Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dwa prezenty pod tegoroczną choinkę

20-12-2023 21:48 | Autor: Tadeusz Porębski
Dzięki niestrudzonej, intensywnej pracy dziennikarzy mediów ogólnopolskich oraz zaangażowaniu dużej grupy mocno pobudzonych internautów, Polska i Polacy – ale nie tylko – otrzymali prezent pod tegoroczną choinkę. Wspólnymi siłami wykreowano i zafundowano nam bohatera, a jest nim pan Grzegorz Braun, poseł Konfederacji. Wielu Czytelników podrapie się w tym momencie po głowach. Jak to? Tak to, proszę państwa. W czasach globalnego Internetu totalna nagonka służy również ofierze nagonki. Tak jest w przypadku posła Brauna.

Świat arabski chyli przed nim czoło w geście solidarności za publiczne upokorzenie Żydów, dokonane na dodatek w parlamencie państwa zrzeszonego w UE. Wystarczy przejrzeć niektóre arabskie serwisy informacyjne. W krajowych portalach internetowych, obok słów najostrzejszych z ostrych pod adresem posła Konfederacji, roi się także od wpisów typu „Braun na prezydenta!”. Padają również niepoprawne politycznie pytania, jak na przykład: „w którym jeszcze z europejskich parlamentów, poza polskim, czci się święto Chanuka?”. Odpowiedzi brak, co jeszcze bardziej rozjusza fanów Grzegorza Brauna. Jeden z nich pisze: „Nie lubię Niemców, bo w wyniku wywołanej przez nich wojny zginęło 6.028 mln Polaków – i nic się nie dzieje. Nie lubię Ruskich, bo wybili nam elity i wprowadzili komunę – i nic się nie dzieje. Nie lubię Szwedów, bo napadli i spustoszyli nasz kraj – i nic się nie dzieje. Jak tylko ogłoszę, że nie lubię Żydów, bo po wojnie opanowali UB i sądownictwo i skazywali na śmierć naszych patriotów, zaraz robią ze mnie antysemitę. O co tu chodzi? Czy mamy ustawowy obowiązek lubić Żydów?”. To są odpryski nagonki na Brauna.

Oliwy do ognia dolał marszałek Szymon Hołownia szantażując Konfederację, że jeśli Braun nie zostanie wykluczony z klubu parlamentarnego tej partii, to funkcję wicemarszałka Sejmu straci… Krzysztof Bosak. Czyli, odpowiedzialność zbiorowa. Z czymś takim mieliśmy ostatnio do czynienia podczas okupacji (100 Polaków za jednego zabitego Niemca). Nie godzę się z tego typu rozwiązaniami, dlatego w tym przypadku trzymam stronę konfederatów, choć politycznie w ogóle nie jest mi z nimi po drodze. Kariera polityczna posła Grzegorza Brauna stoi pod znakiem kolejnych ekscesów, które mogą świadczyć o tym, że przydałaby mu się wizyta u psychiatry. Jego ostatni sejmowy wybryk z gaśnicą był głupi, żenujący i niebywale kontrowersyjny, ale mógł być przemyślany, a nie spontaniczny. W jednej ze swoich wypowiedzi dla mediów prawicowych, Braun ujawnił bowiem, że publiczne wygaszenie chanukowych świec było formą protestu przeciwko ludobójstwu uprawianemu przez armię Izraela na bezbronnej ludności palestyńskiej, a nie aktem antyreligijnym. Fakt jest faktem, że ostatnio nie tylko postępowy świat zaczął odwracać się od Izraela. Także duża część obywateli tego państwa i mediów (m.in. Haaretz, najstarszy dziennik poranny w języku hebrajskim) odcina się od polityki Benjamina Netanjahu, traktującego ludność w Strefie Gazy niczym armatnie mięso. Krytyka płynąca z całego świata daje rezultaty, bo w miniony poniedziałek premier Izraela wydał komunikat, że gotowy jest do kolejnej rundy pokojowych rozmów z Palestyńczykami.

Czy Braun faktycznie protestował przeciwko ludobójstwu w Strefie Gazy, czy też wyszedł z niego skrajny antysemita – tego nie dowiemy się nigdy. Przekonaliśmy się za to w sposób nieco bolesny, że totalna i skoordynowana krytyka medialna wyczynów dokonywanych przez osoby, co do których istnieją uzasadnione podejrzenia o psychiczną niestabilność, może w dużym stopniu służyć także im. Media po prostu oszalały, a prezydium polskiego Sejmu nie potrafiło opanować emocji, co zaowocowało stworzeniem aureoli bohatera nad skołowaną głową posła Brauna. To było niczym wypuszczenie klasycznego dżinna z butelki. Natomiast szantażowanie przez Hołownię mającej w Sejmie 18. posłów Konfederacji, odbieram jako nie do końca przemyślane, powodowane emocjami przegięcie ze strony pana marszałka. Braun został zawieszony w prawach członka klubu parlamentarnego i dostał zakaz wypowiadania się publicznie w imieniu Konfederacji. Dodatkową karą jest obcięcie mu znacznej części funduszy na działalność polityczną i postępowanie prokuratorskie. Czy kara nałożona przez partię na niewydarzonego posła jest wystarczająca? Dla jednych tak, dla innych nie – jak to w życiu. Marszałek Sejmu nie ma jednak, moim skromnym zdaniem, żadnego prawa, by stawiać jakiemukolwiek klubowi parlamentarnemu graniczących z szantażem warunków, które mogłyby naruszać integralność, niezależność i niezawisłość posłów zrzeszonym w klubach. Zadaniem marszałka i prezydium jest dbałość o sprawne, zgodne z prawem funkcjonowanie tej izby polskiego parlamentu, a nie nakazywanie klubom, kogo mają wyrzucać ze swoich szeregów, a kogo nie.

