Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdy brat bratu – psubratem...

14-06-2022 21:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Z ciężkim sercem żegnałem na Dworcu Centralnym wracającą z dwoma synkami do Kijowa przesympatyczną Irynę, którą i ja, i moja żona zapamiętamy na zawsze jako osobę niezwykłej inteligencji i energii. Iryna uciekła 5 marca z Ukrainy wraz z 6-letnim Romą i 3-letnim Markuszą, by spędzić w Polsce, z dala od rodziny, aż trzy miesiące. W Kijowie jej mieszkanie znajduje się na obrzeżach miasta. Gdy mąż Iryny zobaczył przez okno przelatujące w pobliżu i spadające na miasto rosyjskie rakiety, od razu zdecydował: – Musisz natychmiast wyjechać z Ukrainy i udać się do Polski, trzeba ratować nasze dzieci. Iryna nie była zachwycona, bo już się zdążyła zapisać na szkolenie wojskowe, żeby stanąć do walki z rosyjskim najeźdźcą. A podróż do Polski to był dla niej wyjazd w nieznane.

Z powrotem do Kijowa ruszyła minioną niedzielę przez Chełm i gdy tylko przekroczyła granicę („kordon”), natychmiast zawiadomiła nas o tym, zadzwoniwszy ze swojego smartfona. Na tym kontakt się urwał i zaczęliśmy się z żoną zastanawiać, czy nasza niedawna rezydentka zdołała dotrzeć do domu. Takie to teraz czasy, bo na Ukrainie nie wszędzie jest internet, umożliwiający porozumienie dzisiejszymi środkami komunikacji, a tradycyjne telefony poszły już w zapomnienie.

Wojna, wywołana na Ukrainie przez mającego imperialne plany szaleńca Putina, sprawia, że każdego dnia media przekazują stamtąd coraz bardziej wstrząsające wiadomości. U nas jednak traktuje się je z coraz większą obojętnością, tak jak po pewnym czasie traktowało się pandemię koronawirusa. Tymczasem realne niebezpieczeństwo zawisło również nad Polską, którą Putin ma na muszce tak samo – jak miał jeszcze długo przed dzisiejszą wojną Ukrainę. Sam chciałbym wierzyć, że nas w razie czego siły NATO ochronią, lecz mimo woli trudno sobie nie przypominać, że po napaści Niemiec na Polskę w 1939 roku nasi ówcześni sojusznicy nie za bardzo chcieli umierać za Gdańsk. A obecny sekretarz generalny NATO – Norweg Jens Stoltenberg, jak ujawnili niektórzy politycy, już kilka lat temu powiedział im na ucho, iż w wypadku ewentualnego zaatakowania Polski przez Rosję, raczej nie możemy liczyć na pomoc tego sojuszu, bo Zachód woli uniknąć trzeciej wojny światowej.

Tak wielka polityka splata się ze zwykłym życiem ludzkim i codzienną rzeczywistością. Ktoś tam rozgrywa swoje skomplikowane interesy, a ktoś maluczki musi za to głową zapłacić. W tej chwili głowy nadstawiają Ukraińcy, którzy raptem od 30 lat cieszą się niezależną państwowością, a ich młode pokolenie przełamuje wreszcie sowiecką mentalność, zbliżając się do zachodnioeuropejskiej. Putin jednak na wyrwanie Ukrainy spod wpływów rosyjskich nie chce pozwolić. Od 2014 roku zdążył już przejąć Półwysep Krymski i prawie cały Donbas, a na dodatek zniszczył kompletnie kilka dużych miast, zanim papież Franciszek ogłosił wreszcie, że wspiera Ukraińców, a Putina nie lubi. No cóż, Watykan zawsze prowadził bardzo ostrożną politykę, skądinąd dobrze rozróżniając – gdzie Rzym, gdzie Krym.

