legło pod gruzami bombardowanych miast i miasteczek. Ludzi skazani na rozłąkę z rodziną, dzieci pozbawione poczucia bezpieczeństwa mogą liczyć na Polaków. Wspaniale zdajemy egzamin z dobrze pojętego humanitaryzmu. Podobnie zachowują się też inne narody sąsiadujące z Ukrainą. Potrzeba pomocy wyzwala w ludziach to co najlepsze, uruchamia najgłębsze pokłady człowieczeństwa.

Możni tego świata zachowują się różnie. Jedni czekają na przegraną Ukrainy, licząc na szybki powrót do przerwanych interesów na rynku paliw. Inni podejmują działania uderzające w agresora, który dotąd zarabiał krocie na sprzedaży węglowodorów. Czasem dyplomacja zastępuje tzw. Przyzwoitość. Nastroje społeczne w wielu krajach wymuszają na zachodnich politykach określone decyzje. Niestety, mamy też do czynienia z pozorowaniem działań, zamiast z czynami. Przyzwyczailiśmy się już, że w polityce słowa poprzedzają czyny, ale często kończy się na słowach.

Historia pokazuje, że chowanie głowy w piasek w obliczu zagrożenia nikomu nie może wyjść na dobre. Przykładem tego była m. in. uległa postawa brytyjskiego premiera Arthura Nevilla Chamberlaina wobec hitlerowskich Niemiec, faszystowskich Włoch i ZSRR. Zastosowana przez niego polityka tzw. appeasementu (udobruchania) podczas negocjacji z Hitlerem, zakończona fiaskiem, przyczyniła się do wybuchu II wojny światowej. Próba zachowania pokoju za wszelką cenę przez Brytyjczyków została odczytana przez Niemców jako przyzwolenie na aneksję Sudetów, potem całej Czechosłowacji, a następnie na zaatakowanie Polski.

Kunktatorską politykę Chamberlaina i jego rządu tak podsumował jego następca Winston Churchill: – Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak. Te znamienne słowa brytyjskiego premiera niech będą przestrogą dla dzisiejszych decydentów, gdy po latach zimnej wojny weszła ona w fazę gorącą.

Wróć