Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dla mnie – bomba! Jakież to wieloznaczne...

11-11-2015 17:09 | Autor: Maciej Petruczenko
To wyrażenie już mocno wyszło z użycia. Kiedyś dla określenia, że coś nam się bardzo podoba, coś jest znakomite – mówiło się: dla mnie bomba! Albo prościej: to auto zaprojektowane jest po prostu bombowo. Teraz mawia się raczej: full wypas, co jest młodzieżową zbitką polszczyzny z angielszczyzną. Dla niektórych równie dziwną jak nasz nowy rząd, który mają tworzyć po części zasłużeni towarzysze partyjni, po części zaś fachury całą gębą. Nie wiem, czy z czasem nie dojdzie do wewnętrznego konfliktu.

No bo na przykład desygnowany na ministra kultury i dziedzictwa narodowego, a dodatkowo na wicepremiera Piotr Gliński wypowiedział się bardzo zdecydowanie – w „Kropce nad i” Moniki Olejnik – o potrzebie poważnego dozbrojenia polskiej armii, żeby ewentualni wrogowie na samą myśl o starciu z nią trzęśli portkami.

W tym celu jednak minister finansów i minister skarbu musieliby mocno opróżnić portfele, które akurat nie są ich własnością, tylko należą do podatników. A ci – jak na ironię – zamiast na czołgi woleliby może wydać te pieniądze na sport albo na Kościół. Minister rozwoju Mateusz Morawiecki natomiast postawiłby zapewne na ważne inwestycje strategiczne, jak budowa autostrad. Gdy ciekawska Monika zapytała, przeciwko komu mielibyśmy maksymalnie się zbroić, prof. Gliński sprytnie się wywinął od odpowiedzi, bo jeszcze by prezydent Władimir Putin usłyszał. A po co ma już teraz zatrząść portkami? Czy on jednak naprawdę się trzęsie przed nami ze strachu, skoro – w opinii chwalców nowo powstającego rządu – Ruscy wiedzą dziś o nas wszystko, ponieważ nasz wywiad i kontrwywiad praktycznie nie istnieją...

Eksperci wojskowi z kolei mogą zakrzyknąć z trwogą, że teraz to się dopiero zacznie, bo ministrem obrony ma zostać żołnierz wyklęty, ukrywający się przed oprawcami w czasie kampanii wyborczej Antoni Macierewicz, którego ulubione hasło brzmi: co by tu jeszcze rozpieprzyć, panowie? Stare wygi od szpiegowania twierdziły, że rozwalenie przez Macierewicza Wojskowych Służb Informacyjnych w okresie minionym postawiło nasz wywiad w sytuacji bezbronnego dziecka i doprowadziło do zdemaskowania rozlicznych wtyczek za granicą. O ile dobrze pamiętam, uczeni w prawie – nie negując złych skutków Macierewiczowej rozwałki – ocenili wszakże, iż dokonujący jej Antoni nie był jakimkolwiek państwowym funkcjonariuszem, więc nie można go pociągnąć do odpowiedzialności za ten czyn, uderzający po części w pokomunistyczną resztówkę kadrową. Ciekawe, czy jako minister obrony będzie już uznawany za funkcjonariusza państwa, czy nadal pozostanie na pozycji libero, wolnego elektrona, który może robić, co mu się tylko podoba, a mówiąc wprost – działać na wariackich papierach?

Generalnie biorąc wszelako, zgadzam się z ogólną opinią, że skład rządu wydaje się nadspodziewanie dobry. Minister obrony Macierewicz jest wojowniczy, minister kultury Gliński – kulturalny, minister nauki Jarosław Gowin – wszechstronnie wykształcony, a powracający minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro – bezwzględny do tego stopnia, że dążąc do odkrycia prawdy, gotów iść nawet po trupach. Jeśli ktoś jeszcze pamięta wypadek Barbary Blidy, która miała się ponoć zastrzelić w trakcie przygotowań do reportażu filmowego, zaplanowanego przez wszędobylską telewizję ABW, ten od razu sobie przypomni znany dowcip z okresu politycznych ruchawek w 1980 roku: wczoraj popełnił samobójstwo minister przemysłu ciężkiego, przedwczoraj – minister przemysłu lekkiego, a dzisiaj miał popełnić samobójstwo minister transportu, ale nie zastali go w domu...

 

Co tu jednak gadać o rządzie, który ma się dopiero wykazać jako całość, a pani premier Beata Szydło wykazać indywidualnie, że jest samorządna, niepodległa i niezależna od wodza, sterującego z tylnego siedzenia! Akurat niepodległość jest tematem na czasie. W 1918 dostaliśmy ją na powrót w prezencie od mocarstw rozgrywających turniej pod nazwą Pierwsza Wojna Światowa. Teraz mówi się o potrzebie samodzielnego wywalczenia niepodległości w tym sensie, żeby wciąż biorąc kasę z Unii Europejskiej, wyrwać się jednak choć po części z jej organizacyjnych okowów, nie realizować unijnych dyrektyw, a zwłaszcza nie tańczyć tak, jak nam Niemcy zagrają. Czyli zjeść ciastko i nadal mieć ciastko – mówiąc najprościej. Chyba nawet sztukmistrz z Lublina Janusz Palikot tak skomplikowanego zadania nie zdołałby zrealizować. Ale cóż, jeśli wierzymy w cuda, to i taki program może wydać się racjonalny.

Podobno każdy przedstawiciel panującej w ostatnich latach klasy wykształciuchów ma teraz się ukorzyć, przechodząc na pozycję analfabety i przedstawiać się jako „niePISaty, niecytaty”. I podpisywać się takim samym krzyżykiem, jaki postawił w odpowiedniej rubryce podczas wyborów. Nie wiem, czy nie byłoby rzeczą właściwą, żeby naszą okolicę przekształcić w getto, w którym znalazłoby się miejsce dla lemingów z Miasteczka Wilanów, wykształciuchów z Ursynowa i białych kołnierzyków ze służewieckiego Mordoru. Teren getta mógłby być ewentualnie powiększony o nowobogacki Konstancin, jakże odległy od codziennych problemów ludu pracującego.

W nadchodzących latach powinniśmy oczekiwać w Polsce kapitalizmu z ludzką twarzą. Bank ma być bliżej człowieka, a człowiek dalej od bankructwa i samobójstwa. Zmieni się również codzienne menu rządu: dosyć już ośmiorniczek, czas powrócić do tradycyjnego schabowego. Rządzący polskim gubernatorstwem nieubłagany Frank ma być wzięty za pirze i sprowadzony do parteru. Giełdę Papierów Wartościowych zastąpi się Giełdą Staroci. Najważniejsze zaś, że narodowcy już tylko po cichu popiskują „Polska dla Polaków”, bardziej eksponując hasło: Polacy dla Polski. A więc pamiętaj obywatelu: nie to się liczy, co państwo zrobi dla ciebie, tylko to, co ty zrobisz dla kraju.

Wróć