Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dlaczego kandyduję?

26-08-2015 21:29 | Autor: Andrzej Celiński
Uważam, iż moja wiedza, doświadczenie i życiowa postawa mogą być przydatne. Senat nie musi być gorszą, mniej znaczącą repliką sejmowego układu, z takimi samymi partiami w tych samych proporcjach. Nie brzmi to zbyt skromnie, ale uważam, że jestem od konkurentów bardziej aktywny, mam większe społeczne doświadczenie, nie ustępuję wiedzą i uczciwością. Potrafiłem w swoim życiu przekraczać granice i zasypywać rowy, ale potrafiłem też walczyć i odchodzić, kiedy było trzeba. Nie jestem w życiu publicznym dla własnego interesu. Nie raz płaciłem swoimi pieniędzmi i swoim zdrowiem, za możliwość zrobienia czegoś z sensem, dla dobra wspólnego, a nie własnego.

Żyję normalnie, podobnie do dziesiątków tysięcy ludzi w „moim” okręgu wyborczym. Mam 88 metrowe mieszkanie, spłacone w trzech-czwartch, cztero i pół rocznego golfa, wakacje spędzam w kajaku i na rowerze, na ogół nad Wigrami. Nie jestem inwestorem. Żyję na bieżąco, bez szaleństw. Pracuję jako wykładowca, dużo piszę, publikuję. Mieszkańcy Ursynowa, zwłaszcza tego starszego, północnego od lat widują mnie właściwie codziennie: w Leclerc’u, w Lidl’u, w sklepie z pieczywem na stacji Ursynów, przy straganach warzywnych. Dwa razy w tygodniu, od kwietnia do listopada, spotkać mnie można jeżdżącego rowerem w Lesie Kabackim i na Polu Powsińskim. W moim wieku to już konieczność, żeby nie zgnuśnieć. Niczego nie udaję. Mówię co myślę wprost. Choć staram się nie obrażać rozmówców. Nie zawsze mówię to, co koledzy chcieliby słyszeć. Wolności nikt mi nie zabierze. Nikogo się nie boję. Mam swoje lata, jestem przyzwyczajony do różnych warunków. Jestem demokratą, na pewno nie nacjonalistą. Kiedy było to potrzebne, walczyłem. Staram się być pożyteczny. Znam przeszłość może lepiej od niektórych W polityce uznaję jednak wyłącznie czas przyszły. Budowanie, zamiast burzenia. Łączenie ludzi po szczytach ich możliwości, a nie dzielenie ze względu na rzeczywiste lub zmyślone ich ułomności.

Dlatego śmiem kandydować po raz któryś z rzędu. Mam już za sobą kilka kadencji w senacie i w sejmie. W kratkę. Raz jestem, innym razem nie. Nie za dobrze czuję się w partiach rządzących. Wiem, że polityka to nie czarodziejskie miejsce, w którym wszystko da się zrobić. Ale trzeba próbować.

Po kilkudziesięciu latach wielkich zmian, najpierw jeszcze w PRL, potem już w wolnej Polsce utraciliśmy busolę. Polska nie wie dokąd zmierza. Chyba nawet nie ma ochoty wiedzieć. Polityka jest pusta. Jakoś się toczy, siłą rozpędu, europejskim towarzystwem, przypadkiem. Przede wszystkim, jednak, wciąż niespotykaną energią jednostek. Polacy pracują jak mało kto w Europie. Ale są pozostawieni sobie. Państwo nie chce, albo nie potrafi pomóc. Jesteśmy szczęśliwi, jeśli nie przeszkadza. To bardzo niedobrze. Niedobrze, bo państwo powinno określać perspektywę, informować, edukować, rozsądzać, zabezpieczać, organizować. Państwo powinno być obywatelom nie tylko przyjazne, ale i przydatne. Także w ich twórczej działalności, w zarobkowaniu pieniędzy, w organizowaniu się dla osiągnięcia sukcesu. Szczególnie w lokalnych społecznościach. Można powiedzieć: za dużo u nas urzędów, za mało spontanicznie powstających organizacji obywatelskich.

