Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy warto walczyć z wiatrakami?

06-12-2023 22:30 | Autor: Maciej Petruczenko
Zaprzysiężona na Krakowskim Przedmieściu przez upartego obrońcę ancien régime'u egzekutywa narodu polskiego nazywana jest Rządem Tymczasowym lub – jak wolą niektórzy – zjawiskiem przelotnym. I do nieco już wykpiwanej miesięcznicy Jarosława Kaczyńskiego doszedł nam kolejny polityczny termin: dwutygodniówka, bo tyle ma niby przetrwać trzecia z kolei ekipa rządowa Mateusza Morawieckiego. Ja akurat nie mam całkowitej pewności, czy najnowsza kadencja człowieka, który niemal wszystko przepisał na żonę, nie przedłuży się jednak chociażby o tydzień. Wtedy będziemy mogli powtórzyć za Pierre'm Beaumarchais: „Śmiejmy się! Kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie?

Cokolwiek myśleć o misji upartego premiera i ewangeliach według Mateusza M., nie wygląda na to, żeby historia zapisała ową mission impossible jako czternaście dni, które wstrząsnęły światem. Co najwyżej mogą wstrząsnąć ulicą Nowogrodzką, gdzie już coraz mniej do powiedzenia ma partyjny Kumitet Centralny, który przez osiem lat wzorowo realizował hasło z czasów PRL: „Partia kieruje, a rząd rządzi”. W związku z tym kolejni premierzy i ministrowie trzaskali tam obcasami przed człowiekiem nazywanym Prezesem Polski, który miał do niedawna w dupie elementarne zasady przestrzegania norm prawnych i regulaminów, bo bardzo lubił działać – jak to sam podkreślał w 2017 w Sejmie – „bez żadnego trybu”, kreując się na politycznego übermenscha.

No cóż, nawet współczesny Napoleon doczekał swego Waterloo. Znawcy militariów z okresu dominacji Bonapartego twierdzą, że poniósł on klęskę pod Waterloo, bo nagle zrezygnował z najnowocześniejszej wtedy formy wywiadu wojskowego, jaką były przeloty balonem nad formacjami przeciwnika. Czyżby i Kaczyński – nie tyle zlekceważył balony, ile sam został zrobiony w balona? Owszem, jego ludzie korzystali z różnego rodzaju nowoczesnych instrumentów wywiadowczych i dezinformacyjnych, ale wszystko to okazało się niewystarczające i wobec zawiązania koalicji przez konkurentów trzeba było się pogodzić z przegraną w wyborach parlamentarnych. To można zrozumieć – nec Hercules contra plures. Czy jednak człowiek, który z pomocą brata ukradł Księżyc, zechce w końcu zejść z piedestału? Czy nadal będzie na koszt podatników otaczał się sforą pretorianów? A może w końcu dojdzie do smutnego wniosku w swojej partii, że tylko kot mit uns? Chyba jednak to zbyt ponura prognoza, bo wprost trudno sobie wyobrazić, że zawiodłaby prezesa jego ulubiona kucharka, w wolnych chwilach zabawiająca się wykonywaniem zadań prezesa Trybunału Konstytucyjnego.

Obdarzony zaufaniem zręcznie łapiącego wiatr w żagle Andrzeja D. trzykrotny premier RP całkiem nieoczekiwanie rozpoczął wzorem Don Kichota walkę z wiatrakami, choć wszyscy giermkowie mu mówią, że to zadanie beznadziejne. Tym bardziej, że już wcześniej przejechała się na tej walce jego poprzedniczka na stanowisku premiera – Beata Szydło. Ta zacna dama akurat nie atakowała, ale broniła narodu polskiego przed wiatrakami jak Częstochowy. Daremne były tłumaczenia, że energia czerpana z wiatru jest nam potrzebna, tym bardziej, że powstaje w warunkach ekologicznych. Teraz donkiszoterię przedłuża uparty Mateusz, któremu już nawet wiatraki nie dodadzą skrzydeł.

Znawcy tematu przypominają, że gdy uchwalono w 2016 tzw. ustawę antywiatrakową, zostało przyjęte, że wiatrak nie może stać bliżej domostw niż w odległości równej w metrach jego wysokości. Stąd określano ustawę kryptonimem 10h. Podobno norma ta wyłączyła z energii wiatrowej (jeśli to prawda) aż 99,7 powierzchni Polski. Dziś ekipa przymierzająca się do stworzenia nowego rządu, chce tamte błędy naprawić, chociaż już na wstępie wystąpiła z niezbyt fortunnym projektem, z którego trzeba było się wycofać.

Rząd Morawieckiego pod egidą PiS usiłuje teraz skompromitować swoich przeciwników już samym projektem ustawy wiatrakowej, ale wygląda to tak, jakby tonący brzytwy się chwytał.

Szkoda tylko, że mająca dziś w Sejmie wyraźną przewagę koalicja rozpoczyna swoje działania niemal wyłącznie od rozliczania poprzedników. Skakaniem sobie do oczu nie rozwiąże się jednak żadnego problemu. Tym bardziej, że nowa ekipa ma przejąć państwo w nie najlepszym stanie, a wspomagana przez nas Ukraina popada w wojnie z Rosją w coraz większe tarapaty.

Niczym gorący kartofel pozostaje awantura przewoźników na granicy polsko-ukraińskiej, a przecież ustępujący rząd nic już tu nie rozwiąże. I tak dopuścił do nieprawdopodobnego bałaganu, co radykalnie psuje stosunki międzysąsiedzkie i znowu powrócimy do czasów, gdy zamiast przyjaznych relacji obu narodów pojawiała się nienawiść, prowadząca do okrutnych rzezi.

Wprost wierzyć się nie chce, że tak dbający o bezpieczeństwo kraju niedawny minister spraw wewnętrznych potrafił inwigilować swoimi służbami niemiłych sobie polityków, a nie dostrzegał nieuczciwej konkurencji dla polskich rolników, gdyśmy otworzyli Ukraińcom drogę do eksportu zboża przez terytorium Polski. Teraz już trudno znaleźć racjonalne wyjście ze skomplikowanej sytuacji. Po co więc jeszcze dolewać oliwy do ognia?

Przez kilka ostatnich lat byliśmy karmieni informacjami o pełnym bezpieczeństwie kraju pod każdym względem. Tymczasem widać gołym okiem, jak kompromituje się chociażby policja, która sprawdzała się jedynie wtedy, gdy trzeba było bić pałkami na ulicach bezbronne kobiety. Mateusz Morawiecki jednak – jakby tej kwestii w ogóle nie zauważał...

Wróć