Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czyżby dyktatura dwóch pedałów?

07-12-2016 21:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Już od lat wielu trwa w Warszawie zimna wojna pomiędzy armią kierowców z jednej i pospolitym ruszeniem rowerzystów – z drugiej strony.

Jedni na drugich łypią krzywym okiem, walcząc o miejsce na ziemi, bo i dla tych, i dla tamtych – Lebensraum to kwestia kluczowa. W dalszej perspektywie lobby samochodowe zacznie najprawdopodobniej coraz bardziej przegrywać z grupą nacisku dwóch pedałów, aż w końcu – wobec wprost niewyobrażalnego natłoku aut i rowerów – wszyscy zostaną, chcąc nie chcąc, spieszeni albo wyparci przez wszelkiego rodzaju pojazdy trakcji elektrycznej, poruszające się bezszelestnie po mieście. Ewentualny powrót do natury, czyli pójście w ślady pierwszego piechura Rzeczypospolitej – czterokrotnego mistrza olimpijskiego Roberta Korzeniowskiego – to byłaby dopiero rewolucja!

Mój ojciec, który urodził się w epoce raczkującego Forda T, uważał za rzecz normalną pokonywanie 129-kilometrowej trasy z Międzyrzeca Podlaskiego do Warszawy na piechotę. Jeszcze dziesięć lat po drugiej wojnie światowej dominowała w Polsce trakcja konna, a upamiętniająca tamte czasy i wykazująca wyższość furmana nad szoferem urocza piosenka „Wio, koniku” jakby zaczęła wracać do łask. Wiadomo zresztą, że koń odegrał szczególną rolę w historii naszego narodu (stąd filozoficzne zagadnienie: koń a sprawa polska), husaria z orlimi skrzydłami stanowiła największy militarny Sarmatów, a już ułani to bez wątpienia obiekt najgorętszych westchnień Polek, jaki im się przytrafił w skali całego milenium. Żadna wszak nie zaśpiewa: hej, hej kierowcy, malowane dzieci... Czy jednak równie gorących uczuć płci pięknej nie zaczną wzbudzać dumni jeźdźcy dosiadający rowerów, nie jestem pewny. Takim szalonym jeźdźcem , pedałującym po Warszawie niezależnie od pory roku, jest były mistrz świata w kolarstwie amatorskim , wielokrotny zwycięzca tak niegdyś popularnego Wyścigu Pokoju – Ryszard Szurkowski, którego w popularyzacji pedałowania przebił ostatnio dyrektor cudownego Tour de Pologne – nasz sąsiad z Ursynowa Czesław Lang. Ale nie słyszałem, żeby Rysiek lub Czesiek lobbowali na rzecz gwałtownego zwężania głównych arterii Warszawy, iżby pomieścić na nich szlaki rowerowe w formie ścieżek lub pasów. Sami bowiem też lubią od czasu do czasu przejechać się samochodem. Tymczasem mniej sławnym entuzjastom welocypedu bardzo na tym zależy. W końcu to przewalająca się wielokrotnie przez ulice Masa Krytyczna usiłowała coś w mieście wymusić. I wygląda na to, że jej się to w końcu udało, bo – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – kolejne arterie obdarzane są ścieżkami rowerowymi, a jezdnie zwęża się do jednego pasa ruchu, co znakomicie służy ich korkowaniu.

Czyżby to, co się uzyska za pomocą miejskiej obwodnicy, miało być natychmiast niwelowane pospiesznym zwężaniem ulic? Jak na razie wszystko na to wskazuje. Już pięć lat temu na zwężenie jezdni narzekali mieszkańcy ulicy Chłodnej na odcinku od Żelaznej do Towarowej. A Towarowa też jest obiektem zainteresowania modernizatorów, pragnących zamienić tę ważną arterię w piknikowe miejsce relaksu, równoważące obsadzenie całego rejonu hotelami, galeriami handlowymi i biurowcami. Kiedyś do zrelaksowania służył opiewany przez Wojciecha Młynarskiego, będący już w czasach PRL swoistym skansenem Dworzec Główny, jedyne miejsce, gdzie nawet o bardzo późnej porze można było wówczas za psi grosz napić się piwa. Dziś powstają pomysły bardziej nas zbliżające do Europy, tylko czy w tym wypadku Pac wart jest pałaca? Bo łatwo patyczek pocienkować, znacznie trudniej zaś na powrót pogrubasić. A mówiąc wprost: jeśli chcemy jezdnię zwęzić, to żaden problem, ewentualne poszerzenie natomiast może okazać się zgoła niemożliwe.

Zarząd Dróg Miejskich planuje także zwężenie i przysposobienie do trakcji rowerowej alei Jana Pawła II, obiecując zachowanie dotychczasowej przepustowości, co raczej zakrawa na kpinę. Czy na ograniczenie ruchu samochodowego w newralgicznych częściach Warszawy nie jest cokolwiek za wcześnie? – to pytanie, na które trzeba jak najszybciej znaleźć odpowiedź. Na razie w wielu miejscach kierowcy doprowadzani są wściekłości. Ostatnio jednym z takich miejsc stała się ulic Przekorna w Powsinie, wiodąca od ul. Łukasza Drewny do ul. Gąsek, będącej chwilowo arcyważnym szlakiem komunikacyjnym, którym w godzinach szczytu przelewa się falanga aut, jadących od strony Konstancina i Góry Kalwarii i wspinających się na Skarpę Ursynowską. Dopóki w przyszłym roku nie ruszy wielopasmowa Nowokabacka-Rosnowskiego, Przekorna i Gąsek to ostatnia deska ratunku dla tych, którzy chcą uniknąć wiecznie zatłoczonej Puławskiej, jadąc w kierunku Piaseczna. Jak na złość jednak, właśnie teraz zdecydowano się na naprawę grożącego zawaleniem mostka na Przekornej, przez który trzeba przejechać kierując się do Parku Kultury i Wypoczynku. W związku z tym trzeba było urządzić mijankę ze światłami sygnalizacyjnymi, które na szczęście działają bardzo sprawnie.

Tymczasem epidemia zwężeń zaczyna szerzyć się na Ursynowie za sprawą projektów zatwierdzonych w ramach Budżetu Partycypacyjnego. Ich realizacja, względnie próba realizacji, już rozwścieczyła wielu mieszkańców Cynamonowej, Dereniowej i Stryjeńskich, a podobna operacja szykuje się na Beli Bartoka. Rowerzystów na tych ulicach pojawia się tyle, co kot napłakał, za to tamowanie ruchu samochodowego i wytracanie miejsc parkingowych jest znaczne. Czy opłaca się więc skórka za wyprawkę?

Wróć