Od dziesięciolecia współrządzą Polską trzy partie: PO, PiS i PSL. Najwięcej urzędów publicznych ma PSL, ale nawet SLD ich trochę jeszcze ma. Nie znamy demokracji parlamentarnej bez partii. Problem w tym, jakie są i ile mają. W Polsce partie mają za dużo. Powinny być w sejmie. Ale nie powinny mieć żadnego wpływu w przedsiębiorstwach, w spółkach. Co one robią w dzielnicach miast? To nie jest ich miejsce. Oczywiście, że system partyjny trzeba zmienić. Jak wiele innych rzeczy. Polska nie potrzebuje jednak rewolucji. Polska potrzebuje naprawy i różnych korekt. Czyli przede wszystkim wytężonej, celowej, systematycznej pracy. Jestem za filozofią budowania i łączenia, a nie burzenia i wykluczenia. Wszyscy są potrzebni. Obowiązkiem polityki jest zrobić wszystko co możliwe, by zagospodarować każdego – wedle jego możliwości z uwzględnieniem słusznych aspiracji.

Senat. Władza jest w sejmie, a nie w senacie. Wielkie partie mnie nie chcą. Ani ja się do nich nie palę. Jestem wolnym człowiekiem. Zawsze, nawet w więzieniu, takim byłem. To każdy z prezesów wie; nie bardzo pasuję do ich towarzystwa. Nie mogę być w sejmie z takimi partiami, jakie są. Dlatego ubiegam się o miejsce w senacie. Widzę w tym szansę nie tylko dla siebie, dla swojej aktywności, ale także dla polityki w głębszym jej wymiarze. Nie wiem czy senat jest nam potrzebny. Ale skoro jest, to nadajmy mu jakiś sens i wymiar.  Odpartyjnijmy go. Przecież czeka nas w przyszłym sejmie wojna domowa. PiS weźmie się za bary z PO, że wióry będą lecieć. Ktoś musi to tonować. Dbać o demokrację. O wolność. A przede wszystkim o sens, o celowość polityki. Senat, choć to instytucja peryferyjna, ma pewne instrumenty dla racjonalizowania polityki. Dzisiaj senat dominują dwie partie. Dokładnie te same co w sejmie. Jeśli niczego nie zmienimy w swoich wyborach, tak samo będzie w przyszłej kadencji. Tyle, że w odmienionej kolejności. Dominować będą PiS i PO. W takim układzie senator to kwiat do kożucha. Coś poprawi, coś przyhamuje, ale zasadniczo robi to, co lider partii, zasiadający w sejmie mu każe. Myślę, że człowiek taki jak ja, znający kuchnię parlamentarną, ale nie za bardzo przywiązany do partii politycznych, zwyczajnie żyjący, z doświadczeniem i na władzę nie napalony, ale ją szanujący może, z podobnymi sobie, być autentycznie pożyteczny.

Co najważniejsze? Najpierw, przyczynić się do wyraźnego określenia celów polskiej polityki. Zmusić, by zajmowała się konkretem. Tym, co od niej zależy i co da się tu i teraz zrobić. A więc nie polityką historyczną, lecz polityką przyszłości. Polityka ma zajmować się państwem i dobrostanem obywateli, a nie ludzkimi sumieniami. Demokracja. Dzisiaj jest teatr demokracji, taniec chochołów, pozór, a nie demokracja. Walczyć będę o udostępnienie wszystkich zasobów informacji, które nie są zastrzeżone z uwagi na ważny interes państwa (nie władzy!). Wspólnota. Myślę, że jestem wiarygodnym człowiekiem, by przypominać politykom o wartości: solidarności, równości, sprawiedliwości społecznej. To nie mogą być puste hasła. To są wartości, za które się czasem umiera. Kapitał ludzki: edukacja, kultura, zdrowie. A przede wszystkim – bezpieczeństwo. W tym także hamowanie wszelkiego awanturnictwa. Także w gospodarce, w finansach państwa. Nie możemy wciąż pogłębiać naszego długu. Mamy obowiązek wobec przyszłości.

Wierzę, że wciąż jeszcze można uczynić polską i europejską politykę celową i odpowiedzialną, a także uczciwą. Wierzę, że obywatele mogą nabrać zaufania do państwa i jego instytucji. Wierzę, że jeszcze mamy szansę na Polskę mądrze, spokojnie, odpowiedzialnie i profesjonalnie rządzoną. Musimy zrobić wiele, by młodzi wybijający się w innych niż polityka dziedzinach i w polityce dostrzegli wartościowe miejsce samorealizacji. Nie tracę nadziei, że tak się stanie. Chcę i potrafię o to walczyć. Ja nie boję się nikogo. Do nikogo się nie przymilam. Potrafię głośno mówić, o czym inni co najwyżej szepczą po kątach. Ale nie wywracam kraju. Nie napuszczam ludzi na siebie. Nie dzielę ich z uwagi na światopogląd, czy polityczne sympatie. Możecie mi zaufać, że na późniejsze nieco lata już się nie zmienię.

Wróć