Nie będę dołączał do ogólnopolskiego chóru i robił darmowej promocji osobie niestabilnej emocjonalnie, dlatego nazwisko posła Grzegorza Brauna nie pojawi się już w moich publikacjach. Dzisiejszy wtręt o tym gościu jest jednorazowy. W przededniu świąt Bożego Narodzenia należy pisać o znacznie lepszym prezencie pod narodową choinkę, a mianowicie o zmianie władzy w państwie. Moje oczekiwania, jak i milionów Polaków, są gigantyczne. Wiem, że czyszczenie zdemolowanych stajni nie będzie proste, ale może nowa władza jest tak uzdolniona jak mityczny Herakles, który piątą z dwunastu prac zleconych mu przez króla Eurysteusza, czyli oczyszczenie stajni Augiasza, wykonał w ciągu zaledwie jednego dnia. Tak szybkie rozwiązania nie są chyba w Polsce po-PiS możliwe. Aby szybko sprostać ogromnym wyzwaniom stojącym przed politykami koalicji z 15 października potrzebne byłoby wsparcie przynajmniej od dziesięciu Heraklesów. Co jest podstawowym obowiązkiem władzy? Zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, dostępu do sprawnie funkcjonującej służby zdrowia, jak również bezpieczeństwa energetycznego. Właśnie słuchałem wystąpienia wiceministra Czesława Mroczka odpowiedzialnego za policję, który zapowiedział 20 proc. podwyżki oraz zmiany w kierownictwie służby. To zbyt mało, by mieć nadzieję, że polska policja podniesie się z kolan.

Należy definitywnie zakończyć niechlubny etap, kiedy to policja prowadzi nabór z łapanki, przyjmując do służby każdego chętnego. Mamy dzisiaj tego efekty na każdym kroku. O pracę w policji należy się ubiegać, bo służba państwu to przywilej, ale nie dla pierwszego lepszego z ulicy. Odpowiednie uposażenie dla policjanta, które będzie kuszącym wabikiem, to jedno, zmiana systemu szkolenia, to drugie. Mamy archaiczny system szkolenia i dopóki go radykalnie nie unowocześnimy trudno marzyć o zmianach na lepsze. Jest to warunek sine qua non, podobnie jak przy uzdrawianiu tkwiącej od lat w kleszczach niewydolności polskiej służby zdrowia. To dzisiaj wór bez dna pochłaniający kolejne miliardy z budżetu państwa. Niezbędne są zmiany systemowe, a nie kolejny lifting. Pisałem wielokrotnie o sprawdzonym wzorcu czeskim, który wprowadzono nad Wełtawą w 2011 r. Udający się do lekarza obywatel Republiki Czeskiej powyżej 18 roku życia płaci za wizytę 30 koron, czyli na nasze około 5 zł. Za 90 koron (15 zł) Czech może wejść do lekarza specjalisty prosto z ulicy, bez potrzeby wyznaczania terminu. W Polsce też można wejść do specjalisty z ulicy, tyle że nie za 15, lecz za 300 złotych. Już rok po wprowadzeniu reformy państwo czeskie pozyskało do budżetu 1,8 mld koron (około 300 mln zł) z tytułu wizyt w przychodniach, natomiast 1,3 mld koron (około 216 mln zł) pacjenci pozostawili w szpitalach.

Czy takie rozwiązanie jest w Polsce możliwe? Oczywiście tak, ale nie zostanie wprowadzone z przyczyn politycznych. Nawet gdyby nowa władza zdecydowałaby się na taki krok, PiS podniosłoby krzyk pod niebiosa: „Zdradzieckie mordy likwidują bezpłatną służbę zdrowia!”. A ja, zwykły szaraczek, wolałbym mieć natychmiastowe wejście do lekarza specjalisty w mojej przychodni za 15 zł, niż czekanie pół roku i dłużej na wizytę bezpłatną, bądź płatną u lekarza prywatnego, ale za złotych 300. Akceptuję symboliczne opłaty za wizyty u lekarza, ponieważ dawno już dotarło do mnie, że darmowa służba zdrowia w Polsce to fikcja. Jej funkcjonowania nie poprawią kolejne miliardy wprowadzane do zbiurokratyzowanego giganta, jakim jest NFZ. Gigantyczne środki z naszych podatków wyrzucane są w błoto. Życząc sobie i innym pacjentom, by mój głos dotarł do decydentów, życzę także naszym Czytelnikom Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz Dosiego 2024 Roku.

Wróć