Chesterton był wyjątkowo inteligentnym obserwatorem rzeczywistości i pewnie dlatego jego religijne zaangażowanie nie miało nic wspólnego z naiwnym powtarzaniem dogmatów. Nic dziwnego więc, że stać go było na takie oto stwierdzenia:
„Biblia każe nam kochać naszych bliźnich oraz naszych nieprzyjaciół; prawdopodobnie dlatego, że przeważnie są to ci sami ludzie...”
„Jeśli nie pragniesz naruszenia choćby jednego z dziesięciorga przykazań, znaczy to, że coś z tobą jest nie w porządku.”
„Demokraci postulują równouprawnienie od urodzenia. Tradycja postuluje równouprawnienie po śmierci.”
Wydaje się, że ta ostatnia uwaga pozostanie stuprocentowo trafna na wieki. Bo choć jedni mają o wiele efektowniejsze grobowce niż inni, w piachu rzeczywiście wszyscy są sobie równi. Niezależnie od wierzchniego przykrycia.
Jak zwykle, spróbuję te uniwersalne myśli odnieść – pro domo sua, czyli do własnego podwórka. W tym wypadku akurat – do najbliższego sąsiedztwa w Warszawie, a mam na myśli trzy określane mianem inteligenckich dzielnice: Mokotów, Wilanów i Ursynów. Bo akurat w tym tygodniu warto powspominać sławnych ludzi, którzy zamieszkali na dłużej lub krócej w naszej okolicy.
Jeśli chodzi o wyjątkowe skupiska inteligencji warszawskiej w dzielnicach, to pewnie – rozpatrując rzecz historycznie – Mokotów jest nawet lepszy od Żoliborza. Choćby dlatego, że dużo wcześniej zaczęły się na jego terenie osiedlać wybitne jednostki z najróżniejszych dziedzin. Oczywiście, nie wszyscy mieszkali na Mokotowie przez całe życie.
Spośród tych, którzy przenieśli się w ostatnich latach do lepszego ze światów, wielką popularnością cieszył się śpiewający własne felietony bard polskiej rzeczywistości Wojciech Młynarski, którego imieniem nazwano nawet skwer u zbiegu Łowickiej, Wiktorskiej i Jana Józefa Lipskiego. Młynarski stał się niemal równie wielkim mistrzem polszczyzny jak Julian Tuwim i tak jak on potrafił pisywać z ogromnym talentem o sprawach ważnych i błahych. A niejako w swoim poetyckim testamencie zostawił nam bardzo cenną radę: róbmy swoje! I to niezależnie od okoliczności.
Trochę wcześniej od niego czarował publiczność ujmującym wykonywaniem piosenek w stylu pop – Jerzy Połomski, który wprawdzie nie pisał własnych tekstów, ale cudze utwory wykonywał z wielką maestrią do muzyki równie utalentowanych kompozytorów. Ponieważ Młynarski i Połomski spędzili niemały kawał życia na Mokotowie, pozwoliłem sobie umieścić ich wizerunki jako ilustrację mojego pisania, sporządzoną przez nie mniej utalentowaną od nich rysowniczkę Annę Augustyniak, bez której moje felietony byłyby jak ciało bez duszy.
Swego czasu Jerzy wylansował piosenkarski przebój „Cała sala śpiewa z nami”, w którego tekście można było określenie „cała sala” śmiało zmienić na „cała Polska”. A Wojciech dołożyłby do tego tekst swojej niezapomnianej piosenki „W Polskę idziemy”. Pierwszy z tych artystów chętnie pozostawał w konwencji lirycznej, drugi – w satyrycznej. I obaj jakby się dobrze uzupełniali. Bo Młynarski nie miał tak świetnego głosu jak Połomski, a Połomskiemu akurat nie zależało na wyszydzaniu peerelowskiego zacofania, więc ograniczał się na ogół do poetyckiego opiewania uczuć dwojga ludzi. Stąd śpiewał nam wzruszającą piosenkę „Jak to dziewczyna”, podczas gdy z ust Młynarskiego płynął nieco ironiczny tekst: „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę...”.
Sławnych artystów w otaczających „Passę” trzech dzielnicach nigdy nie brakowało. Maryla Rodowicz, która w latach siedemdziesiątych sprowadziła się na Ursynów trochę wcześniej ode mnie, wzrusza do dzisiaj słowami Agnieszki Osieckiej w brawurowo wykonywanej piosence „Niech żyje bal”. Ważne słowa owej mądrej piosenki brzmią: „Niech żyje bal, bo to życie to bal jest nad bale – Niech żyje bal, drugi raz nie zaproszą nas wcale...”
W przeciwieństwie do poprzednio wymienionych – Maryla wciąż pozostaje między nami. Mnie natomiast trudno nie wspomnieć kilkorga innych, nieżyjących już mieszkańców trzech sąsiadujących dzielnic. Z Wilanowem akurat kojarzy mi się osoba Anny Branickiej (Wolskiej), ponoć ostatniej potomkini słynnego arystokratycznego rodu, która wychowała się w należącym kiedyś do króla Jana III Sobieskiego pałacu wilanowskim, przeżyła czas Powstania Warszawskiego, gdy rodzina Branickich wspomagała Armię Krajową, by zaraz potem doczekać się wywózki na moskiewską Łubiankę i do Krasnogorska. Hrabianka Anna (1924-2023) była – z pewnością godną szacunku – potomkinią dawnej arystokracji, której resztki, w tym mieszkający na Czerniakowie Edmund Ferdynand Radziwiłł, pozostały w Warszawie. Na pogrzeb Edmunda, który był bratem Stanisława Radziwiłła, męża siostry Jacqueline Kennedy – Caroline Lee Bouvier-Radziwiłł, przybyła w 1971 roku do Warszawy ta pierwsza, niegdyś reprezentacyjna dama Stanów Zjednoczonych.
Kogóż tu jeszcze nie wspomnieć z dawnych mieszkańców trzech tak bliskich sobie dzielnic? Prezydenci RP Ignacy Mościcki i Wojciech Jaruzelski, prezydent Warszawy – Stefan Starzyński, premier Tadeusz Mazowiecki, pisarz Melchior Wańkowicz, aktorzy Jadwiga Smosarska, Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek i Jan Kobuszewski, poeta Jan Brzechwa, kosmonauta Mirosław Hermaszewski, dziennikarz Lucjan Kydryński, pionier techniki komputerowej w Polsce Jacek Karpiński (zmuszony do utrzymywania się z hodowli świń); uwielbiany przez całą Polskę trener piłkarski Kazimierz Górski, sprawozdawca sportowy Jan Ciszewski, reżyser filmowy Stanisław Bareja i mnóstwo innych znakomitości... Wokół nas tworzyła się najprawdziwsza historia Polski. Z jej pozytywnymi i negatywnymi bohaterami.