Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Demokratyczny wirus

02-12-2020 20:08 | Autor: Mirosław Miroński
Gdy słyszymy określenie „To ładne kwiatki” – domyślamy się, że bynajmniej nie o kwiatki tu chodzi. Przeciwnie, chodzi o coś, co ani nie jest ładne, ani z urodą ma cokolwiek wspólnego Raczej o coś, co kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, z problemem albo problemami. Skoro tak, to dlaczego używamy takich określeń? Dlaczego wypowiadamy słowa, które znaczą coś innego? Otóż po to, żeby wprowadzić rozmówcę w błąd albo dla ekspresji wypowiedzi. Z tego samego powodu mówimy, że coś lubimy strasznie zamiast powiedzieć po prostu, że lubimy to bardzo. Jednak, gdy powiemy „strasznie”, z pewnością zrobimy większe wrażenie na rozmówcy. Tak przynajmniej nam się wydaje.

W ten sposób tworzymy przepaść między tym, co mówimy na głos, a tym co naprawdę chcemy powiedzieć. Słowa przestają oznaczać to, co znaczyły jeszcze do niedawna, a konfabulacje i manipulacje zastępują fakty. Powstaje coś, co określamy nowym, modnym ostatnio słowem – narracja. Chyba niewielu potrafiłoby wyjaśnić, co owo słowo znaczy, a jednak jest używane niezwykle często. Słyszymy: „to jest taka narracja”, „a to jest inna narracja”. Sama narracja nie jest ani mądra, ani głupia i jest zwykle tyle warta, co ten, kto jej używa. Jeśli usłyszymy, że w naszym kraju panuje terror, a rozglądając dokoła, wspomnianego terroru nie zauważymy, to najprawdopodobniej dojdziemy do wniosku, że to tylko czyjaś narracja. Być może, jakiejś gazety, albo kogoś, kto widzi więcej niż my. Nie popełnimy wielkiego błędu, jeśli przyjmiemy, że służy ona większej ekspresji tej czy innej wypowiedzi. Że użyte słowa mogą tu znaczyć coś zupełnie innego, niż znaczyły jeszcze niedawno. Trochę, jak w przykładzie z ładnymi kwiatkami.

Słowo to jednak rzecz niebłaha, a może nawet zamienić się w wartość całkiem wymierną. Wyobraźmy sobie, że prowadzone są rozmowy biznesowe w relacjach międzynarodowych, gdzie zagraniczni partnerzy dostaną do ręki taki oręż, jak informacje, ze coś jest z nami nie tak. Że w naszym kraju wszyscy stoją na głowach, a każdy, kto chciałby wrócić do pozycji przewidzianej przez naturę, będzie surowo ukarany. Nasi biznesowi konkurenci będą mogli wykorzystać ten fakt na naszą niekorzyść.

– No tak, chcielibyśmy z wami współpracować, ale nie możemy, bo u was panuje terror. Współpraca między nami byłaby możliwa, ale nie na warunkach partnerskich, tylko na naszych – łatwo wyobrazić sobie taki przebieg biznesowej rozmowy.

Co wtedy? Czy wystarczy wyjaśnienie, że żadnego terroru nie ma, że nikt nie stawia nikogo na głowie, że mówienie o terrorze to tylko słowa, które nic nie znaczą? Obawiam się, że niełatwo będzie powrócić do relacji partnerskich. Niezwykle trudno udowodnić, że nie jest się przysłowiowym wielbłądem. Nawet przyznanie się dla świętego spokoju, że nim się jest, nie rozwiązuje sprawy, bo jeszcze trzeba sprecyzować, czy dwugarbnym baktrianem, czy może jednogarbnymi dromaderem.

Czasem najbezpieczniej jest ponarzekać na wszystko i wszystkich, bo wtedy nikomu szczególnie nie zaszkodzimy. Wielu z nas w sytuacjach kryzysu takiego, jak pandemia przyjęło „narrację” narzekania. Narzeka więc równo, ale na wszystko. Jest szpital tymczasowy na Stadionie Narodowym – źle. Nie byłoby szpitala na Nrodowym – też źle. Zamykamy siłownie i galerie handlowe – źle; otwieramy siłownie i galerie handlowe – tym bardziej źle.

Narzekają równo. A propos równości. Trzeba przyznać, że w czasie pandemii wszyscy jej doświadczamy bardziej niż kiedykolwiek. Trochę to dziwne, że wirus, choć ma koronę, zachowuje się demokratycznie. Atakuje wszystkich, nie zważając na status, pochodzenie czy wykształcenie. Trudno zarzucić mu jakiekolwiek monarchistyczne zapędy. Nikogo nie wyróżnia, czego przykładem są świecące pustkami ekskluzywne hotele, restauracje, ale też osiedlowe siłownie, w których ćwiczący wylewają pot bez wyjątków (jeśli są otwarte).

Biorąc pod uwagę pęd rodaków do innowacji, nikogo nie powinien dziwić fakt, że również niektórzy z polityków oraz tzw. decydentów postanowili wykazać się pomysłowością. Otóż, zatroszczyli się o mieszkańców naszych gór, bo zauważyli że udostępniają oni wyciągi narciarskie innym, sami zaś rzadko mają okazję z nich korzystać. Politycy i decydenci postanowili to zmienić, zachęcając odpowiednimi przepisami covidowymi właścicieli wyciągów oraz całą ludność miejscową, aby w tym roku sami sobie pojeździli na wspomnianych wyciągach. Odtąd krzesełka, orczyki i różnego rodzaju „urwirączki” będą wyciągać

w górę ich właścicieli i to im urywać rączki, jeśli już. Cóż za dziejowa sprawiedliwość. A to tylko jeszcze jeden z przykładów na demokratyczność koronawirusa.

Wróć