Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dwa polskie październiki

20-10-2021 21:18 | Autor: Maciej Petruczenko
W tych dniach przypomniały mi się dwie mądrości, wypowiedziane kiedyś przez francusko-szwajcarskiego filozofa Jeana-Jacquesa Rousseau. Pierwsza z nich brzmi: „Pochwała demoralizuje tych, którym się podoba”. I w tym kontekście przywołam wprost wiernopoddańczy hołd, jaki kilka lat temu obrany świeżo prezydentem RP Andrzej Duda złożył swemu głównemu protektorowi, prezesowi partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bo skoro nominalnie pierwsza osoba w państwie postanowiła paść plackiem przed o wiele niżej stojącą osobą, to już na wstępie można było mieć pewność, że z góry rezygnuje z pozostawania najwyższym autorytetem politycznym.

Druga mądrość, która wypłynęła z ust Jana-Jakuba, została zawarta w takim oto prostym stwierdzeniu: „Na ogół ludzie o małej wiedzy mówią dużo, natomiast ci, którzy wiedzą dużo, mówią niewiele”. I te słowa przekazałbym do rozważenia premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, który brał chyba parlamentarzystów Unii Europejskiej za idiotów, próbując ich zagadać w Strasburgu swoimi prawnymi wywodami na śmierć. Morawiecki, chcąc nie chcąc, przedstawił tok myślenia wpojony mu najwyraźniej przez politycznych kompanów w kraju, którzy już od dłuższego czasu przedstawiają Unię jako niebezpiecznego agresora, bezpodstawnie atakującego Polskę, stanowiącą pono dzisiaj wzór sprawiedliwości i demokracji. Forum Parlamentu Europejskiego polski premier próbował zamienić w ambonę, z której popłynęła do słuchaczy swego rodzaju Ewangelia według świętego Mateusza, w sytuacji gdy ten święty – jak na ironię – został skazany przez sąd za kłamstwa. Stanąwszy oko w oko z europosłami, Morawiecki – rzecz prosta – nie powoływał się wprost na swoich politycznych instruktorów – Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobrę i jego ministerialnych akolitów. Był wobec audytorium słodki jak miód, zapewniając co chwila, że rząd RP bynajmniej nie dąży do wyprowadzenia nas z Unii, a wprost przeciwnie – chce byśmy pozostali w niej po wieczne czasy. Dlaczego więc nigdy nie przywołał do porządku byłej posłanki na Sejm Krystyny Pawłowicz, która nazwała flagę zjednoczonej Europy „unijną szmatą” i gdy tak powiedziała, nie byłem pewien, czy w tym rozumieniu wolałaby jej użyć do wytarcia podłogi, czy do podtarcia d...py. Bo tylko na tym poziomie można było w tym momencie toczyć dyskusję z tą nie przebierającą w słowach damą, kiedyś miotającą podobno oszczepem i dyskiem, a dziś – o wiele chętniej – obelgami, które jeszcze bardziej niż ją samą kompromitują nasz (i tak już dostatecznie skompromitowany) Trybunał Konstytucyjny. Ostatnie wypowiedzi w Europarlamencie podsumowuje ona tweetem: „A teraz sfora atakuje Polskę i po NIEMIECKU poucza! Ten niemiecki krzyk na Polskę brzmi okropnie!” Czy te słowa mogą przekonać członków unijnej wspólnoty, że nasz rząd nadal chce z nią trzymać sztamę?

Z jednej strony mający międzynarodowe obycie Morawiecki usiłuje zaświadczyć, jak bardzo kochamy Unię, z drugiej zaś, „prezes Polski” Jarosław Kaczyński opiernicza ją jak burą sukę. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” wskazuje, jaki jest cel ataku dygnitarzy unijnych na nasz kraj:„Zmiana władzy w Polsce na uległą i poddaną ułatwi realizację celu drugiego, strategicznego i dalekosiężnego. Nie jest nim jakaś Europa federalna, lecz właśnie superpaństwo, całkowicie niedemokratyczne, z hierarchizacją narodów, polegającą na tym, iż jedne utrzymują status suwerennych – na przykład Niemcy i obywatele niemieccy – a Polska i Polacy już nie.” Zdaniem wszechmocnego prezesa, Unia przygotowuje wobec Polski „scenariusz kolonizacyjny”.

Myślę, że Jarosław Mądry, a nawet Najmądrzejszy, powinien pójść w swoich uzasadnieniach jeszcze dalej i podać przykład Roberta Lewandowskiego, jako niemieckiego parobka, na razie całkiem nieźle opłacanego za dobre kopanie piłki, ale w przyszłości – kto wie? – już nie uczestnika obozów kondycyjnych, tylko koncentracyjnych. Taki światowiec jak Kaczyński jest w stanie wszystko przewidzieć. Dlaczego zatem pozwolił swemu bratu Lechowi pochopnie podpisać traktat lizboński, będący chyba w mniemaniu prezesa kulą u nogi Rzeczypospolitej? Może to było coś gorszego od paktu Ribbentrop – Mołotow? I po ataku na Polskę nastąpi jej rozbiór?

Mamy więc znowu nader gorący Polski Październik, który charakteryzuje się tym, że przeciwko naszemu rządowi występują nie tylko zwolennicy kultury europejskiej i coraz bardziej terroryzowane prawnie kobiety, lecz również światła unijna elita. Trudno się temu dziwić, gdy się przypomni, jak w październiku 1956 społeczeństwo stawiło opór władzy usiłującej – na modłę stalinowską – wszystko w kraju scentralizować, z przemysłem i handlem włącznie. Na stronach 10-11 pisze o tym ciekawie prof. Marian Drozdowski. W 1956 zdesperowane społeczeństwo zaczęło wywozić na taczkach realizujących ideologiczne fanaberie Hilarego Minca dyrektorów przedsiębiorstw. Dyktaturze ciemniaków – jeśli wolno mi użyć sformułowania Stefana Kisielewskiego – zdecydowanie przeciwstawiła się młodzież. Powiew nowego myślenia prezentowało studenckie czasopismo „Po prostu”.

Teraz trudno zrozumieć, dlaczego grupa trzymająca władzę realizuje krok po kroku coś dokładnie odwrotnego niż niewątpliwie postępowe reformy, jakie przyniósł Październik 1956 (zanim władza na powrót nie wzięła społeczeństwa za mordę). Prezes Kaczyński wymyślił sobie chociażby, że każdy Polak, który ma dosyć przyzwoitą emeryturę, doszedł do tych pieniędzy drogą „cwaniactwa” i w tej sytuacji tym cwaniakom trzeba emerytury obniżyć. Wypisz, wymaluj – przypomina to powojenne zwalczanie kułaków i burżujów. Tymczasem narastająca drożyzna zaczyna do tego stopnia dokuczać obywatelom RP, że wkrótce nawet najbiedniejsi pluną na wszelkie dodatki socjalne, proponowane przez rządzących. Bo gdy nie będzie co do garnka włożyć i zabraknie pieniędzy na opłacenie podstawowych świadczeń, nikt już nie będzie słuchać państwowotwórczych bredni. Ileż to razy przekonaliśmy się o tym w najnowszej historii Polski?

Wróć