Wbrew temu, co piszą i mówią polskie media, podchodzę ze zrozumieniem do postawy Franciszka. Zdumiewa mnie natomiast zapalczywość byłego ministra spraw zagranicznych, skorego do wdawania się w niegodne dyplomaty pyskówki Radosława Sikorskiego, który nieoczekiwanie zaproponował dostarczenie Ukrainie przez państwa Zachodu głowic nuklearnych. Czasem lepiej mieć głowę na karku niż głowice pod ręką. A tę nieodpowiedzialną wypowiedź Rosjanie od razu skwitowali groźbą, iż zrealizowanie owej propozycji sprawiłoby, że i państwa dostarczające owej broni, i cała Europa w mgnieniu oka przestałyby istnieć. Sikorski z taką samą lekkomyślnością dolewa oliwy do ognia wojny rosyjsko-ukraińskiej, z jaką „prezes Polski” Jarosław Kaczyński stawia się Unii Europejskiej, jakby ta wyrządzała nam jakąkolwiek krzywdę. Nowoczesnej kulturze cywilizacyjnej stara się przeciwstawić widzianą ze swojego poziomu już mocno przytęchłą kulturę bogoojczyźnianą. Chociaż niektórzy twierdzą, że modli się pod figurą, a diabła ma za skórą.

Tak jak Bóg – dziwnym trafem – podzielił ludzi na mądrych i mądrych inaczej, tak rzeka Bug oddziela dwie wojny. Na jej wschodniej stronie – rosyjsko-ukraińską, na zachodniej zaś polsko-polską. Choć w tej drugiej używana jest li tylko polityczna broń, następstwa trwającego już wiele lat starcia mogą również być opłakane. Dobrze więc, że przynajmniej w stosunku do Ukrainy w przerwie wojny polsko-polskiej zapanowała akurat całkowita zgoda. Mało kto już pamięta, że dosłownie w przeddzień napaści Rosjan na Ukrainę, a dokładnie mówiąc 15 lutego, merowi Kijowa Witalijowi Kliczce złożył wizytę prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, a obok niego burmistrz Pragi Zdenek Hřib. Trzaskowski zapewnił, że w związku ze spodziewaną eskalacją działań rosyjskich nasze samorządy już zajęły się koordynacją pomocy dla narodu ukraińskiego. Następne tygodnie potwierdziły, że mówił prawdę, a jak się okazało, niebagatelna pomoc przyszła również ze strony rządu polskiego, co podkreślone zostało nie tylko dostarczaniem broni naszym wschodnim sąsiadom, lecz również dosyć ryzykownymi w warunkach wojny wizytami premiera Mateusza Morawieckiego (wraz z wicepremierem Kaczyńskim) i prezydenta Andrzeja Dudy. Jak widać, w porównaniu z tym, co się działo we wrześniu 1939 roku, nasz obecny establishment zachowuje się godnie, bo ci wrześniowi prominenci zaczęli po prostu spieprzać z kraju, gdzie tylko się dało, a przejście graniczne w Zaleszczykach urosło do rangi zawstydzającego symbolu.

Nie od rzeczy będzie jednak przypomnieć, jak całkiem niedawno nasze władze państwowe próbowały nawet w formie ustawodawczej pogarszać stosunki z Ukrainą, odnosząc się do straszliwych krzywd, jakie nam rzeczywiście wyrządzili kilkadziesiąt lat temu Ukraińcy (mord wołyński!), pomijając zaś wielowiekowe krzywdy, jakie mieszkańcom naszych ziem kresowych wyrządzaliśmy my – aż do lat międzywojennych włącznie. Swego czasu w relacjach bratnich skądinąd narodów jeden brat bywał drugiemu psubratem. Jeśli teraz – jak w 1920 Piłsudski z Petlurą – zawarliśmy z Ukraińcami sojusz, znowu – po prawdzie – antybolszewicki, może wreszcie dojdzie do pełnej zgody obu narodów. Co, moim zdaniem, wyszłoby całej Europie na dobre.

Wróć